33

1.4K 68 5
                                    


Że snu wyrywa mnie jakieś potrząsanie. Powoli otwieram oczy i zauważam, że zasnąłem na klatce piersiowej Victorii.

— Harry obudź się, muszę do łazienki — podnoszę głowę i widzę, że nie jest ona już zaspana. Dziwne, że nie próbowała mnie jakoś z siebie zrzucić. Po tym jak jej groziłem nie sądzę żeby nadal się martwiła stanem mojego zdrowia. Pewnie żałuję, że nie oberwałam w serce albo głowę.

— Dobrze rozwiąże cię, ale jeśli czegoś spróbujesz to zawołałam Louisa, który cię uśpi i możesz być pewna, że będę ci aplikował środek nasenny póki sam nie odzyskam sił — i chociaż to nie byłoby dla niej dobre to bym to zrobił. Victoria już dwa razy mnie wykiwała, na kolejny nie mogę sobie pozwolić.

— Okej, nie mam przecież zamiaru skakać przez okno — jakoś bardzo łatwo się zgadza. A to już jest podejrzane.

Z bólem nachylam się nad nią i uwalniam jej dłonie. Ona też bardzo powoli wstaje, widocznie też jest zdrętwiała po tym leżeniu. Dla mnie to lepiej, wolę by była spowolniona.

Znowu układam się na łóżku, bo nawet takie najprostsze czynności bardzo mnie męczą. Nie jestem też pewien co mnie bardziej osłabia ta mała kilka, która zrobiła dziurę w moim ciele czy może to wszystko jest skutkiem tej pieprzonej narkozy. Mogli mnie przecież miejscowo znieczulić i też by było dobrze.

Torii wraca po kilku minutach. Na jej policzkach dostrzegam pojedyncze łzy. Dobrze, że nie płakała przy mnie, bo ja naprawdę nie miałbym pojęcia jak się zachować. Poprzednio tylko się obrażała i to było łatwiejsze do zniesienia.

— Wracaj na swoje miejsce, muszę cię związać.

— Nie — sprzeciwia mi się i podchodzi do czarnej sofy i na niej siada.

— Chodź tutaj, bo pierwszy raz wysłużę się Louis'em żeby cię ukarać — cedze przez zęby. Czemu ona nawet teraz musi mi tak utrudniać. Ja naprawdę nie mam siły na takie humory.

— Proszę bardzo spraw, że pozbędę się reszty pozytywnych uczuć względem ciebie — czyli jednak nie jestem jej taki obojętny jak wcześniej twierdziła. Sama się przyznała, że mnie kocha.

— Chodź tu do mnie Victorio — mówię twardym głosem.

— Mój ojciec jak się dowiedział o tym zdarzeniu to przejechał do szpitala. Chciał cię dobić — jej słowa akurat jakoś bardzo mnie nie dziwią. — Na pewno by przekupił jakiegoś lekarza by podczas zabiegu odłączył ci respirator lub wstrzyknął śmiertelną dawkę jakiegoś leku. Ja się jednak na to nie zgodziłam.

— I co teraz tego żałujesz? — pytam choć boję się usłyszeć odpowiedzi.

— Nie — no to przynajmniej w tej kwestii mogę odetchnąć z ulgą.

***
Budzę się i od razu zostaje mi podstawiona pod sam nos szklanki z wodą. Biorę kilka łyków, bo naprawdę zaschło mi w gardle.

— Pij, bo nie możesz się odwodnić — mówi Vicky i zmusza mnie bym wypił jeszcze kilka łyków. — Jesteś głodny, bo teraz to już możesz coś zjeść?

— Tak — nim dociera do mnie to co powiedziałem to ona opuszcza pokój. Kurwa nie pomyślałem, że jak ona nie będzie związana to będzie mogła swobodnie chodzić po domu. A póki co nie ustaliłem żadnych zabezpieczeń.

Spoglądam na szafkę i widzę butelkę wody i szklankę. To też musiała przynieść.

Po dość krótkim czasie moja żona wraca z talerzem jakieś sałatki.

— To jest dość lekkie, więc twój żołądek powinien dobrze to przyjąć — patrzę na nią zdziwiony. Naprawdę się po niej tego nie spodziewałem.

— Dziwisz się, że nie próbowałam uciec? — pyta, a ja przytakuje głową. — Na razie nie mam ochoty na śmierć. Powiedziałeś, że przestanę oddychać. Zamierzasz mnie udusić?

— Albo  utopić. Błagam nie zmuszaj mnie do tego — i przyznam szczerze, że gdybym jeszcze z pięć, a może sześć lat temu miał ją u siebie to bym z przyjemnością to zrobił, a później wysłał jej ciało ojcu.

Teraz to jednak byłby dla mnie koszmar.

— Coś mi mówi, że prędzej czy później to nastąpi — odpowiada i wraca na sofę. A ja biorę się za jedzenie, bo jak najszybciej muszę odzyskać siły.

Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej następny rozdział.

Zapraszam też na moje nowe opowiadanie pod tytułem Iliana.

Błędy MłodościWhere stories live. Discover now