Prawdopodobnie "Nadzieja w skarpetkach"

68 15 50
                                    

1. Miałem na dzisiaj ambitny plan, którego już nie spełnię, bo wieczór zajęty... Może był zbyt ambitny? W każdym razie zrealizowałem głównie punkt: obiad. Zrobienie go miało mi zająć około pół godziny, ale jako że był to eksperyment, to dałem sobie całą. Po dwóch i pół godzinach (czy tak działa język polski?) w końcu zjadłem i opuściłem kuchnię... Plus jest taki, że wszystkim smakowało, więc polecam. (Nie słuchajcie Imperialna, wcale tak dużo nie zrobiła. A może tak? W sumie nie wiem, byłem w amoku kuchennym).

2. Przepraszam za brak rozdziałów w "Cieniu Śmierci". Postaram się to jutro nadrobić i wrzucić od razu dwa rozdziały.

3. Równocześnie jestem bardzo podekscytowany i przerażony wizją pierwszego października... Miałbym już nawet plan, ale jeszcze nie wiem, co z w-fem...

4. Dobrze widzicie. To zaledwie 250 słów "Nadziei", ale zawsze coś. Dajcie znać, czy idę w dobrą stronę i czy bylibyście chętni poczytać o Hani. Szczególnie że możecie ją trochę poznać we wspólnym opowiadaniu moim i Riny, znajdującym się na jej profilu. :D (Zakazany temat na M)


1. Dziewczynko, zgubiłaś się może?


Wywracam oczami, kiedy kolejne bachorki wchodzą na improwizowaną scenę. Halo, halo, czy to jeszcze długo potrwa?

Jacyś drugo, a może trzecioklasiści recytują wierszyki, ale mnie średnio to interesuje, bo już naprawdę wolałabym wrócić do domu. Do tego mama kazała mi kupić kurczaka w drodze powrotnej... I zaś ta Bezdomka z kolejką na pół godziny.

Dyskretnie – czyli bardzo niedyskretnie – oglądam się dookoła. Na sali gimnastycznej siedzi wielu rodziców, którzy znaleźli czas, żeby przyjść ze swoimi bachorkami na rozpoczęcie roku szkolnego. Pierwszego, kolejnego – to zależy od wieku wspomnianego bachorka. Wszyscy wystrojeni – garnitury, żakiety, krawaty, suknie... Może prawie wszyscy, bo widzę też rodziców w dresach czy powyciąganych T-shirtach, ale jest to mniejszość.

Ja, niestety, przyszłam na to rozpoczęcie również z bachorkiem, ale nie swoim, tylko ukochanym syneczkiem mojej kochanej mamci.

Jak ja kocham cały świat.

– Hania... – szepce mój braciszek.

– Cicho, Paweł – fukam w odpowiedzi i, nie przestając się garbić, gapię się przed siebie na jakieś dzieciaki w białych koszulach. Dziewczyny mają na sobie identyczne białe spódnice i rajstopy, a chłopcy zaś spodnie i krawaty. Ależ piękny chórek. Tylko troszkę nie rozumiem ani słowa, ale to taki szczegół. I może nie zawsze trafiają w dźwięki, ale za to dzięki temu uzyskują wspaniały... Trzydziestogłos.

– Ale Hania... – powtarza brat słabo.

– Czego?

– Źle się czuję – mruczy, artystycznie chwytając się za brzuch.

– E, tam, przesadzasz – bagatelizuję. – Nic ci nie będzie.

– Chyba zwymiotuję – symuluje brat, któremu po prostu nie chce się zaczynać szkoły, bo wie, że wypełni najbliższe lata jego życia. Dobrze go tego nauczyłam. Mama się nabiera, ale uczeń jeszcze nie przerósł mistrza, który osobiście go szkołą nastraszył jako miejscem pełnym niezapowiedzianych kartkówek i złamanych serc. 

Literki z ketchupemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz