chapter 36

360 47 1
                                    

— moi rodzice... oni są specyficzni.

luke naprawdę nie chciał poruszać tego tematu. wolał ominąć go lub wymienić na zupełnie inny i w ogóle niezwiązany z jego rodziną. nie lubił o tym rozmawiać, ponieważ wtedy czuł się jakby narzekał na swoich własnych rodziców, którzy przecież gwarantowali mu dach nad głową i to, by w lodówce zawsze było coś do jedzenia.

— może się przejdziemy? wtedy będzie ci łatwiej.

pomysł, który podsunął michael wcale nie był taki zły jak luke'owi mogło się wydawać.
nie miał ochoty przebywać w tym domu, gdyż czuł całą tą napiętą atmosferę, która utrzymywała się od momentu przyjazdu rodziców blondyna.
michael również czuł, że coś jest nie tak. dlatego też chciał wyciągnąć luke'a na bardziej bezpieczniejszy grunt, gdzie będzie mógł w spokoju poukładać sobie wszystkie myśli. farbowanemu chłopakowi zależało jedynie na komforcie drugiego nastolatka.
chciał zadbać o to, by luke naprawdę poczuł, że cokolwiek by się nie działo, ma przy sobie kogoś, komu może o wszystkim zawsze powiedzieć.

nie wiedzieli, gdzie chcieli pójść, dlatego też błąkali się między osiedlami i różnymi ulicami, na które natrafili.
żaden z nich nie odzywał się zbyt często, głównie przez to, że michael nie chciał przeszkadzać luke'owi w segregowaniu i układaniu myśli, a blondynowi całkiem odpowiadała ogarniająca ich cisza.
dla luke'a czerwonowłosy chłopak był jedną z tych niewielu osób, przy której można robić dosłownie wszystko, a samo milczenie sprawia tak ogromną przyjemność.

— od małego wychowywałem się sam albo z niańką. rodziców widywałem raz, czasami dwa w tygodniu. zawsze żyli tylko delegacjami i wyjazdami. mnie traktowali jak jakąś atrakcję, zabawkę, którą można wykorzystać, gdy ma się na to ochotę.

luke przerwał ogarniającą ich ciszę i zatrzymał się. w ciągu tego dość długiego spaceru zdążyli znaleźć miejsce, z którego dostrzec można było jedno z osiedli, które w tym momencie oświetlone ulicznymi latarniami stwarzało wrażenie bardzo ożywionego, mimo że tak naprawdę mieszkańcy powoli kładli się do snu, by zamknąć kolejny dzień, który zapisał się w historii ich życia. ludzie znikali w swoich domach, by choć na chwilę odciąć się od miejskiego świata, który ich otaczał z każdej możliwej strony.
blondyn przysiadł na suchej trawie, przyciągnął kolana do klatki piersiowej i wlepił wzrok w widok przed sobą.
zaraz obok niego znalazł się michael, który również oplótł swoje kolana ramionami i zaczął wpatrywać w osiedle.

— na siłę próbują udawać, że wszystko jest w porządku. że jesteśmy normalną rodziną. ale oni nawet nie wiedzą, że burke nie raz mi groził. ba, oni nawet nie wiedzą kim on jest!

michael cały czas wsłuchiwał się w słowa blondyna. próbował postawić siebie w takiej sytuacji, ale wychodziło mu to dosć kiepsko zważywszy na fakt, że czerwonowłosy wychowywał się w kochającej i przede wszystkim szczęśliwej rodzinie, której luke nie miał szansy nigdy zasmakować.

— gdy pierwszy raz do ciebie przyszedłem i zobaczyłem jak żyjesz ze swoją mamą, chyba ci tego zazdrościłem. u mnie normalne rozmowy nigdy nie istniały. jedynie standardowe pytania jak w szkole i czy dobrze się czuję. w którymś momencie to staje się dość męczące.

blondyn zaśmiał się bez humoru i położył na trawie, na której siedział. niebo nad nimi zaczynało powoli ukazywać gwiazdy, które ukrywało w ciągu dnia pod osłoną słońca.
teraz niebo było niezwykle czyste i czarniejsze niż kiedykolwiek.
luke uwielbiał patrzeć w gwiazdy i myśleć. wtedy wszystkie jego komórki mózgowe skupiały się na tym co widział u góry, zamiast na jakichś bezsensownych rzeczach.

— teoretycznie powinieneś ich zrozumieć, ale nawet ja nie jestem w stanie pojąć ich zachowania.

pierwszy raz od dłuższego czasu odezwał się michael, który do tej pory jak na razie jedynie myślał i analizował słowa swojego przyjaciela. chciał jak najlepiej wspierać blondyna, ale zupełnie nie wiedział jak mógłby się za to zabrać, a taka bezczynność doprowadzała go do prawdziwego szału.
nienawidził siedzieć i patrzeć, wolał działać i to jak najszybciej.
farbowany chłopak ponowił ruch blondyna u również położył się na twardej ziemi. nie przeszkadzało mu to jednak, gdy miał świadomość, że obok niego leży luke.

— wiem, że może być ci ciężko, ale może postaraj się doszukiwać jakichś pozytywnych aspektów w tym wszystkim.
— często mam wolny dom, a w weekendy mogę spać do południa i nikt mnie nie budzi.

blondyn zaśmiał się i skierował swój wzrok na leżącego obok nastolatka. michael wpatrywał się w rozgwieżdżone niebo i również uśmiechał delikatnie.
luke czuł, że z każdym kolejnym dniem jakby uzależnia się od obecności farbowanego chłopaka w swoim życiu. jednak tak samo jak w innych rzeczach, tak w tej nie widział nic złego. wydawało mu się to całkiem normalne.
w którymś momencie blondyn poczuł jak michael łapie jego dłoń i splata jego palce ze swoimi. w pierwszym odruchu luke chciał zabrać swoją rękę, ale ostatecznie zamiast tego bardziej zacieśnił uścisk na palcach czerwonowłosego.

— i pamiętaj luke, że nie ma ty czy ja. jesteśmy my i poradzimy sobie ze wszystkim, okej?

i blondyn naprawdę chciał wierzyć w słowa michaela, które były dla niego jak subtelna obietnica czegoś, co teoretycznie nie może się spełnić, ale praktycznie to już zupełnie inna historia.













{...}

bardzo serdecznie zapraszam was na prolog nowej historii, pt. young God

mam nadzieję, że przypadnie do gustu:-)

teenage dirtbagजहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें