Sprzyjające szczęście

86 5 2
                                    


Oczami Laury.

Byliśmy przygotowani, ubrani w odzież ochronną. Ruszyliśmy do miejsca, gdzie nastąpił wybuch. Wiem, że ryzykowaliśmy własnym życiem, ale obawialiśmy się, że napromieniowane zombie zjawią się blisko nas. Mogliby skazić wszystko, czego dotknął, a to wiązałoby się z opuszczeniem osady. Daryl, Ja, Carol oraz Eugen, Ezekiel, Rosita, Gabriell i Negan. Wypatrujemy właśnie sztywnych. Plan był prosty mózgowiec sprawdza, czy zombie jest napromieniowany. Jeśli tak zabijamy go strzałem z łuku lub kuszy, później zabezpieczamy. To nie było łatwe, bo musieliśmy załatwić plandeki, w które je owijaliśmy. Przez to nie będą stwarzać zagrożenia. Jeżeli nie był napromieniowany to zostawał zabity przez wbicie ostrza w czaszkę. Byliśmy dokładnie dwieście kilometrów od Alexandrii, a ja czułam się jakbyśmy byli na końcu świata. Tutaj było jakby inaczej. Pomimo wybuchu nadal było bezpieczniej, nie było tu szeptaczy i gdyby to miejsce nie było skażone na pewno chciałabym tu mieszkać. Czasami miałam takie myśli, żeby zostawić to wszystko w cholerę i odejść.

-Idzie.- Pomiędzy budynkami zauważyliśmy sztywnego. Nie trzeba było nawet wyciągać urządzenia do pomiaru. Jego całe ciało pokryte było wielkimi bąblami, z których coś się sączyło. Wystrzeliłam strzałę, następnie szczelnie go owinęliśmy.

- Skąd mamy wiedzieć ile napromieniowanych chujów tu jest?

-Mógłbyś nie marudzić? Wolałbyś siedzieć zamknięty w domu?

-Wolałbym w ogóle nie wracać do Alexandrii.

-Chcesz zwiać?

-Słuchaj mam kurwa dosyć. Ja rozumiem byłem jebanym gnojkiem, zabierałem wam wszystko. Robiłem straszne rzeczy. Pozabierałem materace tylko po to, żeby je spalić i was upodlić. Zabiłem Toma i wiele innych osób. Przesiedziałem szmat jebanego czasu w pierdolonej celi. Chyba odpokutowałem tak?

-Negan właśnie zrobiłeś wiele złego.

-Dobrze, ale jak jestem wam do czegoś potrzebny to nagle Negan jest dobry. Jak tylko coś się nie spodoba Michonne to od razu kurwa jestem winny. Co mam jeszcze zrobić, żeby pokazać wam, że jestem z wami. Zgłosiłem się, żeby przyjechać tutaj. Wiedząc jak bardzo jest to niebezpieczne i nie zrobiłem tego, żeby wyjść z domu. Te przeszkody ze sztywnych to nie jest moja wina. Robiłem takie rzeczy, ale tym razem to nie ja. Nie mam z tym nic wspólnego. Kiedy miałbym to zrobić i w ogóle w jakim celu? Jeśli to ktoś, kto był kiedyś Zbawcą to nie mam na to wpływu. Z nikim nie kolaboruje.- Rozumiałam Negana. Przecież kiedyś sama byłam w takiej sytuacji. Nie zrobiłam niczego złego, a i tak każdy mnie obwiniał.

-Chcesz uciec?- Wyszeptałam.- Droga wolna, ja nie będę cię zatrzymywać. Tylko pamiętaj, że ruszą za tobą, a wtedy będzie jeszcze gorzej.

-Nie chcę spierdalać. Nie zostawię was, bo potrzebujecie pomocy z tym.- Wskazał na kolejnego sztywnego, do którego podszedł Eugen. Mężczyzna pokręcił głową na nie, a Rosita przebiła jego czaszkę maczetą.- I z szeptaczami. Oczekuję tylko trochę zaufania. Ja nie mogę być odpowiedzialny za każdą złą rzecz, jaka się wam przytrafia.

-Wiem co czujesz. Ja też kiedyś byłam w takiej sytuacji. Niczego złego nie zrobiłam, a i tak byłam winna.

-Dlaczego nie poznaliśmy się w innych okolicznościach? Moglibyśmy stworzyć coś razem. Masz ogromny potencjał. Rządzilibyśmy razem i...- Negan nie dokończył, bo Daryl rzucił się na niego. Musiał słuchać tego, co mówimy.

-Puść go!- Próbowałam ich od siebie odciągnąć, ale w ogóle nie słuchali.

-Wszyscy ręce do góry i żadnych sztuczek!- Usłyszeliśmy za sobą. Staliśmy tyłem do osoby, która to mówiła. Nie wiedzieliśmy nawet, czy jest sama, czy nie. Nawet się cieszyłam, bo przerwała bezsensowną bójkę.

-Nie mamy złych zamiarów.- Powiedziałam unosząc ręce.

-Teraz powoli odwrócicie się w naszą stronę. Bardzo powoli inaczej odstrzelę wam głowy.- Spełniliśmy rozkaz. Zobaczyliśmy trójkę ludzi ubranych podobnie do nas.- Co wy tutaj robicie?

- Zabijamy zarażonych. Nie chcieliśmy, żeby skazili teren. A wy?

-Możecie opuścić ręce. My też chcemy się ich pozbyć. Jestem Teresha to Charlie i Albert.

