A Endgame w dziesięć sekund sprowadza ją do niczego innego, jak pustego obiektu westchnień bohatera, który mimo upływu lat wciąż jedynie tęskno zerka za swoim bohaterem, zapominając o tym, że w 1970 roku Peggy była nie tylko dyrektorem SHIELD, ale też szczęśliwą żoną i matką. Ale na jej biurku nie widzimy zdjęć rodziny. Nie. Widzimy tylko wielkie zdjęcie świadczące o tym, że nawet jeśli kobieta będzie pozowała na silną i pogodzoną ze stratą trólovera, to wewnątrz wciąż będzie go opłakiwać, a jedynym, czego tak naprawdę będzie pragnęła, będzie sprowadzenie jej do roli bezdialogowej, bezcharakternej kobiety, którą Steve kiedyś pocałował, a która później została jego żoną. I to wszystko, czym powinna być, bo przecież to wystarczy, żeby zamknąć usta tym, którzy dopatrują się tego, co uchodzi za tabu. Do tego nie potrzeba prawdziwej postaci,  a Peggy Carter w Endgame nie jest prawdziwą bohaterką. Jest tylko niemym obiektem, który Steve ma trzymać w ramionach, budując fantazję, której żadne z nich nie zdawało się pragnąć w poprzednich filmach.

A co do Bucky'ego.

Bucky pojawia się w Endgame nawet nie na minutę. I choć w jego ostatniej, jedynej dłuższej scenie w całym filmie, widzimy go uśmiechniętego, to przecież łatwo zorientować, że uśmiecha się tylko i wyłącznie wtedy, kiedy ktoś na niego patrzy. Kiedy orientuje się, że znika z zasięgu wzroku Steve'a albo sama, tak samo znika jego uśmiech. W ciągu tych dziesięciu sekund jakichkolwiek interakcji, jakie ma ze Steve'm, widzimy Bucky'ego smutnego, zmęczonego, niechętnego, a nawet zdenerwowanego. I choć mówi Steve'owi, że będzie za nim tęsknił, ledwo nawiązuje z nim kontakt wzrokowy, szybko się oddala i znów przyjmuje typowo zamkniętą pozycję, o której świadczy jego postawa i dłonie w kieszeniach. Ręce schowane głęboko w kieszeniach spodni oznaczają, że osoba z którą rozmawiamy nie chce zdradzić swojej reakcji i skrywa własne uczucia, a to właśnie tak naprawdę jedyna postawa, jaką Bucky przyjmuje w tym filmie. A Steve zupełnie się tym nie przejmuje.

Tak naprawdę wydaje się, że Steve Rogers świadomie i z premedytacją, bez chwili większych moralnych rozterek skazuje Bucky'ego na swój własny najgorszy koszmar. Bycie samotnym w przyszłości, bez nikogo, kto potrafiłby go zrozumieć, bez nikogo, kto mógłby mu pomóc i podzielić się z nim własnymi przeżyciami. Bo w odróżnieniu do Steve'a, Bucky nie miał ani szans ani czasu na nawiązanie głębszej relacji z jakimikolwiek innymi bohaterami, większość widząc na oczy zaledwie kilka razy.

A to pragnienie dzielenia się doświadczeniem jest przecież jednym z głównych powodów, dla których Steve tak desperacko chciał odzyskać Bucky'ego - kogoś, kto tak, jak on został wyrwany ze swoich czasów, kogoś bliskiego, kogoś, dla kogo będzie mógł być oparciem i kto będzie oparciem dla niego. Steve tak desperacko tego pragnął, a kiedy tego dokonał, nagle zdawał się zapomnieć, że istnieje ktoś taki, jak Bucky Barnes. Ponoć omawia z nim swój plan, ale nie widzimy tego na ekranie, jakby scenarzyści uświadomili sobie, że nie potrafią poradzić sobie z ukazaniem bólu, jaki odczuwa Bucky, a także z pokazaniem na ekranie ich zjednoczenia i rozstania.

Ból Bucky'ego jest im obcy i tak naprawdę jedyne momenty, w których widzimy na ekranie targające nim emocje, zawdzięczamy w głównej mierze aktorstwie Sebastiana Stana, bo gdyby jego miejsce zajął aktor, który nie potrafi tak doskonale radzić sobie ze scenami, w których nawet nie ma żadnych dialogów i po prostu stoi gdzieś w tle, filmowy Bucky stałby się znacznie płytszy. Twórcy nie potrafią pokazać na ekranie bólu Bucky'ego, ponieważ nie można zmienić go w sarkastyczne komentarze Tony'ego Starka ani w żarty rzucane przez Thora. Ból Bucky'ego, jego trauma zdają się być znacznie bardziej autentyczne, wciąż czające się gdzieś w jego oczach, starannie ukryte za uśmiechem. Do tego sama postać Bucky'ego od samego początku kreowana była w dużej mierze w sposób, w który zazwyczaj przedstawiane są na ekranie kobiece bohaterki - Bucky Barnes w każdym filmie przedstawiany był jako dama w opałach, którą musiał ratować Steve, jako katalizator dla bohatera, jako widocznie wrażliwa postać, która pozwala sobie na łzy i wywołuje łzy u bohatera. Głęboka, emocjonalna zażyłość i więź, która wytworzyła się na ekranie między Steve'm i Bucky'm sprawiła, że cały ten ból i miłość, bez względu na jej rodzaj, cała ta intensywność tej straty musiała być między nimi odpowiednio pokazana na ekranie, a to przecież niebezpiecznie zahaczałoby o tabu. Dlatego nie dostrzegamy na ekranie ani ich ponownego spotkania, ani rozmowy o tym, co ma się wydarzyć, nie dostrzegamy żadnych głębszych interakcji, a nawet już w IW nie widzimy, żeby Steve naprawdę przejął się śmiercią Bucky'ego. Nie płacze po nim tak, jak pozwolił mu na to Joe Johnston. Widzimy jedynie zaskoczenie, które równie dobrze mógłby okazać po straci każdej innej postaci, i  to właśnie tego typu neutralność i płytkość obserwujemy dalej w A4.

Bo Marvel dobrze wie, że ta relacja wymknęła im się spod kontroli. I uważa, że jedyną opcją na to, żeby nie zabrnęło to dalej, jest skupienie cierpienia Steve'a na kobiecie, usunięcie Bucky'ego tak bardzo, jak tylko się da, i rozdzielenie tej dwójki. Tak, żeby nikt nie zarzucił im promowania tabu.

StuckywostkiWhere stories live. Discover now