Rozdział 12.

311 41 6
                                    

A więc policja znalazła ciało.

Nie miał pojęcia, gdzie popełnił błąd ani jakim cudem dobrnęli do najciemniejszych, najbardziej zapomnianych zakamarków puszczy. Tylko on znał tamtejsze lasy na tyle dobrze, by trafić na gęsty zagajnik i ukryć tam swoją zdobycz. Dzielił tę tajemną wiedzę tylko z innymi drapieżnikami polującymi na tym terenie.

Dobrze się z nimi dogadywał. W końcu areał był potężny, a złote ratio jednego drapieżcy na dziesięć ofiar sprawiało, że nie musieli konkurować. Zresztą, czuł, że nawet zwierzęta ze szczytu łańcucha pokarmowego czuły przed nim respekt. Był królem tej puszczy.

Posiadał całe niezbędne wyposażenie łowcy – siłę, wytrzymałość, zniewalający czar i wyjątkowy spryt, dzięki któremu jeszcze nikt nigdy nie zwrócił uwagi na jego działalność.

Aż do teraz.

Szczęki rozbolały go od wściekłego grymasu, z którym wymierzał kolejne ciosy wielkiemu bokserskiemu workowi. Był czerwony jak krew. Wyobrażał sobie, że to wisząca na rzeźniczym haku tusza i walił w nią zapalczywie powodując powstanie wielkich siniaków.

– Świetnie, a teraz popraw trochę pracę nóg – zwrócił się do niego trener, a on miał ochotę rzucić się na niego z obnażonymi zębami.

To nie praca nóg stanowiła jego problem.

Ktoś splądrował jego świętą ziemię, jego oazę, jedyne miejsce, w którym czuł się sobą. A w dodatku odebrał mu ofiarę. Od czasu do czasu lubił wracać w miejsce polowań, obserwować powolny rozkład i nieubłaganą działalność boru dążącego do jak najbardziej efektywnego wykorzystania całej materii organicznej.

Czasem zabierał swoje nowe ofiary tam, gdzie spoczywały poprzednie. Lubił widzieć ich strach, panikę. I włączający się mechanizm przetrwania odpowiedzialny za reakcję fight or flight. Rzadko decydowały się na to pierwsze. Próbowały uciekać. Bezskutecznie.

– Dobrze, a teraz spróbuj wyżej. Pilnuj postawy.

Westchnął głośno, ale uznał, że nic nie wskóra sprzeciwiając się wskazówkom instruktora.

Mięśnie bolały go niemiłosiernie, a ramiona piekły od wyprowadzanych razów.

– Ostatnie uderzenia. Świetnie ci idzie. A teraz... wyobraź sobie, że to twój największy wróg.

Akurat z tym nie miał żadnych problemów. Przed oczami stanęła mu pogodna twarz wrocławskiego znawcy dzikiej przyrody. Poznał go kilka lat wcześniej. Podziwiał jego wiedzę i doświadczenie. Zapytał o kilka przydatnych informacji. Traktował go jak mentora. A teraz on, właśnie on, sprawił, że jego potęga legła w gruzach.

Zamachnął się z całej siły i wymierzył dokładnie w środek treningowego worka. Rozległ się głuchy huk, materiał odkształcił się na ułamek sekundy, worek odskoczył do tyłu, a łańcuch, na którym był zamocowany, zachrzęścił złowieszczo i zerwał się z haka. Rekwizyt upadł z plaśnięciem na matę.

– Łołołoł... spokojnie – wrzasnął przestraszony trener i odciągnął go od dziury w suficie.

Czekał na reprymendę. Ale mężczyzna tylko się uśmiechnął.

– Genialna robota. Powiem szczerze... nie chciałbym być w skórze faceta, który kiedyś ci podpadnie.

Wykrzywił wargi w uprzejmym grymasie.

Dokładnie tak, pomyślał. To on był tym, który wywoływał strach. Nie tym, który się bał.


_________

Mam nadzieję, że rozdział Ci się podobał. Jeśli uważasz, że historia jest warta polecenia - zagłosuj! Jestem bardzo ciekawa Twojej opinii.

Daj znać, co o tym myślisz!

Uściski, NW 

POLOWANIE  - kryminał (+18) [ZAKOŃCZONA]Où les histoires vivent. Découvrez maintenant