4 rozdział

4.2K 180 78
                                    

Czkawka

Zaczynała się burza. Padał intensywny deszcz. Z chmur uciekały błyskawice. Nie bawiło mnie latanie podczas sztormu, mającle na sobie co najmniej cztery funty metalu, ale miałem wybór? Na dole nie było żadnej wyspy. Trzeba było lecieć, lecieć i jeszcze raz lecieć na złamanie karku.

Furia spojrzała na mnie blagalnym spojrzeniem. Jak każdy smok nie cierpiał hałasu. Burz unikał jak ognia. Zatkałem mu uszy materiałem, jednak i to nie pomogło. W naszym kierunku kierowało się co raz wiecej błyskawic. Jedna prawie nas trafiła.

Wspominałem o czterech funtach metalu?

Tak?

To super.

Ocean burzył się na zawołanie Odyna. Bogowie byli źli, co ja mówię, wściekli. W każdym razie nie chciałabym znaleźć się na dole. Jak dobrze, że miałem Szczerbatka...

Poczułem smród. Coś się paliło... Mój wzrok padł na lotkę... Fatalnie! Zaczęła się palić dopiero przed chwilą, jednak powietrze zbyt bardzo sprzyjało spalaniu...

Albo wylądują teraz, albo zaprzyjaźnią się z morzem.

Pocieszałem Szczerbatka, choć sam pisałem w głowie czarne scenariusze. Płakałem, nie unikałem łez. Bałem się o Szczerbatka, był dla mnie całym światem. Dzięki niemu zaznałem miłości, przyjaźni, ciepła rodzinnego, o ile można tak powiedzieć, szczęścia... A teraz wszystko miało się skończyć...

Nie!

Nie mógł umrzeć!

Włosy na karku stanęły mi dęba, bo lotka była spalona niemalże w całości. Musieliśmy polegać tylko i wyłącznie na skrzydłach Furii.

— Wytrzymaj!... Patrz!!! Tam jest ląd! — starałem przekrzyczeć wiatr. Wskazałem mu wyspę dwukrotne większą od Berk. Była noc, więc nie miałem pojęcia, że wyspa była zaludniona...

Smok mocniej machał skrzydłami, mając za cel wyspę. Przylgnąłem do jego ciała, głaszcząc i nie stawiając oporu powietrza. Wylądowaliśmy robiąc fikołki. Mogłem przysiąc, że coś skrzypło mi w ręce. Miałem mroczki przed oczyma. Poczołgałem się do smoka. Miał zamknięte oczy, mrucząc cicho.

— Nic ci... ci nie jest? — zapytałem. Zamruczał potwierdzająco. Przytuliłem go. Jak dobrze, że nic mu się nie stało...

— Nie mam siły, ale musimy czym prędzej stąd lecieć. Poszukam materiału na lotkę i po burzy lecimy, tak? — wstałem, jednak po pięciu sekundach spotkałem się z ziemią. Odwróciłem się na plecy. Nad sobą zobaczyłem turkusowe oczy, z zielonymi niteczkami. Nie wiem czyje były to oczy, ale były stanowczo piękniejsze od oczu Astrid Hofferson. Zemdlałem, myśląc o tajemniczych tęczówkach...

***

Obudziłem się w łóżku. Tak — w łóżku. Nie miałem pojęcia jakim cudem, ale w łóżku.

Szczerbatek.

Właśnie on pierwszy pojawił mi się w głowie.

Wstałem szybko, czego równie szybko pożałowałem. Poczułem jednocześnie wszystkie siniaki. Jęknąłem, kładąc się powoli. Koło mnie pojawiła się znikąd staruszka. Zaczęła coś krzyczeć, ale wszystko wpadło jednym uchem i wyleciało drugim. Zrozumiałem tylko, że musiałem leżeć. Nie znałem jej, ale wiedziałem, że była to mocna baba.

Szczerbatka nadal nie było. Martwiłem się o niego. Zapytałem staruszki o smoka. Mruknęła, że jest w sąsiednim pomieszczeniu. Powiedziała też, że znajdował się na wyspie Örgös, a ona sama nazywała się Annë. Była znachorką oraz najstarszą osobą w plemieniu.

