Rozdział 68.

219 27 0
                                    

Rudnicka, Bielak i Gracjan pojawili się na miejscu godzinę później. Ratownicy zdążyli odwieźć nieprzytomnego Piotrowiaka do szpitala. Kornel próbował go ocucić, ale jego wysiłki poszły na marne. Lekarz z karetki ocenił, że mężczyzna był w fatalnym stanie; wyziębiony, odwodniony i zagłodzony, miał typowe objawy hipotermii. Cios obuchem w czaszkę nie wspomógł jego kondycji.

Kornel wszedł do oświetlonego reflektorami mieszkania i popatrzył na doktora Rybosza odzianego w biały kombinezon i wpatrującego się niepewnie w klapę w podłodze, spod której dobiegały ich dźwięki rozjuszonych pum.

– Na twoim miejscu bym tego nie ruszał, Zenek – powiedział podchodząc do technika.

– Muszę sprawdzić, czy tam nie ma śladów.

Kornel wzruszył ramionami i przyklęknął na jednym kolanie. Na samą myśl o gęstym smrodzie robiło mu się niedobrze.

– Trzeba wezwać odpowiednie służby. Wejdziemy tam jak zabiorą zwierzęta.

Technik nie dawał za wygraną.

– Wszystko zniszczą – wychrypiał pod nosem.

– Ja drugi raz tam nie wchodzę – zaznaczył Kornel. – Po pierwsze, nie mam broni, a po drugie, nawdychałem się już wystarczająco gówna.

Mierzyli się przez chwilę spojrzeniami. Kornel westchnął niecierpliwie.

– Na twoją odpowiedzialność – powiedział.

Podszedł do Gracjana czekającego na zewnątrz i pochylił się w jego stronę.

– Potrzebuję twojego gnata.

– Wiesz, że nie robi się takich rzeczy – upomniał go aspirant.

– Nie będę przecież mierzył do przechodniów – żachnął się Kornel. – Musimy mieć pewność, że to Leszczyński.

Gracjan wahał się przez chwilę, obejrzał się na naczelnika, a później z ociąganiem zdjął przypiętą do paska kaburę. Kornel przyjął ją z wdzięcznością i uśmiechnął się lekko czując znajomy ciężar u boku. Wrócił do drewnianej chałupy.

– Weź to – mruknął do Rybosza podając mu metalowy pręt. – Na wszelki wypadek.

Technik pokiwał głową, złapał za swoją magiczną walizkę pełną bezcennych sprzętów i wymierzył metalowy drąg przed siebie. Kornel otworzył klapę, wycelował do środka porządny reflektor i zszedł po schodkach kierując broń w stronę dźwięków. Tym razem miał do dyspozycji więcej światła i piwnica nie wydawała mu się aż tak makabryczna. Rybosz zeskoczył z ostatniego stopnia za nim i z ciekawością godną naukowca pospieszył do pomieszczenia z kotami. Przyjrzeli się w milczeniu rozwścieczonym pumom.

Oba zwierzęta miały płowe umaszczenie i jasnoniebieskie oczy. Z potężnych kłów skapywała im ślina. Rybosz omiótł je spokojnym spojrzeniem i przeszedł do eksploracji pozostałych powierzchni. Kornel nie odrywał wzroku od drapieżników nawet na sekundę, w napięciu czekając aż solidny metal puści i będzie musiał oddać strzał.

Po kilku minutach koty nieco się uspokoiły, ale wciąż krążyły po swoich klatkach niespokojnie. Kornel zastanawiał się jak ich właściciel nad nimi panował i jak zmusił je do posilenia się ofiarą z człowieka. Czy głodził je tak długo, aż rodzaj ofiary był dla nich obojętny? A może w jakiś inny sposób przyzwyczaił je do smaku ludzkiego mięsa? I dlaczego wybrał akurat pumy?

Z tego co pamiętał, zwierzęta nie występowały naturalnie w Europie. Musiały zostać przemycone do Polski przez ocean, bo zamieszkiwały rozległe rejony obu Ameryk. Najważniejsze pytanie dotyczyło jednak tego, kto właściwie je tu trzymał. Eugeniusz Piotrowiak bez wątpienia wiedział o istnieniu chaty. Jednak to kancelaria Leszczyńskiego posiadała kilka arów leśnej powierzchni.

POLOWANIE  - kryminał (+18) [ZAKOŃCZONA]Where stories live. Discover now