-Jestem Laura to Rosita, Daryl, Negan, Eugen, Gabriel, Ezekiel i Carol.

-Przepraszamy, że tak zareagowaliśmy. Musieliśmy się upewnić, że nie macie złych zamiarów.

-Sztywny!

-Sprawdzam!- Eugen sprawdził zarażonego.- Czysty!

-Jak go nazwałaś?- Teresha zwróciła się do Rosity.

-Sztywny, a dlaczego pytasz?

-Poznaliśmy nie dawno człowieka, który nazywał ich dokładnie tak samo.

-A znasz jego imię?- Wtrąciłam zaciekawiona.

-Tak. Nazywał się Morgan.- Nogi się pode mną ugięły. Odszedł od nas tak dawno temu, nie sądziłam, że jeszcze żyje.

-Wiesz gdzie jest?

- Właściwie to nie, bo odkaziliśmy go i już. Mówił, że ma grupę, że szukają i pomagają ludziom.

-Dlaczego nie chcieliście z nim pójść?

-My? Jesteśmy chodzącymi trupami.

-Dlaczego?- „ Kątem oka" Widziałam jak pozostali sprawnie zajmują się sztywnymi.

-Jesteśmy napromieniowani. Chcemy pozabijać skażone zombie, a później... sama wiesz.

-Jak do tego doszło?

-Pracowaliśmy tam. Nie ma o czym mówić.

- Wiecie ilu mniej więcej zarażonych może być?

-Ilu zdążyliście zabić?- Odwróciłam się, żeby policzyć sztywnych owiniętych w plandeki.

- Dziesięciu.

-My zabiliśmy dwudziestu. Więc jeszcze piętnastu.- Kobieta zaczęła bazgrać coś w zeszycie.

-Zapisujesz?

-Mhmmm. Muszę mieć pewność, że żaden nie będzie się pałętał po świecie.

-Wiesz, w którą stronę udał się Morgan?

-Tam mamy auto z wodą.- Wskazała na miejsce między budynkami.- Musicie go ominąć i iść cały czas prosto. On idzie na pieszo więc pewnie zdążycie go dogonić.

- Musimy skończyć to, co zaczęliśmy.

-Nie. My to skończymy. Musisz znać tego Morgana skoro się o niego wypytujesz.

-To nasz przyjaciel. Rozdzieliliśmy się dawno temu, nie sądziłam, że on jeszcze żyje.

-Dlatego idźcie. Nie wiele dobrego zostało na tym świecie. A to cud, że macie szansę się odnaleźć.- Zawołałam pozostałych i opowiedziałam o tym, czego dowiedziałam się od Tereshy. Nie byli nastawieni pozytywnie. Nie chcieli uwierzyć, ale kobieta powiedziała jak on wygląda, że walczy laską, a na prawym ramieniu ma tatuaż. Przez chwilę zastanawialiśmy się co robić. Byliśmy i tak strasznie daleko od domu, a pójście za Morganem jeszcze bardziej nas oddalało. Zaczęliśmy rozważać wszystkie za i przeciw.

-Przeciw jest tylko to, że go nie znajdziemy.- Carol uśmiechnęła się pogodnie.- On jest z grupą może sporą. To ogromna szansa. Mogą nam pomóc z walce z szeptaczami.

-Albo jego grupa liczy dwie osoby.- Wymamrotał Daryl.

-Kto jest za tym, żeby pójść?- Zapytała Rosita. Wszyscy podnieśli ręce w górę, poza Dixonem.

-On z nami nie idzie.- Wskazał na Negana.

-Daryl przestań. Przecież go nie zostawimy samego. Nie będzie wracał dwieście kilometrów zupełnie sam. Mamy się rozdzielić i go eskortować? To może być dla nas ogromna szansa. Jeżeli Morgan ma większą grupę i uda nam się ich przekonać, żeby nam pomogli to odzyskamy wolność. Zabijemy szeptaczy co do jednego. Nie będziemy musieli żyć w strachu, nie będzie już żadnej granicy. Wiem, że słyszałeś rozmowę. Negan pierdoli czasami od rzeczy. Pomyśl o przyszłości.

-Dobra, dobra. Już niech wam będzie. Miejmy tylko nadzieje, że Morgan nadal umie zabijać i nie zacznie prawić nam kazań o tym, jakie to życie jest cenne.

-On nie wie czego dopuściła się Alfa. Jak się dowie zmieni zdanie.

-Więc ruszamy?- Zapytała Carol.

-Ruszamy.- Pożegnaliśmy Tereshę i jej sprzymierzeńców. Byłam pod wrażeniem. Nie zostało im wiele czasu, mogli zakończyć życie szybciej,a mimo to chcieli ratować tych, którzy mogliby zginąć poprzez napromieniowanie. Kobieta powiedziała nam gdzie mają samochód z wodą. Powiedziała, że mamy się umyć po zdjęciu kombinezonów. Daryl nadal był zły za to, co powiedział do mnie Negan. Sądzę, że nie musi tak reagować przecież doskonale wie jakim typem on jest. Gada, bajeruje wszystkie dziewczyny. Nawet Carol to nie ominęło. Poza tym każdy z nas miał lekki uśmiech na twarzy. W moim sercu zapalił się płomyk nadziei. Morgan żyje, jest z jakąś grupą i mogą nam pomóc położyć kres temu wszystkiemu.

I gotta go my own wayOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz