Tabakierka

127 13 29
                                    

Pamiętam...

Pamiętam, że byłam w karczmie. Mężczyźni podawali mnie sobie z rąk do rąk, raz po raz zaciągając się tabaką wypełniającą mnie. Jedni śpiewali, inni krzyczeli, wokoło panował przyjemny zaduch często odwiedzanego miejsca. Byłam własnością Jacka Soplicy, który użył mnie, aby zwrócić rozmowę z powrotem na właściwe tory. Głośno dysputowali – o Napoleonie, o powstaniu, o ubiorze...

Już sama nie wiem.

Ilość informacji zaczęła mnie przytłaczać, dlatego popadłam w letarg. Ale nie taki zupełny, jedynie częściowo.

Przyglądałam się otaczającemu mnie światu oraz zachodzącym w nim zamianom, lecz nawet nie próbowałam ich zrozumieć. Wiem, co się ze mną działo przez te stulecia, ale nie starałam się tego analizować. Wiedziałam, jak zachowywali się ludzie, co mówili, czym się zabawiali, co pili, jednak nie przejmowałam się tym.

Byłam równocześnie wolna i zamknięta. Schowana przez długie lata na dnie szuflady, ale przynajmniej nienękana przez brudne ręce. Mogłam zająć się sobą, chociaż tego nie zrobiłam, popadając w przyjemny stan odrętwienia.

Wszystko miało się zmienić.

***

Z mojego snu wybudza mnie zachrypnięty głos:

– Co to, kurwa, jest?

Od jakiegoś czasu, ktoś, kto mnie trzyma i potrząsa mną, używa przekleństw zamiast przecinków. Postanawiam udawać, że zamiast wulgaryzmów słyszę miłe słowa, na przykład... różne wersje słowa „kwiat".

Na szczęście moi poprzedni właściciele nie kalali języka...

– Nie wiem, kwiatki! Może to jakaś pokwiacona szkatułka? – głos nastolatka nie należy do przyjemnych, jest piskliwy i pretensjonalny. Wyciąga swoją brudną łapę w moją stronę, aby mnie dotknąć.

Żałuję, że nie mogę tak po prostu uciec i muszę znosić ten ohydny dotyk na mojej oczyszczonej, drewnianej powierzchni.

Wokoło unosi się swąd tanich papierosów oraz piwa. Wolałabym przebywać w bardziej wyrafinowanym otoczeniu, ale właściciela się nie wybiera.

Czuję, że otwierają moje puste wnętrze. Trochę brakuje mi tabaki mnie wypełniającej, nie mogę realizować się w moim przeznaczeniu...

– Tulipan, może sprzedamy to tym makowym ołówkom? – odzywa się po chwili znajomy mojego właściciela.

– Jakim, chryzantemy, ołówkom? – odzywa się ponownie pisk.

Nastolatki dywagują jeszcze przez kilkanaście minut, zastanawiając się, ile jestem warta. Zaraz wrócę do swojego letargu, aby nie musieć analizować tego, co słyszę i od czasu do czasu widzę...

Ale to za chwilę.

Teraz chłopcy idą wzdłuż ruchliwej drogi, zaśmiewając się do rozpuku z opowiadanych przez siebie anegdot. Moje kwiaty powoli zaczynają więdnąć od zbyt częstego używania.

Gdybym potrafiła, to pewnie westchnęłabym głęboko i zaczęła się żalić na swój los, nie zostało mi to jednak dane. Mogę jedynie powrócić myślami do swoich czasów świetności...

Przyjaciele przed chwilą wsiedli do pojazdu nazwanego przez siebie „publiczną limuzyną", gdzie teraz wciąż żartują, wręcz kpiąc z innych ludzi. Po chwili słyszę, jak zaczepiają jakąś dziewczynę.

– Ej, Bereniczka – woła znajomy mojego właściciela tonem wypełnionym jadem.

Wyjątkowo cieszę się, że chłopak zaciska na mnie swoje grube, spocone palce, bo mogę dostrzec dziewczynę. Zobaczywszy nastolatków, blondynka przywołuje na usta grymas niezadowolenia i szybko odwraca wzrok; udaje, że nic nie słyszała. Jednak oni ją męczą wołaniami, przepychając się między ludźmi, aby móc stanąć obok niej.

Literki z ketchupemDonde viven las historias. Descúbrelo ahora