Pierwszy raz od dawna nie obudziła się ze wspomnieniami koszmarów.
Senne odrętwienie powoli opuszczało jej ciało, gdy nieprzytomnie rozglądała się po nieznajomym pokoju. Zaraz jednak uświadomiła sobie, gdzie jest.
Poruszyła się zaskoczona, gdy Draco westchnął ciężko przez sen i mocniej przycisnął ją do swojego rozgrzanego ciała.
Nie pamiętała, by zasypiali w tej pozycji, wtuleni w siebie jak kochankowie. Ale tym przecież teraz byli, uświadomiła sobie. Musiał przytulić ją w nocy, podświadomie szukając jej bliskości.
Coś w niej drgnęło, gdy na niego spojrzała. Wyglądał tak spokojnie bez swojej zwyczajowej maski obojętności. Harmonijne rysy jego twarzy nie były skażone smutkiem ani nienawiścią. Zawsze przypominał jej greckie rzeźbiarskie arcydzieła, ale teraz bardziej niż kiedykolwiek wyglądał jak ideał męskiego piękna.
Gdyby wcześniej nie wiedziała, jak bardzo mu na niej zależy, po wczorajszej nocy miałaby już pewność. Zrobił wszystko, by dać jej przyjemność. Cierpliwie doprowadzał ją do spełnienia raz za razem, dopóki ostatecznie nie połączył ich ciał. Nawet wtedy pozostał delikatny, pomimo gorączkowych pocałunków, które zostawiał na całym jej ciele. Sprawił, że ani przez chwilę nie poczuła bólu.
Nie miała porównania, poza paroma sytuacjami, gdy wraz z Ronem zadowalali się nawzajem rękami i ustami, ale podejrzewała, że Draco był znakomitym kochankiem. Wielokrotnie doprowadził ją zeszłej nocy do stanu, o którego istnieniu Ron chyba nawet nie wiedział.
Patrzyła na Draco. Wiedziała to wszystko.
I nie czuła nic.
Delikatnie wyswobodziła się z jego objęć, nie chcąc go budzić. Zamruczał coś przez sen i przewrócił się na drugi bok, a ona ubrała się i po cichu opuściła jego sypialnię.
Miała coś do zrobienia.
Przemierzała szkolne korytarze, które świeciły pustkami. Gdy wyszła na dwór, dowiedziała się dlaczego – po raz pierwszy od dawna była piękna pogoda i ludzie postanowili skorzystać z niedzielnego południa, wychodząc na błonia. Nie spodobało jej się to, wolała nie mieć śladków tego, co zamierzała zrobić. Ale nie było już odwrotu, liczyła się każda chwila. Klnąc w myślach, skierowała się w stronę grobu Pansy.
Nikt jej nie zaczepiał. Uczniowie skupieni w grupach cieszyli się pierwszym wiosennym dniem. Śmiali się i żartowali z przyjaciółmi, kąpiąc się w słonecznym blasku.
Tacy niewinni, pomyślała Hermiona, tacy głupi.
Nie wahała się, gdy stanęła przed grobem przyjaciółki. Wyciągnęła z kieszeni książkę i chustkę zawiniętą w prowizoryczny pakunek. Wytrzasnęła jej zawartość na świeżą ziemię grobu, patrząc jak drobne brązowe płatki znikają w kolorze mogiły.
Była to zaschnięta krew Pansy, którą długimi godzinami zeskrobywała z podłogi łazienki dla dziewcząt.
Wyciągała kolejne pakunki – proszki, płyny i roślinne miazgi, które po kolei lądowały na ziemi.
Nie dbała o to, czy ktokolwiek się jej przygląda, chociaż wokół niej zgromadził się już spory tłum. Całkowicie dała się pochłonąć zaklęciu.
Mruczała pod nosem łacińskie frazy, pozwalając magii opuścić swojej ciało. Uwolniona, otoczyła ją bańką ciepła i Hermiona dopiero wtedy zorientowała się, że słońce zniknęło za ciężkimi burzowymi chmurami.
Otaczający ją uczniowie nie mogli zobaczyć mocy dziewczyny, ale zdecydowanie ją poczuli. Zbliżała się do nich, a oni cofali się pośpiesznie, wpadając na siebie w panice. Po chwili wokół Hermiony i grobu powstało koło, wypełnione pulsującą energią. Uczniowie, którzy stali na jego krawędziach, patrzyli z przerażeniem na poczynania dziewczyny. Nikt jednak nie próbował jej powstrzymać.
Hermiona powtarzała słowa zaklęcia coraz głośniej, przekrzykując wichurę, która właśnie się zerwała. Wiatr szarpał jej włosami i szatą.
Ludzie zaczęli krzyczeć, gdy padła na kolana i wyciągnęła z kieszeni mały nóż. Jednym ruchem przecięła wnętrze swojej dłoni i zacisnęła ją w pięść nad mogiłą przyjaciółki. Gdy pierwsza ze szkarłatnych kropli zebrała się na grzbiecie jej dłoni, tłum wstrzymał oddech. W końcu oderwała się i po czasie, który wydawał się wiecznością, opadła na ziemię.
Wiatr momentalnie ucichł. Zapadła cisza, przerywana jedynie ciężkim ze zmęczenia oddechem Hermiony.
Wszyscy czekali, doskonale świadomi, jak czarnej magii byli właśnie świadkami. Nikt nie śmiał się poruszyć.
Czekali.
I nic się nie wydarzyło.
Hermiona uświadomiła sobie pierwsza, że się nie udało i z jej gardła wyrwał się przerażający krzyk. Pociągnął ze sobą taką falę mocy, że dwa najbliższe rzędy otaczających ją uczniów runęły na ziemie.
Wtedy część zaczęła uciekać, tratując się nawzajem, ale Hermiona o nich nie dbała. Opadła obiema rękami na grób, dociskając ranę do brudnej ziemi.
- Pansy. Wróć. Zrobiłam wszystko idealnie. Wróć – wyszeptała gorączkowo.
Porażka sprawiła, że wreszcie coś poczuła. Trzymała się złożonej sobie przysięgi, że sprowadzi przyjaciółkę z powrotem i nie zastanawiała się nad powodami. Nie pamiętała uczuć, jakimi darzyła Pansy. Było tylko poczucie celu.
A teraz zajrzała pod spód, pod swoją przysięgę i na chwilę, na jedną chwilę, wszystko do niej wróciło.
Kolejny ryk wyrwał się z jej piersi, gdy podniosła się z kolan. Przepełniało go niemożliwe cierpienie i nieskończona wściekłość.
Z tłumu, który przyglądał się jej zaklęciu, pozostało już niewiele osób, ale jedną z nich był on. Dopiero teraz go zauważyła... tak, Neville.
Patrzyła na niego, pulchnego chłopca z pobladłą twarzą, który kiedyś był jej przyjacielem. I widziała to, czuła całe cierpienie, jakie zadał Pansy.
Wyciągnął do niej ręce w błagalnym geście i zaczął się cofać. Najwyraźniej nie miał przy sobie różdżki.
Ona jednak miała.
- Crucio! – wykrzyknęła, celując prosto w pierś chłopaka.
Zaklęcie uderzyło go z całą mocą. Ciszę na błoniach przerwał przeraźliwy wrzask bólu. I kolejny. I kolejny.
Musi zapłacić, pomyślała, za całe to zło, za to cierpienie... Oculum pro oculo. Dentem pro dente.
Nie zwróciła uwagi, że podeszła do niej inna postać.
- Hermiona, przestań – usłyszała spokojny głos.
Odwróciła się szybko i jej wzrok zatrzymał się na Draco. Był zarumieniony i rozczochrany, pomimo mrozu nie zapiął koszuli, a oddech miał przyśpieszony. Pobiegł za nią, najszybciej jak mógł.
- Nie musisz tego robić – kontynuował, nawet nie patrząc na wijącego się w mękach chłopaka. Patrzył tylko na nią. Zawsze patrzył tylko na nią.
Podszedł do niej bliżej i wystawił do niej ręce, pokazując że nie ma różdżki. Tyle zaufania, tyle troski... prawie zgięła się w pół, gdy dotarło do niej, co mu zrobiła. A on, pomimo tego, wciąż był przy niej.
- On musi zapłacić – powiedziała i spojrzała na Nevilla. – To przez niego... przez niego Pansy nie żyje.
Głos jej się załamał. Gdy wypowiedziała te słowa, uderzyła ją kolejna fala uczuć. Tym razem poraziła ją tęsknota.
Załkała i, zanim łzy spłynęły po jej policzkach, przywołała do siebie magię. Tym razem była to prawdziwa walka. Prawie straciła nad nią kontrolę, nad tą niszczycielską energią, sumą nienawiści i bólu, które zgromadziły się w niej przez te wszystkie lata.
Neville przestał krzyczeć, a ona opadła na kolana, wykończona i pokonana.
- Draco? – wyszeptała i spojrzała na niego przez zasłonę łez. – Musisz mi pomóc, musisz to powstrzymać. Nie wiem, na jak długo...
Uklęknął naprzeciwko niej i spojrzał na nią z uczuciem, od którego zaparło jej dech w piersiach. Jak on mógł tak na nią patrzeć, po tym wszystkim... Wykorzystała go, zostawiła, raniła raz za razem.
- Nie chcę znowu taka być – udało się jej wykrztusić. – Nie mogę tego znieść. Złam klątwę albo...
Nie musiała kończyć. Zrozumiał. Zawsze rozumiał.
Nie zdążył odpowiedzieć. Uderzył go czerwony promień zaklęcia. Hermiona wrzasnęła przeraźliwie, gdy upadł bezwładnie na ziemię.
- Drętwota! – usłyszała znajomy głos, tym razem bliżej i już po chwili leżała na ziemi obok Draco.
Pragnęła móc krzyczeć, gdy pochyliła się nad nią piegowata twarz Rona, wyszczerzona w szyderczym uśmiechu.
- Zaklęcie niewybaczalne? Nieładnie, Herm, nieładnie. Ale nie martw się, Ministerstwo już przybyło.