35

1.5K 66 5
                                    


Siedzę na blacie w kuchni i zajadam się bananem. Obserwuję każdy ruch tej kretynki, której imienia nie specjalnie chce mi się pamiętać, ale chyba chodzi o Rose, nie ukrywam, że chcę jak najszybciej się jej pobyć z tego domu. Skoro już jestem tu uwięziona to nur mam zamiaru jeszcze jej słuchać i oglądać.

— Dla pani też przygotować porcję czy znowu pani sobie coś zrobi — przez ostatnie kilka dni sama gotowałam dla siebie i Harry'ego. Nie zamierzam mu jednak o tym wspominać. Jeszcze by sobie pomyślał nie wiadomo co.

— Zjem, bo bardzo lubię lasagne, tylko masz ją dobrze doprawić, bo nie znoszę mdłego jedzenia — kończę banana i rzucam skórkę na ziemię. — Podnieś — rozkazuje jej. To ona zaczęła naszą wojnę. A ja ją po prostu wygram.

Ona też jest dziwnie uległa w stosunku do mnie. Pewnie Harry dał jej reprymendę, szkoda, że od razu jej nie wyrzucił. Oszczędziłoby to wiele kłopotów.

Nagle do pomieszczenia wchodzi ten sam chłopak, który swoją głupotą umożliwił mi ucieczkę. Nie ma jakiś widocznych blizn co oznacza, że Harry mocno go nie sponiewierał.

To akurat dobrze.

Na mój widok jednak szybko się wycofuje. Czuję, że jestem mu winna przeprosiny, więc zeskakuje z blatu i za nim biegnę.

— Poczekaj — wołam, a on chcąc nie chcąc się zatrzymuje. Nie ma przecież innego wyboru, w końcu jestem żoną jego szefa. Odwraca się, a ja się zbliżam. — Sorry, że naraziłam cię na kłopoty, lecz nie miałam innego wyboru. Musiałam się stąd ulotnić.

— Na długo się pani to nie udało — komunikuje, a następnie się wycofuje. Nie idę już za nim.

Moja samotność nie trwa jednak długo, bo już po chwili pojawia się Harry. Kurwa mógłby jeszcze z kilka dni sobie poleżeć w łóżku. Nie to, że się o niego martwię, po prostu chciałabym mieć jeszcze trochę spokoju.

— Dobrze, że chodzisz po domu, ale od razu uprzedzam, że nie wolno ci wychodzi poza próg. Nie ufam ci na tyle żeby cię puścić samą do ogrodu — A to, to już pewnego rodzaju paranoja z jego strony. Przecież z tej posesji nie da się uciec. Jest tu zbyt wiele zabezpieczeń. A ja niestety nie znam haseł.

— I tak nie miałam nie miałam ochoty na spacery — nie zamierzam pokazywać mu, jak bardzo mnie irytuje to, że nawet w takiej kwestii mnie kontroluje. Kurwa, jestem Altran nie zasługuje na takie traktowanie.

Wycofuje się, ale on szybko łapie mnie za nadgarstek i przyciąga do siebie. Odbijam się od jego klatki piersiowej, a on ani odrobinę się nie krzywi. To nie możliwe żeby go to nie zabolało.

— Victorio ja naprawdę nie żartowałem z tym co ci zrobię jak znowu uciekniesz. Wiem, że ostatnio miałaś taryfę ulgową, więc sądzisz, że każdy twój wyskok zostanie... — przerywam mu, bo nie mogę już dalej tego słuchać. Jaką niby taryfę ulgową?

— Biłeś mnie i dusiłeś — przypominam mu, bo najwyraźniej ma bardzo krótką pamięć.

— Tak, ale najwidoczniej robiłem to zbyt słabo skoro i tak pomyślałaś o ucieczce, byłem dla ciebie zbyt dobry — nie wytrzymuje już i zaczynam się śmiać. On naprawdę jest popierdolony i na to już nie da się nic poradzić. A szkoda.

— Chociaż seks z tobą był cholerną przyjemnością — nie mam zamiaru w tej kwestii kłamać. — To bardzo żałuję, że uległam tej pokusie. To nie było warte tego użerania się z tobą. Przez głupi podpis zacząłeś sobie wyobrażać, że jestem twoją własnością, ale tak nie jest. Choć zmieniłeś moje nazwisko na Styles to ja i tak na zawsze pozostanę Victorią Altran.

— Sądzisz, że przez tą cholerną kule nie jestem w stanie cię przywołać do porządku to się grubo mylisz.

Jak zawsze zapomina, że ja nie jestem zwyczajną dziewczyną, która nie umie się bronić. W każdej chwili mogę go teraz powalić na ziemię i zadbać o to by szybko się nie podniósł. Lecz jak zwykle coś mnie od tego powstrzymuje.

— Samo nazwisko to może bym jeszcze jakoś przetrawił, ale najgorsze jest ten twój sposób bycia. Kusisz innych facetów, bo uwielbiasz być adorowana, a mimo tego udajesz niewiniątko. Robiłaś wszystko bym był zazdrosny — a ten znowu swoje. Czy to takie dziwne,, że się uśmiechałam jak ktoś powiedział mi komplement. Kurwa jestem kobietą i chcę się podobać innym.

— Nigdy cię nie zdradziłam jak byliśmy razem.

— Bo ci na to nie pozwoliłem! Ale z tą twoją zdradziecką naturą, wiem, że tylko czekałaś na okazję. A ja teraz przypomnę ci jak masz się zachowywać, bo najwyraźniej znowu zapominałaś — zacieśnia uścisk wokół mojego nadgarstka i popycha mnie w stronę schodów.

Wolicie perspektywę Harry'ego czy Victorii?

Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej następny rozdział

Błędy MłodościWhere stories live. Discover now