rozdział 18 - all's well that ends well

3.3K 195 45
                                    

Rzuciliśmy się na siebie z taką łapczywością, że zderzyliśmy się zębami. Jedną ręką objął mnie w pasie, a drugą za szyję. Przycisnęłam go bliżej. Przesunął palcami po moim boku, ale jego dłonie zaraz znalazły się pod szatą i gorączkowo badały kształt mojej talii.

Całował mnie łapczywie, miażdżył moje wargi, ale ja nie pozostawałam dłużna. Wplotłam palce w jego włosy i wcześniej nawet nie wiedziałam, od jak dawna chciałam to zrobić.

Jeden jego dotyk wywoływał we mnie o wiele więcej emocji niż najżarliwsze pocałunki poprzednich chłopaków. Żaden nie mógł się z nim równać. Czułam jak ogarnia mnie palące pożądanie.

Splotłam ręce na jego szyi. Popchnął mnie do tyłu i przycisnął biodrami do drzewa.

- Draco... – jęknęłam prosto w jego rozchylone wargi.

Odsunął dekolt szaty, obnażając moje ramię i dając swoim ustom więcej miejsca do popisu. W miejscach, gdzie mnie dotykał, czułam dreszcze.

Liczyły się tylko nasze ciała i ich połączenie. Nie zamierzałam się dłużej oszukiwać. Pragnęłam go.

Nie kontrolowałam się już, on też nie. Ten pocałunek trwał i trwał, rozszalałe tętno wyznaczało czas.

Nagle wśród naszych przyśpieszonych oddechów i dźwięków pośpiesznie oddawanych pieszczot dało się słyszeć nowe odgłosy.

Na raz oderwaliśmy się od siebie i wycelowaliśmy różdżki w tamtą stronę.

Kroki przybliżały się, ale słońce już zaszło, ukrywając tożsamość przybysza.

Drżałam, gdy adrenalinę i pożądanie powoli zastępowała panika z powodu tego, co przed chwilą miało miejsce. Co my najlepszego zrobiliśmy...

Obezwładnił mnie natłok myśli. Gdy zza drzew wyłonił się Hagrid, byłam już bliska przekonania, że właśnie zniszczyłam sobie życie. Ten jeden moment poddania się swoim pragnieniom mógł zrujnować całą moją przyszłość. Gdyby ktokolwiek się dowiedział... nawet nie chciałam o tym myśleć.

- Kurza stopa! Co się stało temu biednemu maleństwu!? – wykrzyknął gajowy.

Zupełnie zignorował nasz stan i nawet naszą nieuzasadnioną i zupełnie nielegalną obecność na miejscu „zbrodni". Pośpieszył w stronę obezwładnionej bestii. Uklęknął przy niej i zaczął doglądać jej z delikatnością.

- Nic mu nie będzie! – zawołał z ulgą po chwili, podczas której wraz z Draco patrzyliśmy na cokolwiek, tylko nie siebie nawzajem. – Co wy tu robicie, dzieciaki?

Byłam pewna że rumieniec wypłynął na moje policzki i dziękowałam losowi za panujący wokół półmrok.

- Eee... potrzebowałam... eee... no, pewnego składnika – powiedziałam, postanawiając nie mijać się z prawdą. Nie byłam w stanie wymyślić żadnej wymówki.

- A ja stwierdziłem, że to niebezpieczne, żeby Granger szła sama do lasu – dodał Draco, wracając do nazywania mnie po nazwisku.

W żaden sposób nie okazywał, żeby wpłynęło na niego to, co się stało. Był dobrym aktorem, czy naprawdę nic to dla niego nie znaczyło? Przecież kłóciło się to z całym jego światopoglądem. Co by powiedzieli jego koledzy śmierciożercy, gdyby widzieli z jaką namiętnością całował szlamę?

- Cóż za troska, Malfoy – wycedziłam, siląc się na sztuczny uśmiech.

W odpowiedzi posłał mi zupełnie taki sam. Prychnęłam.

Byłam wściekła. Na niego, że tak bardzo go pragnęłam? Na siebie, że na to pozwoliłam? Na Hagrida, że nam przerwał? Nie miałam pojęcia.

- Masz już ten składnik, Hermiona? – spytał gajowy ze szczerym, dobrodusznym uśmiechem.

Był takim niewinnym człowiekiem. Nie zamierzał nawet podważać naszej historii i motywów Malfoya, chociaż nic z naszej wersji wydarzeń nie trzymało się kupy.

Z wdzięcznością skinęłam mu głową.

- Odprowadzę was do zamku, dzieciaki. To niebezpieczne tak włóczyć się po lesie. Dziwne że zaatakowała was tylko jedna akromantula. Zwykle to zwierzątka stadne...

W drodze do szkoły ani ja ani Malfoy nie wydaliśmy z siebie ani jednego słowa. Hagrid pomógł nam wejść do środka wykorzystując fakt, że wciąż był nauczycielem. Skłamał, że pomagaliśmy mu w jakiejś niecierpiącej zwłoki sprawie.

Pożegnałam go gorącym uściskiem, żałując że nie widziałam się z nim wcześniej. Miałam wyrzuty sumienia, że nie udałam się do jego chatki na te słynne kamienne herbatniki.

Drogę do dotmitoriów Slytherinu przebyliśmy w ciszy pełnej wzajemnych wyrzutów. Nie mogłam uwierzyć, że jeszcze mniej niż godzinę temu byliśmy sobie bliżsi niż Dumbledore i definicja manipulacji.

Teraz czułam jakby dzieliły nas całe oceany.

- Granger...

- Malfoy... - zaczęliśmy jednocześnie, zatrzymując się przy pokoju wspólnym.

- To był oczywisty błąd – stwierdził chłodno.

- Oczywiście – zgodziłam się szybko. – Byliśmy pełni adrenaliny.

- Uniknęliśmy właśnie śmierci – dodał.

- To nic nie znaczyło – podsumowałam.

- Zupełnie nic – potwierdził.

- Nie wracajmy już do tego więcej – zarządziłam, pełna sprzecznych emocji.

Wiedziałam, że właśnie świadomie rezygnuję ze spełnienia najintensywniejszego pragnienia w moim życiu. Ale jak mogłam pozostać sobą i mu się poddać? Klątwa czy nie klątwa, zabawianie się z Malfoyem przeczyło wszystkiemu, o co kiedykolwiek walczyłam.

Może gdyby się zmienił, gdyby przyznał się do błędu, przeprosił za te wszystkie lata... ale to nie miało prawa się wydarzyć. Prędzej ja zostałabym śmierciożercą, niż on miłośnikiem szlam. To nie mogło się udać.

Nie żałowałam tej decyzji. Żałowałam, że nie może być inna.

W idealnym świecie, bez podziałów i nienawiści już dawno zostalibyśmy przyjaciółmi. Może nawet bylibyśmy sobie bliżsi, biorąc pod uwagę siłę wzajemnego przyciągania.

Ale nie żyliśmy w bajce, a jeden pocałunek nie zmazywał wszystkich jego win i nie znosił podziałów.

- Nie wracajmy już do tego – powtórzył za mną. – Uznajmy, że nic się dziś nie stało. Eliksir ci pomoże i wrócisz do Gryffindoru. To koniec.

Z tymi słowami zniknął w pokoju wspólnym.

Oparłam się plecami o kamienną ścianę i osunęłam w dół na podłogę.

Jak mogło do tego wszystkiego dojść?

are you afraid of the dark? | dramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz