Rozdział 3.

545 47 24
                                    

Doktor Witold Pietrzak przeciągnął się ospale.

Uniwersytet wysłał go na misję zwiadowczą, bo w milickich lasach pojawiły się wilki. Co prawda pierwsze doniesienia o obecności rodzimych drapieżników dostali już parę lat wcześniej, ale dopóki nie zweryfikowali rzekomych dowodów, zamiatali sprawę pod dywan.

Teraz, gdy lokalne Koło Łowieckie podesłało im filmiki i zdjęcia, nie mogli dłużej czekać. Nadszedł czas by zakasać rękawy, rozstawić fotoczujki, określić liczebność stada, behawior osobników, zwyczaje łowieckie, określić potencjalny impakt na bioróżnorodność w rejonie oraz zaktualizować podręczniki i uspokoić włodarzy pobliskich gmin, że wilki nie stanowią zagrożenia dla ludzi.

Studiował zagadnienia związane z polską biocenozą wiele lat, dlatego nie czuł najmniejszego niepokoju na myśl, że znalazł się w lesie sam na sam z całą watahą. Zresztą, określenie „wataha" było tu używane na wyrost. Przypuszczał, że w Miliczu zadomowiła się wilcza rodzina złożona z maksymalnie dwunastu osobników.

Westchnął.

Zaczął badania poprzedniej nocy i wyruszył z miejscowości o urokliwej nazwie Gruszeczka. Pokonał kilka kilometrów pieszo, sporządził pobieżne notatki i zorientował się w terenie. Udało mu się rozstawić trzy fotopułapki oraz namierzyć pojedynczy trop. Dawno już nie pracował poza murami uczelni, więc mimo zimna, inwigilacja gęstego lasu sprawiała mu wyjątkową przyjemność.

Zwinął śpiwór i wcisnął go do plecaka, po czym uprzątnął namiot. Słońce dopiero co wychynęło spomiędzy drzew, ale Witold nie chciał tracić czasu, bo z dnia na dzień do Ziemi docierało mniej światła, a zmierzch zapadał coraz szybciej. Obsikał pobliskie drzewo, zarzucił plecak na plecy i ruszył w dalszą drogę.

Aparat z długim obiektywem ciążył mu na szyi. Nikt nie robi się coraz młodszy, pomyślał. Potrzebował dobrych zdjęć. Już od lat zbierał materiał do kolejnej książki, a uniwersytecka pensja nie wystarczała na wynajęcie profesjonalnego fotografa czy nawet asystenta. Ledwo udało mu się wyżebrać lichwiarską pożyczkę na zakup porządnego sprzętu.

Zamierzał wykorzystać tę okazję do maksimum. Liczył na to, że oprócz ujęć dorosłych osobników uda mu się zrobić kilka dobrych zbliżeń na dorastające szczenięta, różniące się od rodziców głównie rozmiarem i kolorem sierści. Marzył o tym, by oprócz skrywającej się w gęstwinie grupy zobaczyć polowanie na własne oczy.

Zwyczaje łowieckie dzikich zwierząt fascynowały go od zawsze i jego skrytym pragnieniem był wyjazd na kilkumiesięczne safari, podczas którego mógłby obserwować największe i najbardziej skuteczne maszyny do zabijania w skali całego globu. Cóż. Egzotyczne wycieczki pozostawały poza jego zasięgiem, dlatego zamierzał cieszyć się wyprawą w głąb Doliny Baryczy równie mocno, jak podróżą na tanzańskie równiny.

Wypełniał zadania według planu przez trzy godziny i zatrzymał się na krótki postój. Rozpalił maleńkie ognisko, podgrzał wodę w metalowym imbryku, zjadł porządną porcję owsianki z masłem i orzechami oraz zalał wrzątkiem torebkę herbaty i napełnił termos. Odpoczywał pół godziny, posprzątał i wznowił powolny marsz.

Zatrzymał się kilkanaście metrów dalej. Wycelował obiektyw między drzewa i zorientował się, że patrzy na byka jelenia. Król polskich lasów prezentował się imponująco. Witold skupił się na obrazie po czym nacisnął spust migawki. Po dwóch minutach rogacz zniknął w krzakach. Witold z uśmiechem przejrzał cyfrowy zapis na rolce i podążył za chłystem.

Nagle zatrzymał się w miejscu. Przyłożył aparat do twarzy.

Idealne ujęcie, pomyślał. I niezbity dowód bytności wilka w tej okolicy. Nie spodziewał się, że tak szybko uda mu się znaleźć wręcz doskonały materiał. Słońce znajdowało się w zenicie i oświetlało wystające żebra, oddzieloną od kości tkankę i ciemnoczerwone rozbryzgi na szarej ściółce.

Lampa błysnęła krótko. Witold opuścił kamerę. Żuchwa mu opadła, a wargi samoczynnie utworzyły okrągłą literę „O". Patrzył na zwłoki kobiety. Gdyby nie ogromna dziura zamiast trzewi, pomyślałby, że to niemożliwe, by wilki zaatakowały człowieka.

Rozejrzał się ze strachem.

Cokolwiek zabiło kobietę, czaiło się również na niego. Niewiele myśląc, wycofał się z polany i puścił biegiem. Odzyskał zdrowy rozsądek po pięciu minutach szaleńczego sprintu. Oparł się o pień i spróbował złapać oddech. Kłuło go pod żebrami, a płuca paliły jakby połknął łyżeczkę pieprzu cayenne.

Uspokój się, skarcił się w duchu.

Ale przed oczami wciąż miał obraz zmasakrowanych zwłok.

Cokolwiek ją zabiło i tak biega szybciej od ciebie.

Ten argument wreszcie zadziałał. Witold osunął się na kolana i odłożył na bok plecak, po czym wysupłał z niego telefon. Sięgnął do wewnętrznej kieszonki, poczekał, aż aparat się uruchomi, a później wybrał na klawiaturze numer alarmowy, nie bardzo wiedząc jak opisać swoje makabryczne znalezisko.


_________

Mam nadzieję, że rozdział Ci się podobał. Jeśli uważasz, że historia jest warta polecenia - zagłosuj! Jestem bardzo ciekawa Twojej opinii.

Daj znać, co o tym myślisz!

Uściski, NW 

POLOWANIE  - kryminał (+18) [ZAKOŃCZONA]Where stories live. Discover now