Nadzieja w skarpetkach - rozdział drugi

159 18 49
                                    

Bardzo dziękuję za wskazanie ewentualnych błędów (stylistycznych, interpunkcyjnych, logicznych, itd.)

Przypisy, w tekście oznaczone *, znajdują się w komentarzu do danego akapitu.

Zapis gwary śląskiej na podstawie Słownika gōrnoślōnskij gŏdki, pod redakcją Bogdana Kallusa


NIE POTRAFIĘ JEDNĄ RĘKĄ PROWADZIĆ WÓZKA PROSTO!

– Hania... – Paweł ciągnie mnie za rękę i po raz kolejny powtarza to samo pytanie: – A musimy iść do tej Biedronki?

– Płyta ci się zacięła, czy co? – warczę, mając nadzieję, że chłopak wystraszy się jak ten facet w podstawówce. Nie musi aż tak bardzo, wystarczy ociupinkę.

– Nogi mnie bolą – brat przeciąga ostatnią samogłoskę – i chcę się pochwalić mamie planem!

Cóż, Paweł zna mnie za dobrze i w ogóle nie boi się mojego groźnego tonu.

– Mama jest w pracy. I kazała nam zrobić zakupy. Jeśli ich nie zrobimy, to nie będzie obiadu.

Ten argument widocznie działa na już pierwszaka, bo puszcza moją rękę i idzie prosto. Ma naburmuszoną minę, jakbym nie wiem, co mu zrobiła, ale w każdym razie już tak nie marudzi. Nie słownie.

Ale wyraz twarzy ma taki, że jakbym zobaczyła jakąś kobietę z takim dzieckiem, to dzwoniłabym na policję... Ale maruda z tego Pawła! Mnie na te swoje sztuczki nie nabierze!

Automatycznie chwytam go za rękę przed przejściem dla pieszych, ignorując jego „ała". Lepszy brat z obolałym nadgarstkiem, niż rozjechany.

Zatrzymujemy się na chodniku, a ja wyraźnie wykazuję chęć przejścia na drugą stronę, uważnie obserwując ulicę. Używam tricku z patrzeniem na kierowców, których powinno to przekonać do zwolnienia na tyle, żebym zdążyła się wpakować im przed maskę i wymusić pierwszeństwo. Zazwyczaj działa. Może nie zawsze jest do końca bezpieczne, bo czasami okazuje się, że kierowca swoim zwalnianiem wcale nie wyraża chęci zatrzymania się... W każdym razie, ja wciąż żyję, mimo pamiętnego ostrego hamowania jednego z kierowców w zeszłym tygodniu. Ale to nie ja wpadłam na pomysł wyprzedzania się tuż przed przejściem dla pieszych. Wtedy to naprawdę nie była moja wina, bo auto na prawym pasie się zatrzymało, a lewy, kiedy na niego wchodziłam, był pusty...

Na tych rozmyślaniach mija mi czas oczekiwania, aż ktoś łaskawie chociaż zwolni. Ale nie ma szans, przecież ten odcinek drogi w środku miasta to cholerna autostrada! Znudzony Paweł na zmianę kopie butem w ziemi i wymachuje swoją tytą.

A wiecie, kto nas mija, spojrzawszy mi centralnie w oczy, ale nawet nie zwolniwszy?

Tak, macie rację, policja.

Dlaczego mnie to nie dziwi?

I w końcu moim oczom ukazuje się wyrwa w sznurze aut pędzących jedno za drugim. Szarpię brata, żeby szybko wchodził ze mną na pasy i żeby równie szybko z nich zejść.

– Szybciej by było, jakbyśmy poleźli na światła – burczy niezadowolony.

– A bo ja miałam to wiedzieć? Nie wiedziałam, że teraz tu aż tak ciężko przejść, tak to byśmy tam poszli – odpowiadam szybko, udając, że nie słyszałam „poleźli". Mama prosiła, żeby go pilnować, żeby mówił ładną polszczyzną, ale... Przecież edukacja gwarowa jest ważna, prawda? Śląski się ceni. Chyba.

Do Biedronki zostaje nam parę metrów, a ja, żeby przerwać ciszę, dodaję:

– Co prawda dokłada się sporo drogi, ale jak będziesz już chodził sam, to chodź na świtała, dobra? – pytam.

– Ja* – potakuje Pawełek, a tego już nie mogę tak zostawić. Fakt faktem, że mama jest przewrażliwiona, ale... No, różnie bywa, dlatego wtrącam:

– Nie ja, tylko tak.

– Ja, ja, ja! – głośno odpowiada zadowolony Paweł, a ja wzdycham cierpiętniczo.

Wchodzimy do marketu, gdzie zaraz przy wejściu chwytam mały, czerwony wózek i próbuję sobie przypomnieć listę zakupów. Paweł wrzuca do koszyka tytę i, biegnąc w stronę stoiska z pluszakami, krzyczy na pół sklepu:

– A moga* Słodziaka?

Truchtam w jego stronę, a wózek terkocze na kafelkach.

– Mówiłam ci, że najpierw musimy uzbierać naklejki – mruczę zaczerwieniona, czując na sobie spojrzenia połowy innych klientów, których na szczęście nie ma zbyt wielu.

– A to dostaniemy jakieś dzisiaj? – pyta niczym niezrażony Paweł.

– Raczej tak. – Odciągam go od pluszaków.

– Chciałbym nietoperza Nikodema. Mógłby się bawić z jeżem Jerzym.

– Tak? A ja bym chciała sarenkę Hanię – odpowiadam.

– To sobie sama zbieraj naklejki! – oburza się brat, bojąc się, że przeze mnie nie starczy naklejek dla niego. Śmieję się w duchu, bo ciekawe, kto będzie za nie płacił...

– Dobra, dobra – uspokajam go. – Chodź, musimy kupić mleko i parę innych rzeczy.


OPOWIADANIE W ODDZIELNEJ PRACY NA PROFILU! JEŚLI CI SIĘ PODOBAŁO, TO SERDECZNIE ZAPRASZAM. 

Literki z ketchupemWhere stories live. Discover now