71 rozdział

748 46 47
                                    

Pewna osoba wczoraj w komentarzu napisała mi, żebym dobiła do setki rozdziałów, więc... czemu by nie? Postaram się zrobić 100, ale nie obiecuję 😁😚😊

Kilka dni później

Czkawka

Oglądałem rozpiski zmarłego Draco. Co chwilę wzdychałem ze zmęczenia. Ojciec był bardzo namolny i prosił o mój powrót. Zaczynał doprowadzać mnie do szewskiej pasji. No bo, ile tak można?!

- Ale, proszę Cię, Czkawka - Powtórzył po raz setny. - Wróć do domu. Do mnie.

- Do Ciebie? Ty się słyszysz?! - Wybuchłem, ale uciszyła mnie Ewa. Ojciec powoli zaczynał wracać do siebie. Czy już zapomniał, że zmarła mu żona i syn?

- Czkawka, z szacu... - Nie dałem mu jednak dokończyć.

- Z szacunkiem? Ty się słyszysz? Jesteś na mojej, to znaczy Alana wyspie i ty mi mówisz, że mam mieć do Ciebie szacunek? - Zadrwiłem. - Choć Szczerbo, bo mnie mdli - Mruknąłem patrząc na ojca. Zaczynał całą maskaradę od początku. Astrid jakoś mnie unikała, ale widać było, że ciągnęło ją do mnie. Oby nie była zakochana po uszy. Nie mam zamiaru w dalekiej przyszłości słuchać jej: Wróć, wróć na Berk, ja Cię kocham... Ble. Ble i jeszcze raz ble.

Wskoczyłem na Szczerba. Uniosłem się z nim ponad chmury i położyłem na plecach. Głęboko oddychałem i odpoczywałem od Wandali. Zapewne za chwilę przyleci tu Astrid i zacznie mnie namawiać, żebym wrócił, bo Stoik nie ma towarzystwa i czuje się samotny... Pff! Zapewne chce, by ktoś był na tronie... No ja na pewno nie zasiadę i nie polecę na Berk. Nie tym razem.

Nie myliłem się. Kilka metrów ode mnie pod chmurami wystawały kolce Śmiertnika Zębacza. Powoli wynurzały się, okazując całego smoka. Furia zawarczała. Błagam nie teraz. Szczerbek i tak dużo przeszedł na Wyspie Czarnych. Zresztą ja również.

- Czkawka, błagam - Powiedziała. - Wróć na Berk.

- Goń się. - Nie miałem nic innego do powiedzenia. Zleciałem pod skosem, lewo w dół, chcąc od niej uciec, ale Astrid, jak to Astrid, zaczęła mnie gonić, chcąc wyjaśnić wszystko co ma mi do powiedzenia.

- Ale, Czkawka - Krzyknęła. - Ja nie skończyłam z Tobą rozmawiać...

- Ale ja skończyłem! - Rzuciłem krótko, ucinając rozmowę, a zaczynając gonitwę. Na całe szczęście, latałem na Nocnej Furii, a ona na Zębaczu. Nie miała szans mnie złapać, a już na pewno nie w powietrzu. Niebo należy do nas.

Przecinałem powietrze ze świstem, skakałem na łuki skalne, by po nich biegać, robiłem ostre zwroty, ale Hofferson jak rzep, była zawsze krok z tyłu. Wleciałem pomiędzy dwa łuki skalne, obrośnięte po uszy roślinnością. Astrid gdzieś znikła. Usłyszałem głos:

- Czkawka, tutaj. - Skręciłem w krzaki, a Szczerbatek za mną. Właśnie oglądałem jak blondyna ze złością zaczyna mnie szukać.

- Szlag! - Krzyknęła. I zawróciła. Cieszyłem się jak głupi, że zgubiłem Wandalkę. Odwróciłem się i zobaczyłem swoją narzeczoną.

- Rachel, co ty tutaj robisz? - Zapytałem wyjmując gałęzie z włosów.

- Tak samo jak ty, chowałam się przez zbędnymi pytaniami. Stoik Ważki ciągle pytał mnie, czy oby na pewno jestem twoją narzeczoną...

- Naprawdę?

- No tak. W końcu nie wytrzymałam i wybyłam - No tą myśl uśmiechnęła się, głaszcząc Błyskawicę.

- A co jeżeli Astrid nas tu znajdzie?

- Nie znajdzie. Chodź, lecimy do domu. - Wsiedliśmy na rumaki i wylecieliśmy, znikając. Po dwudziestu minutach stanęliśmy przez drewnianą konstrukcją, która w przyszłości będzie naszym wspólnym domem.

- Jak sądzisz, za ile będziemy tu mieszkać? - Zapytała łapiąc mnie za rękę.

- Zaraz po ślubie - Odparłem.

- No właśnie! Co z tym ślubem?

- Jak Wandale odpłyną, to od razu. - Szepnąłem patrząc na mój... nasz dom. Kto by pomyślał. Za parę godzin  zamieszkamy razem, zostaniemy małżeństwem byc może i jutro... A reszta nie wiem. Aż tak nie będę wybiegał w przyszłość. Wandale szybko ogarną się, naprawią łodzie i żegnamy ich.

- Synu... Proszę Cię. - Znikąd zobaczyłem Stoika, a za nim Astrid. Cicho tylko westchnąłem przekładając  kciuka i palec wskazujący na mięśniach brwi.

- Ile ja mam powtarzać? - Poczułem na sobie dłoń mojej mamy, która pomagała w budowie domu. - Ile zła zaznałem z wami na Berk? Nie wiecie? (Wyczujcie sarkazm jak stąd do Marsa XDD~Dop. Autorki). Biłeś mnie, krzyczałeś, nie miałeś litości, moje zdanie zawsze było puszczane na wiatr... A tu mam rodzinę. Narzeczoną, przyjaciół... Nie potrzebuję Ciebie, Astrid, Svena, Sączysmarka i całej reszty, w szczególności z Bliźniakami... - Po mojej prawej stronie zauważyłam dwa lisie uśmieszki. To samo podły uśmiech Jorgensona i bystre spojrzenie Śledzika. Rodzeństwo znając życie, planowało nowe wybryki. Ojciec jeszcze chwilę próbował do mnie przemówić, ale bez skutku. Zrezygnowani poszli. Niestety zostali Thorstonowie.

- No powiem Ci, Czkawka, masz niezłą pannę. - Mruknęła Szpadka. - Ale szczerze lepiej by Ci było z Astrid...

- Zamknij się, Thorston - Powiedziałem bez ogródek. - Nie biję dziewczyn, ale możesz dostać. - Szepnęła coś to brata i zniknęła tak szybko jak się pojawiła.

- Ciekawe co oni kombinują... - Mruknął Powell, zacierając brudne od kleju Nocnej Furii ręce. Lekko podskoczyłem, ale przypomniałem sobie, że pomaga nam budować dom.

- Ech... Zapewne będą tego skutki... - Mruknąłem.

~~~

I kolejny rozdział! Taki krótszy, ale nie miałam pomysłu. 😉😙😚 Jak tam u was dzionek?

Do kolejnego!

Co Serce Pokochało Rozum Nigdy Nie Wymaże~JWS ✔Where stories live. Discover now