W progu stanęła tajemnicza postać. Słońce oświecało ją od tyłu. Na początku nie miałem pojęcia któż to był. Lecz, gdy owa tajemnicza osoba zamknęła drzwi, uderzyła mnie uroda owej dziewczyny. Była nieziemsko piękna, Astrid mogła pomarzyć o jej figurze i wyglądzie. Miała na oko piętnaście lat, turkusowe oczy, miodowe włosy do ramion, mało widoczne piegi i mnóstwo pieprzyków. Była... zwyczajnie piękna.

— I jak z nim? — zapytała.

— Dobrze się ma, już próbował uciekać. Furia ma katar, ale to nie jest straszne...

Annë wyszła z pomieszczenia, idąc do przeziębionego smoka.

Zostaliśmy tylko we dwoje. Ja i Walkiria. Czy ja umarłem? Jeśli tak, to śmierć to było najlepsze co mogło mnie spotkać...

Usiadła na brzegu łóżka. Przebiegł mnie dreszcz i przyjemne spazmy.

Czy ja się zauroczyłem?

Jak widać tak...

Była bardzo blisko, pragnąłem jej dotknąć.

— Kim jesteś? Jak znalazłeś się na Örgös? — stanowczo zapytała. — Jesteś od Łupieżców? A może od Łowców Smoków?

Zaprzeczyłem.

— Czkawka Haddock. Znasz wyspę Berk?

— Nie. — odpowiedziała zbita z tropu. Podałem jej dłoń, co odwzajemniła. — Był sztorm, zobaczyliśmy wyspę, więc mało myśląc wylądowaliśmy unikając śmierci. A tak właściwie, to ile spałem?

— Trzy, cztery dni.

— Ile? Tak długo? Pewnie przeszkadzam. Muszę lecieć jak najszybciej, czas goni...

— Nigdzie nie lecisz, mój drogi Czkawko. Zarówno ty jak i smoki jesteście chorzy i zmęczeni. Ty na dodatek wszędzie masz siniaki, co — uwierz — nie jest normalne. Nie lecicie.

— A nie boicie się Nocnych Furii? W końcu to smok...

— Nie. Nasz lud też lata na smokach, znaczy się... niektórzy z nas. Inni je tolerują, tłumacząc się, że mają "lęk wysokości". Głupie ale nikogo nie zmuszę do smoka.

Zostałem pozytywnie zaskoczony. Nigdy nie spotkałem Smoczego Ludu, a tu proszę. Jak dobrze, że nie trafiłem na Łupieżców czy Berserków...

— Ja nazywam się Stachel — przedstawiła się, promieniując uśmiechem

— Ładne imię. — nie zdążyłem ugryźć się w język, czego żałowałem. Odynie, jaki wstyd! Podziękowała, mówiąc, że imię oznaczało po innym języku "cierń". Trwaliśmy w przyjemnej ciszy.

— A... tak właściwie... To dlaczego leciałeś w sztormie, gdy powinieneś grzecznie siedzieć pod kocem na tej swojej Berk? Mając dziesięć lat się nie ucieka?

— Ucieka. Jestem żywym przykładem. — zaprezentowałem się i zaczęliśmy się śmiać. Gdy się uspokoiliśmy wszytsko odpowiedziałem od a do z. Wydawała się godna zaufania. Pocieszała mnie, czasem śmiała, a nawet płakała.

Gdy dobiegałem końca, przyszedł do nas Szczerbatek.

— Jak go poznałeś? I co się stało z jego lotką?

— E... Zestrzeliłem go kiedyś.

Nic nie powiedziała, nie oceniała, co dobrze o niej świadczyło. Nie wiedziała w jakich okolicznościach to zrobiłem. Wiedziałem, że Stachel będzie drugą najlepszą rzeczą jaką spotkam w życiu.

Szkoda, że wcześniej nie uciekłem i nie spotkałem jej turkusowych oczu...

__________

Troszkę pozmieniałam 😅😅😅 A więc:

Wyspa Cierni — Örgös
Anne — Annë
Rachel — Stachel (co po portugalsku oznacza cierń)

Kolorowe oczy Rachel — turkusowe oczy Stachel

Kolejny rozdział niedługo!

• Dynka •

Co Serce Pokochało Rozum Nigdy Nie Wymaże~JWS ✔Dove le storie prendono vita. Scoprilo ora