„Nazywamsię James Dark. Mam dwadzieścia pięć lat i piszę to sam nie wiemdo kogo. Pojęcia nie mam, dlaczego piszę ten list. Czuję, żemuszę, bo może ktoś kiedyś go odczyta. Chcę się podzielić ztobą czytelniku moją historią. Ja, Jeffrey, Bruno i Tobiaswyjechaliśmy na Florydę. Mieliśmy pić i bawić się ile wlezie.Mieliśmy ku temu powód. Ukończyliśmy studia, wszyscy zdali zdobrymi wynikami. Przyjaźnimy się od dzieciaka i nawet poszliśmyna ten sam kierunek. Poszliśmy na informatykę, to dziwne, bo niebyliśmy kujonami. Chyba skusiła nas wizja pracy w wielkichkorporacjach. Było fajnie mieliśmy kurort nad samym oceanem. Gdybymteraz wyskoczył z balkonu pewnie znalazłbym się w wodzie.Bawiliśmy się super, wypijaliśmy hektolitry alkoholu i przecieżtak miało być. Właśnie... miało. Chciałbym napisać datę igodzinę, ale nie mogę. Nie wiem, jaki jest dzisiaj dzień, aninawet, która jest godzina. Wszystko zaczęło się któregościepłego wieczoru. Byliśmy pijani, oglądaliśmy telewizję. Mówiliw niej, że w Atlancie i gdzieś tam jeszcze ludzie zachorowali najakąś dziwną chorobę. Pamiętam jak śmieliśmy się z tego, żepewnie rząd coś knuje. Nie przejmowaliśmy się przecież byliśmyna Florydzie. Mieliśmy zostać tu cały miesiąc, a do tego czasusytuacja przecież miała się unormować. W przeciągu kilku dniwszystko się zmieniło. Zauważyliśmy, że do hotelu przyjeżdżająkaretki, z każdym dniem coraz więcej. Myśleliśmy, że ktoś sięnawalił rozciął głowę, złamał coś,albo rzygał jak kot.Personel hotelu uspokajał. Mówili nam, że nic się nie dzieje.Kurwa, gdybym tylko wtedy wiedział co się święci. Wierzyliśmyim, bo dlaczego mieliby kłamać? Przecież gdyby coś się działoewakuowaliby nas. Prawda? Teraz wiem, że to gówno prawda. Pamiętamto, jak dzisiaj. Siedzieliśmy w hotelowym barze. Przez drzwi weszłokilku gości i jakieś kobiety. Nie przyglądałem się im za bardzo.Chwiali się, wyglądali jakby przegięli z alkoholem. Tylko mi sięzdawało ta grupa rzuciła się na obsługę, która chciała impomóc. Powstał totalny chaos, ludzie zaczęli uciekać. A tepoczwary ich dopadały. Nam się udało, zwialiśmy do naszegopokoju, zatrzasnęliśmy drzwi. Próbowaliśmy dzwonić na policje,ale nie mogliśmy się dodzwonić. Połączenia nie było.Słyszeliśmy krzyki, wołania o pomoc, płacz i to dziwnecharczenie. Siedzieliśmy blisko siebie, czekając,aż to sięskończy. Nie wiem ile czasu to trwało, ale wszystko ucichło. Brunochciał to sprawdzić, a my mu kurwa pozwoliliśmy. Wrócił do nas,powiedział, że w całym hotelu panuje ciemność. Nie ma pojęciaczy ktoś tu jeszcze jest. Powiedział też, że jakaś baba gougryzła.Mieliśmy apteczkę w pokoju więc go opatrzyliśmy. Zostaługryziony w dłoń,a ja nie sądziłem, że ludzkie ugryzienie możebyć, aż tak głębokie. Później było tylko gorzej. Bruno dostałwysokiej gorączki, a leki w ogóle nie działały, wymiotował tobyła jakaś masakra. W końcu przestał być sobą, którejś nocyrzucił się na Tobiasa, gryząc go w gardło, dosłownie wyrwał mukrtań. Spanikowaliśmy, zamknęliśmy ich w łazience. Próbowaliśmywołać o pomoc, ale kiedy tylko powiedzieliśmy coś głośniejzłaziły się poczwary. Udało nam się odpalić radio, którejśnocy. Powiedzieli, że trzeba czekać na gwardię. To dało namnadzieje. Bruno i Tobias ciągle walili w drzwi, przez co zwracaliuwagę pozostałych. Siedzieliśmy i czekaliśmy na pomoc całymidniami i nocami. Niestety zaczęły nam się kończyć niewielkiezapasy. Musieliśmy wyjść z pokoju. Ja i Jef poszliśmy szukaćczegoś do jedzenia. Niestety nic z tego nie wyszło. Poczwary odrazu zaczęły na nas iść. Nie wiem jak ale w końcu Jef odkrył,że trzeba im wbić coś w łeb. Ja miałem metalowy kij od szczotki,a on wyrwał pręt z łózka. Radziliśmy sobie w miarę.Szabrowaliśmy hotel, zdobywaliśmy jedzenie i czekaliśmy. Szczęścienam dopisywało, ale do czasu. I to kurwa moja wina. Poszliśmy dojadalni, poczwary nas nie widziały, a ja zacząłem się czuć zbytpewnie. Zwaliłem butelkę, a one od razu na nas ruszyły.Walczyliśmy ile sił, ale było ich za dużo. Widziałem jakpowalają Jeffa, słyszałem jak krzyczy. Wróciłem do pokoju,zamknąłem drzwi. Moja koszulka przesiąknęła krwią, ale niewiedziałem czyja to krew. Kiedy adrenalina zeszła ze mniezrozumiałem, że zostałem ugryziony. Piszę to teraz, dopókijeszcze trzeźwo myślę. Zasilę grono tych poczwar. Modlę siętylko o to, żebym nikogo nie ugryzł. Mam nadzieje, że ktoś tuprzyjdzie i rozwali mi łeb.
Jeślito czytasz ja już pewnie nie żyje. Uważaj na siebie, nie daj sięugryźć. Nie myśl, że nie musisz być ostrożny, bo musisz i to nakażdym kroku. Jeżeli jesteś z bliskimi nie marnuj ani jednejchwili. Dbaj o nich. Mam nadzieje, że uda ci się to wszystkoprzetrwać. Nie wierz w Gwardię Narodową. Nikt nie przyjedzie, niema ratunku z zewnątrz. To coś pewnie rozprzestrzeniło się pocałym świecie. Życzę ci, żeby ci się udało. Tobie i twoimbliskim. Jeśli to czytasz wiedz, że trzymam za ciebie kciuki, nawetjeżeli się nie znamy."
James.
Po tym liście milczeliśmy. Nie wiedzieliśmy co moglibyśmy powiedzieć. Łzy już dawno zalały moje policzki. Czułam się tak jakbym znała tego chłopaka. A przecież to nie prawda nie wiem kim był. Mimo to ta historia mnie poruszyła, a przecież to historia jedna z wielu. Ludzie powinni zapisywać swoje przeżycia. Chociażby po to, żeby ktoś to przeczytał, żeby wiedział co przeżywają.
-Chodźmy stąd.- Wyszeptałam.
-Tak. Chodźmy.- Carl wyjął z pudła mazak, a na butelce napisał imię mężczyzny. - Teraz nie będzie bezimienny.
-Zaraz się porzygam.- Usłyszeliśmy zza pleców. Od razu chwyciliśmy za broń.- Cześć Lydia.- Zrobiło mi się słabo, kiedy zrozumiałam kto do mnie mówi.
YOU ARE READING
I gotta go my own way
FanfictionJest to dalsza część Apokalipsy. Laura i Mia zostały odtrącone przez osady. Postanowiły odejść. Czy jeszcze kiedyś wrócą do Alexandrii? A może ta podróż okaże się ich ostatnią? Zapraszam do Czytania !
List od nieznajomego.
Start from the beginning
