rozdział 16 - Achilles heel

3.2K 190 20
                                    

Nadszedł dzień pierwszego w sezonie meczu Slytherinu.

Draco z podniesioną koszulką oglądał w lustrze zasinienie na swojej klatce piersiowej. Żebro było złamane. Wiedział o tym. Już wiele razy czuł ten rodzaj bólu. Znał powtarzające się przy każdym wdechu silne, pozbawiające tchu kłucie.

Lucas uderzył go zaraz po tym, jak ściągnął go z Hermiony. Nie był skupiony. Rozproszył go widok dziewczyny, zwykle dumnie wyprostowanej i z pewnym siebie uśmieszkiem, powalonej na ziemię. Zaatakowana, wciąż miała w sobie tę siłę, pomimo uwłaczającej sytuacji, w której zastali ją z Blaisem.

Czuł wtedy wściekłość, jakiej dawno nie doświadczył. Tylko on mógł uprzykrzać życie Granger. Nie istniała przecież możliwość istnienia żadnego innego powodu...

Lucas wykorzystał jego nieuwagę. Szybki cios w brzuch wystarczył. Draco w żaden sposób nie okazał po sobie, jaką falę bólu wywołało uderzenie przeciwnika. Powalił go bez trudu, ale było już za późno.

Nie miał czasu, by udać się do skrzydła szpitalnego, ale zamierzał iść tam zaraz po meczu. Teraz jednak Madame Pomfrey unieruchomiłaby go w łóżku na parę dni, zaprzepaszczając szanse Slytherinu na zwycięstwo.

Był odpowiedzialny za drużynę i za tą wygraną. Za honor swojego domu, który został naruszony po wojnie. Na jego barkach leżało udowodnienie, że Slytherin wciąż jest siłą, z którą należy się liczyć.

Z doświadczenia wiedział, że Episkey nie działa na tego rodzaju uraz. Nie miał niezbędnego do naprawienia kości eliksiru, ale... posiadał inny.

Opuścił koszulkę i podszedł do komody. Wyjął jedną z szuflad, by dostać się do swojej skrytki. Nie zwrócił uwagi na pieniądze, papierosy i alkohol, sięgając od razu po małą buteleczkę wciśniętą w najdalszy kąt.

Ważył eliksir w dłoni, zastanawiając się, czy to na pewno jest tego warte. Miał w stosunku do niego tyle planów...

Drzwi otworzyły się i bez pukania do środka wparowała Pansy, przystrojona zielonym szalikiem.

- Draco, musimy... - urwała na jego widok. – Czy to jest to, co ja myślę? – spytała po chwili i podeszłą bliżej, z zachwytem wpatrując się w fiolkę.

Skinął tylko głową.

- Skąd to masz? – dopytywała.

- Ukradłem z gabinetu Slughorna – wyjaśnił. – Pansy, musisz mi obiecać, że to zostanie między nami.

- Nie jestem głupia, smoku! – złożyła ręce na piersi. – Wiem, że miałbyś kłopoty gdyby się dowiedzieli, że dopingujesz się Felixem Felicisem...

- Obiecujesz? – ponaglił ją stanowczo.

- Przysięgam na swoje życie! – oświadczyła z ręką na sercu.

Przewrócił oczami.

- Masz myśli samobójcze, Pansy, przysięgnij na coś innego.

Odkręcił fiolkę i wlał sobie jej zawartość do gardła. Miał nadzieję, że dzięki temu uda mu się osiągnąć to, czego naprawdę pragnął.

***

Poszłam na ten durny mecz, chociaż nie miałam pojęcia dlaczego. Slytherin grał z Ravenclawem, chociaż słowo grał nie oddawało w pełni charakteru tego, co się stało. Slytherin zmiażdżył Ravenclaw, na dodatek za sprawą jednego zawodnika. Malfoy poruszał się po boisku, jakby urodził się na miotle. Był niesamowity. Wiatr szarpał jego włosami. Błyszczały w słońcu tak samo jak znicz, którego złapał po kwadransie gry, pobijając chyba jakiś rekord.

Opuściłam trybuny zaraz po tym, nie czując potrzeby oglądania wiwatujących ślizgonów. Schroniłam się na balkonie, który dawno temu pokazał mi Malfoy.

Był wyjątkowo ciepły dzień, jak na tę porę roku, ale nagłe podmuchy chłodnego wiatru wywoływały dreszcze na moich plecach. Paliłam papierosa za papierosem, wpatrując się w krajobraz błoni i rozmyślając o życiu.

Czułam się samotna. Miałam przyjaciół, ale nie stanowili dla mnie żadnego wsparcia. To nie była ich wina. Przygniatały ich własne problemy, nie mogli też mierzyć się z moimi. Ja za to czułam się, jakbym nosiła na barkach cały ich ból. Byłam za nie odpowiedzialna, za Pansy i Ginny – obie bardzo silne, ale jeszcze bardziej skrzywdzone.

Każdego dnia było mi coraz trudniej wstać, a nikt nie spytał nawet raz, jak się czuję. Byłam sama nie tylko ze swoim cierpieniem, ale też innych ludzi.

Usłyszałam, że drzwi za mną się otwierają, więc odwróciłam się szybko. Stał tam Malfoy, wciąż w szatach do Quidditcha.

- Co ty tu... - zaczęłam zaskoczona.

- Nie ma na to czasu, Granger – przerwał mi, podnosząc moją torbę z kamiennej podłogi. – Musimy poszukać sposobu na twoją klątwę.

- Teraz? – wykrztusiłam tylko.

Podniósł brew.

- Masz coś lepszego do roboty? – spytał z przekąsem.

Poddałam się. Walka z nim byłaby bezcelowa, również z uwagi na to, że potrzebowałam dodatkowej pomocy. Nie rozumiałam jego motywacji, ale nie zamierzałam wnikać.

Wyrzuciłam niedopałek za barierkę i zabrałam od niego torbę. Usiadłam na ławce i wyjęłam dwie książki, które wypożyczyłam tamtego dnia. Podałam mu jedną z nich.

Nim zdążyłam się wygodnie usadowić, podstawił mi swój wolumin pod nos.

- Znalazłem – oświadczył.

are you afraid of the dark? | dramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz