13 rozdział

2.7K 119 28
                                    

Astrid

Dotarliśmy na wyspę Łupieżców. Wyspa była nie żywa. Umarła już dawno. Nie była płodna w jakiejkolwiek rośliny, a podłoże składało się głównie ze skał. Anonimowy wiking odwiązał mnie z masztu i zaczął brutalnie pchać przed siebie. Nie próbowałam uciekać, nie miało to żadnego sensu na ziemi wroga. Nie znałam tu żadnych kryjówek, żadnych dróg na skróty. Nic. A nawet, topór i inne znaleziska miał Dagur.

— Nie ociągaj się.

— Idę.

Chwila później byliśmy w lochach. Pachniało zgnilizną. Wiedziałam, że którąś z celi zajmę. Mężczyzna rzucił mną, a ja upadłam na ręce. Polała się krew. Od razu wstałam, próbując wyjść. Na próżno.a na dodatek ręce paliły jak diabli. No i strażnik poszedł. Psiakrew.

Przede mną stanął Szalony. Nasze twarze dzieliły cale. Czułam jego oddech na sobie.

— No i co teraz zrobisz? — zapytał złośliwie.

Nie odpowiedziałam na prowokację, a jedynie splunęłam pod nogi.

— Więc? Jak powiesz o co proszę to wyjdziesz.

— Coś nie wierzę.

Milczał, po czym oddał mi księgę. Od tak.

— Nic tu nie znalazłem. A ty przemyśl decyzję.

— A co pomyślałeś? Berk nienawidzi smoków...

— Jednak żadnej Nocnej Furii nie widzieli? Zaprzeczasz wszystkiemu. Mówisz, że nie macie jeźdźca, a smoka opisaliście. Kłamiesz jak najęta.

I odszedł.

Usiadłam w rogu celi. Otuliła mnie cisza. Byłam samotna. Największy lęk - samotność. To było gorsze od śmierci.

Byłam głodna i spragniona.

Strażnicy przyciągali nowe smoki, które szamotały się w więzach. Cierpiały.

***

Na Wyspie Łupieżców

W tym samym czasie na Wyspie Łupieżców dyskutowało swoje mężczyzn.

— Ona dotykała tego smoka! Na prawdę! — krzyczał rudowłosy, napinając mięśnie.

— Liczę, że dotrzymasz słowa — wypalił drugi. — Jak na razie ma żyć. Jeśli powie wszystko, to może umrzeć, a przed śmiercią możesz zrobić z nią co chcesz. I możesz spodziewać się nieproszonych gości. — odpowiedział ze spokojem brązowooki. Był pozbawiony emocji, mówił tak spokojnie, że aż zaspokojnie. Ze stoickim spokojem okrążył Dagura.

— I Albert — zaczął. — Radziłbym kupić nową broń. Bo te broni nie przypomina. Wykrzywione, brudne, wstyd. Żegnam. — I zniknął.

Wstał jednocześnie i poszli do wojowniczki.

Astrid

Usłyszałam glosy wśród przenikającej ciszy. Weszli Dagur i Albrecht. Byli źli. Zdenerwowani. Zaciągneli mnie na arenę. Dagur otworzył klatkę z smokiem, sam w razie czego chwycił za miecz i kuszę.

— Masz go wytresować - krzyknął Perfidny.

— Nie umiem!

— Nie kłam, bo zdarzy się nieszczęście.

W jego rękach znalazł się rozgrzany pręt. Podeszłam do smoka, jednak źle zaczęłam. Ledwo uszłam z życiem. A potem było tylko gorzej. Byłam cała we krwi, a jedyne czego chciałam to śmierci... Wolałabym umrzeć w walce... Ta śmierć, na arenie Albrechta, była bardzo niehonorową śmiercią.

Leżałam praktycznie bez życia, ledwo oddychałam. Byłam też pół naga, gdyż ogień i dłonie mężczyzn wszystko zdarli. Pociągnęli mnie do klatki.

_________

• Dynka •

Co Serce Pokochało Rozum Nigdy Nie Wymaże~JWS ✔Waar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu