20

10K 553 47
                                    

Od dwóch tygodni Nash skutecznie unika mojej osoby. Na wszystkich lekcjach, na których siedzieliśmy razem przesiadł się jak najdalej ode mnie, nie odbiera moich telefonów. Nie wiem co mu się stało...Może mu coś zrobiłam? Ale co? To on mnie zaczął całować chociaż ma dziewczynę. Powoli chodź nie powinnam zaczynałam za nim tęsknić. Matt wyjechał w zeszły poniedziałek i ostrzegał mnie, żebym się nie zbliżała do Nasha. Ale ja naprawdę czuję, że on się zmienił, tylko dlaczego mnie tak teraz odtrąca?

***

Kolejna lekcja matematyki. Nash zamiast siedzieć ze mną zasypia w ławce na drugim końcu sali. Co piątek chodzę na zajęcia do pani Patrishi i przygotowuję się na konkurs drużyny matletycznej. Nash od ostatniej imprezy nie pojawił się ani razu. Powodem jego nie obecności jest pewnie moja osoba. Znowu ma same jedynki ale co mnie to interesuje. Jest sam sobie winien. Dzwonek na przerwę zasygnalizował koniec lekcji matematyki.

-Nash, Meggy chodźcie tu do mnie- pani Patrishia poprosiła nas do swojego biurka- Nash skoro nie zamierzasz chodzić na zajęcia dodatkowe to mam inny pomysł jak poprawić twoje oceny z matematyki. Ty i Meggy będziecie się umawiać dwa razy w tygodniu i ty- pokazała na mnie palcem- będziesz mu pomagała. Osobiście dopilnuję, żeby te spotkania doszły do skutku. Zrozumiano? 

-Wszystko fajnie, tylko dlaczego ona? Nie może być ktoś inny? Nie przepadam za Meggy- te słowa były jak kubeł zimnej wody, w ogóle się nie krępował, że stoję obok i to wszystko słyszę- Niech pani załatwi kogoś innego, nie zamierzam się z nią spotykać- stałam w osłupieniu patrząc jak Nash coraz bardziej się irytuje aż w końcu wybiega zły z sali. 
Widzę go jak szybko przemierza przez korytarz popychając wszystkich,  którzy staną mu na drodze. Mam dość muszę to wszystko wyjaśnić.

-Nash! Zatrzymaj się!- biegnę za nim jak nienormalna- Co ja Ci zrobiłam Nash?! To ty mnie do jasnej cholery pocałowałeś!na korytarzu nagle zrobiło się zupełnie cicho. Wszystkie oczy wpatrywały się na mnie i Nasha, który stał ode mnie jakieś 2 metry dalej odwrócony tyłem. Nagle obrócił się do mnie podszedł i popchnął mnie na co upadłam na ziemię.
-Nigdy więcej tego nie wspominaj!  Rozumiesz?! Brzydzę się tobą! Jesteś tą samą okularnicą i wielką cnotką co kiedyś! Wy wszyscy zajmijcie się sobą!- po dosłownie kilku minutach zostałam z nim sama. Żadnej żywej duszy nie licząc nas- Sam nie wiem jak mogłem Cię dotknąć... - dalej kontynuował wywiercanie wielkiej dziury w moim sercu. Jak bardzo myliłam się myśląc, że się zmienił-Spierdalaj z tąd Meggy...Jesteś brzydka i nic nie warta więc odczep się ode mnie- odwrócił się na pięcie i odszedł zostawiając mnie tu samą. Pozwoliłam moim łzą swobodnie spływać. Wstałam i od razu skierowałam się do wyjścia od szkoły. Nie zamierzałam dłużej zostać na reszcie zajęć. Nie potrafiłam. Czułam się jak wtedy. Jak dawniej. Kiedy wyszłam na zewnątrz świeże powietrze ochłodziło powoli moje ciało. Zdjęłam skórzaną kurtkę, którą miałam teraz na sobie i przewiązałam ją w pasie. Ruszyłam do domu. Droga zdawała dłużyć się w nieskończoność a w głowie miałam tylko obrazy Nasha za każdym razem jak mnie upokarzał i krzywdził. Wparowałam do swojego pokoju, zakluczyłam drzwi na klucz i podeszłam do swojej półki z książkami. Smutek i rozpacz zamieniła się w złość i nienawiść. Po kolei zaczęłam zrzucać wszystko z półek. Weszłam do garderoby i wywaliłam z niej wszystkie ubrania. Chwyciłam nożyczki i pocięłam całą pościel. Zmęczona niszczeniem swojego azylu upadłam na łóżko i zaczęłam jeszcze głośniej płakać.

-Nienawidzę siebie! Nienawidzę!- krzyczałam najgłośniej jak potrafiłam. Usłyszałam pukanie do drzwi, ale zignorowałam to. Potrzebowałam jedynie samotności.

-Wszystko w porządku Meggy? Twoja mama się o Ciebie martwi- usłyszałam ciepły głos Blair.

-Chcę zostać sama. Powiedz mamie, że się źle czuję- ledwo co udało mi się wyjąkać. Przez płacz trudniej mi się oddychało jak i mówiło.

-Dobrze, zrobić Ci kakao?-och jaka ona jest kochana. Blair jest dla mnie dosłownie jak rodzina. Chociaż pracuje u nas dopiero od miesiąca zdążyłam się uzależnić od jej gorącej czekolady.

-Dziękuję- zakryłam usta rękoma i znów ryczałam. Nos zaczął mnie już szczypać od ciągłego wycierania go w rękaw mojej bluzy ale i tak nic nie może się równać z bólem psychicznym. To co siedziało we mnie było okropne i za nic nie chciało wyjść. Jedynym sposobem było zagłuszenie go bólem fizycznym. Przypomniałam sobie o żyletce, którą nie wiadomo po co zachowałam gdzieś w moich kosmetykach w toaletce. Podbiegłam szybko do jasnego, dębowego mebla. Otworzyłam szufladkę i wywaliłam wszystkie cienie na podłogę. Sypkie kosmetyki pokruszyły się na mojej podłodze pod wpływem upadku. Podniosłam mały, metalowy przedmiot i poczłapałam do łazienki. Rozebrałam szarą bluzę i weszłam pod prysznic. Odkręciłam zimną wodę i usiadłam na kremowych płytkach. Woda odrazy przemoczyła moje ubrania. Spojrzałam na swoją lewą rękę, którą za chwilę zaczęłam kaleczyć żyletką. Raniłam się raz za razem. Już zupełnie zapomniałam jak to boli. Krew barwiła wodę w prysznicu, a ja odczuwałam coraz większą ulgę. Moje ciało zaczęło trząść się z zimna. Wycieńczona wyszłam z łazienki i zostając w mokrej bieliźnie położyłam się na łóżku i niemal natychmiastowo zasnęłam.
*
*
*
*

Nash co ty narobiłeś ?!?!??!?!?!?!
Biedna Meggy, tak bardzo mi jej szkoda ; (

Nawet nie wiecie jak cięszko mi się pisało ten rozdział. Miałam straszne wyrzuty sumienia co do Megs... :((

Za wszystkie błędy ortograficzne i językowe bardzo przepraszam

xoxo Laurilu

Back to school n.g PLWhere stories live. Discover now