chapter 24

385 58 29
                                    

w domu cliffordów roznosił się przyjemny zapach cynamonu z pieczonymi jabłkami.
gdzieś po drodze można było wyczuć jeszcze kilka innych, dobrych rzeczy.
przy kuchni stała średniego wzrostu blondynka ubrana dość zwyczajnie, bo w koszulkę z logo jakiegoś mało znanego zespołu i niebieskie jeansy.
w salonie, na stole ustawione były trzy talerze.
sam stół przyozdobiony został bukietem czerwonych, ale delikatnych różyczek.
w tle pięknie grała lacrimosa mozarta – jednego z ulubionych kompozytorów najmłodszego clifforda jak i jego rodzicielki.
kobieta cicho nuciła pod nosem kompozycję i z ogromną gracją poruszała się po przestronnej i jasnej kuchni.
była w naprawdę wyśmienitym humorze, którego nie było w stanie zniszczyć nic. nawet jeśli w tym momencie przez miasto przechodziłoby tornado, ona nie zauważyła by tego, będąc zbyt zajętą przygotowywaniem obiadu.

w tym samym czasie przed drzwiami domu stali michael i zestresowany luke, który czuł się jakby miał za chwilę upaść i spektakularnie odejść z tego świata.
zdecydowanie nie był przygotowany na takie spotkanie i tak szybki rozwój akcji.
nawet w najśmielszych oczekiwaniach nie podejrzewał, że w ciągu zaledwie kilku tygodniu taki ktoś jak michael clifford zechce go poznać, zaprzyjaźnić się, a nawet dostanie zaproszenie od jego własnej matki do udziału w mniej lub bardziej rodzinnym obiedzie.
to było dla niego zwyczajnie za dużo wrażeń i nagłych zmian w z pozoru spokojnym i harmonijnie ułożonym życiu.

— nie denerwuj się. wszystko będzie dobrze.

michael posłał w stronę luke'a pokrzepiający uśmiech i otworzył drzwi wejściowe.
miał nadzieję, że spotkanie przebiegnie gładko i bez większych komplikacji, które blondynowi mogłyby dostarczyć kolejnych porcji niepotrzebnego stresu.
chciał, by chłopak z każdym momentem utwierdzał się w przekonaniu, że warto iść w tą dziwną i na swój sposób pokręconą relację.
wewnątrz domu słychać było szczytujący moment utworu, który był jednym z pierwszych jakie słuchał michael wraz z mamą.

requiem d-moll mozarta?
— skąd wiedziałeś?
— znam tę kompozycję na pamięć. lubię ją.

farbowany chłopak był zdziwiony, ale w większym stopniu na pewno zadowolony, że miał okazję poznać kogoś kto jest wrażliwy na sztukę i potrafi się w niej tak profesjonalnie odnaleźć.
michael od samego początku wiedział, że luke to złoto i diamenty w ludzkiej postaci, o które trzeba dbać bardziej niż o swoje własne zdrowie.
i jako wyzwanie postawił sobie, że zaopiekuje się tym wspaniałym człowiekiem. choćby tamten się stawiał do końca świata i jeden dzień dłużej.

— oh, w końcu jesteście chłopcy. cześć, luke.
— dzień dobry.

blondyn posłał nieśmiały uśmiech w stronę karen i instynktowanie złapał dłoń michaela, który stał przed nim.
chłopak zmarszczył brwi i spojrzał w stronę luke'a, który nadal trzymał jego dłoń pomiędzy swoją. gdy blondyn to zauważył szybko zabrał ją i posłał przepraszający uśmiech w stronę drugiego nastolatka.

— przepraszam.

luke cieszył się, że mama michaela zdążyła w tym czasie zniknąć ponownie w kuchni i nie było dane jej oglądać ten intymnej, cholernie krępującej sytuacji, która była takową dla samego blondyna.
jednak pozwolił poprowadzić się do salonu urządzonego w ciepłych, jasnych barwach.
pierwsze co rzucało się w oczy był sporych rozmiarów obraz przedstawiający gwiaździstą noc edvarda muncha.
z każdym kolejnym szczegółem, takim jak na przykład kolekcja płyt vinylowych, również takich, które od bardzo dawna nie są już dostępne na rynku, luke zaczynał odczuwać coraz większą fascynację związaną z postacią farbowanego chłopaka.

— lubisz wszystko co stare.

bardziej zabrzmiało to jak stwierdzenie niżeli pytanie, ale luke zdawał się tym zbytnio nie przejmować. był zbyt mocno zafascynowany tym co go otacza, by teraz zastanawiać się czy dobrze zaakcentował swoją wypowiedź czy może ma zupełnie inny wydźwięk niż powinna.

— niekoniecznie stare. bardziej bym powiedział inne i wywierające obowiązek myślenia.
— jak ty przez tyle lat byłeś w stanie zadawać się z kimś takim jak amy? to niedorzeczne.
— wyłączałem się, gdy zaczynała coś mówić. jej debilizm mnie czasami bolał.

luke zaśmiał się na słowa swojego znajomego i razem z nim zdecydował się usiąść za stołem i chwilę poczekać za obiadem, który tak naprawdę dla blondyna był jedynym kołem ratunkowym, by nie umrzeć z głodu, a potem napchać się jakimś śmieciowym żarciem, którego nienawidził, ale czasami musiał się z nim pogodzić i coś w siebie wcisnąć.
z tego co zdołał wyłapać z rozmowy z matką, która zdecydowała zadzownić do niego wczoraj wieczorem, to jedynie informację, że w przyszłym tygodniu postarają się już z ojcem wrócić do domu.
teoretycznie luke powinien cieszyć się z tej informacji, ale miał wrażenie, że już odzwyczaił się od obecności rodziców w swoim życiu.

jego krótkie przemyślenia przerwała karen wchodząc do salonu z parującym i wyśmienicie pachnącym obiadem, przez który wnętrzności blondyna aż zrobiły potrójne salto.
michael widząc minę przyjaciela uśmiechnął się szeroko i z błyszczącymi od szczęścia oczyma wpatrywał się w dzieło sztuki jakim był sam luke hemmings.














{...}

uwielbiam tę historię.

po prostu kocham ten sposób, gdzie w XXI wiek, pomiędzy współczesnych nastolatków wplatam takie wątki jak muzyka poważna, malarstwo i sztuka w każdej postaci.

być może teraz pomyślicie, że próbuję się dowartościować, ale po prostu pokochałam ten twór, który publikuję. tak zwyczajnie i po prostu.

miłego wieczoru żuczki,

~ mama żuk, xx

teenage dirtbagWhere stories live. Discover now