41

1.4K 69 3
                                    


Wpatruje się w te cholerne drzewko i z całych sił chciałbym by to co powiedziała mi Victoria było kłamstwem. Ja bym udał, że jej wierzę i miałabym powód by odwołać swoje słowa, które powiedziałem w gniewie. Chociaż i tak pewnie bym jej nie zabił. Tak jak zwykle skoczyłoby się na straszeniu. Trochę bym ją sponiewierał, a później zostawił, lub zrobił tak jak mi radził Louis, otoczył opieką. A teraz patrzę na miejsce gdzie jest pochowane moje dziecko.

— George! — wołam jednego z moich pracowników. Brunet bardzo szybko do mnie podchodzi. — Masz kopać tu gdzie jest to drzewko, a jak natrafisz na drewnianą szkatułkę to nic nie rób i  natychmiast mnie o tym powiadom — komunikuje, a następnie idę w stronę domu.

Kurwa coraz bardziej żałuję, że wtedy dałem się ponieść nerwom. Gdybym wtedy jej odpuścił to mielibyśmy teraz trzyletnie dziecko. Oczywiście Victoria też nie jest bez winy, mogła mi wcześniej powiedzieć. Skoro była w trzecim miesiącu, to pewnie od dłuższego czasu o wszystkim wiedziała. A ja gdybym tylko znał prawdę to bym jej nie potraktował.

Wchodzę do pokoju, a Torii siedzi skulona na łóżku. Obejmuje ramionami kolana.

— Kiedy się dowiedziałaś, że jesteś w ciąży?

— Jak byłam w piątym tygodniu — komunikuje, a ja nabieram ochoty by zacisnąć jej ręce na szyi. Siedem tygodni. Tyle czasu narażała mojego dziecko. Przecież gdybym znał prawdę to ona by była pod całkowitą ochroną.

— Właśnie o tym ciągle mówię, czemu ty ciągle owijasz w bawełnę zamiast mówić mi całą prawdę. Pewnie nie powiedziałabyś mi nic dopóki sam bym się nie domyślił.

— Bałam się twoje reakcji — głupie tłumaczenie.

— Czemu? Ucieszyłbym się, dziecko z tobą to najlepsze co by mnie mogło spotykać.

Nagle słyszę pukanie do drzwi. Pozwalam wejść i moim oczom ukazuje się George.

— Jest szkatułka szefie. Wykopać ją? — widzę jak Victoria ledwo się powstrzymuje przed wybuchem płaczu.

— Nie — odpowiadam szybko. — Przykryj ziemią i każ posadzić tam jakieś kwiaty — nic nie odpowiada tylko wychodzi.

— Będziemy mieli jeszcze wiele dzieci — oznajmiam jej. Wiem, że tak będzie, nie ma innej opcji.

— Raczej nie.

— Nawet mi tu nie mów, że nie możesz mieć więcej dzieci. Gdyby tak było to byś nie kambinowała by załatwić sobie antykoncepcję. Aż tak się oszukiwać nie pozwolę — podnosi głowę i spogląda na mnie tymi oczami pełnymi łez.

— Zajść w ciążę to pewnie by mi się udało, ale gorzej z jej utrzymaniem. Wybacz, ale nie mam ochoty znowu czuć jak dziecko ze mnie wypada. Ono było moje, zdążyłam je pokochać — mówi drżącym głosem, a następnie wybucha głośnym płaczem. Sam też ze sobą walczę, bo nie mogę okazać słabości. Nie wolno mi.

Przybliżam się do niej i siadam na brzegu łóżka. Jedną ręką chwytam ją za szczękę i podnoszę jej załzawioną buzię.

— Na pewno nie będzie tak źle. A twój organizm bardzo silny, wiem, bo przecież sam nie raz go testowałem — dopiero po chwili uświadamiam sobie co tak naprawdę ja powiedziałem. Naprawdę jestem głupi. Tak naprawdę to nie chciałem cię zabijać. Znowu zamierzalem cię topić może dusić, pewnie skończyłoby się na tym, że musiałbym wezwać do ciebie lekarza, ale na pewno nie pozwoliłbym ci umrzeć. Jesteś moja i tak pozostanie na zawsze.

— Harry — zaczyna cichym tonem. — Ja naprawdę mam już tego dość.

— Wiem, ja też. Dlatego chcę byśmy zaczęli od nowa. Zapomnijmy o tym wszystkim co się stało. Porzuć swoją przeszłość i znowu bądź moją ukochaną Victorią Styles, dla której liczę się ja i nasza przyszłość.

Chcę by znowu zapomniała o swojej rodzinie, która sprawia tylko, że wybuchają między nami nieporozumienia.

Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej następny rozdział

Błędy Młodościحيث تعيش القصص. اكتشف الآن