29 rozdział

1.9K 92 80
                                    

Kilka dni później

Na Berk

Stoik

Minęło parę dni od kiedy ostatni raz widzieliśmy tajemniczych jeźdźców. Od tamtego czasu na Berk wiele się zmieniło. Zaprzestaliśmy zabijać smoki na przykład. Tak... To nie żart.

Przechadzałem się właśnie koło rozbudowywanej areny. Nad wejściem widniała nazwa Smocza Akademia. Zajęciami będzie zajmować się Astrid. No właśnie... Astrid...

Przez tą zmianę Astrid nie wychodzi za Smarka. Z jednej strony to dobrze... ale z drugiej nie do końca.

- I co wódz o tym myśli? - Zapytała Heathera siedząca na Zbiczastrzale.

- Całkiem, całkiem... - Zamyślony odpowiedziałem. Nawet nie wiedziałem, o co jej chodziło. Odeszłem czym prędzej w kierunku domu.

- Gdyby to widział Czkawka... zmarł przez smoki, a ja żyję z nimi w zgodzie... - Mruknąłem i wydeptanymi ścieżkami podążyłem do swojego mieszkania.

Na Wyspie Cierni

Czkawka

Na Wyspie Cierni po odejściu Hofferson z powrotem nastała harmonia i spokój. Jak za dawnych lat.

Wczoraj założyłem Szczerbatkowi mechaniczną lotkę. Był zachwycony. Zniknął na parę godzin z Błyskawicą, ale przed chwilą wrócił.

- Gdzie byłeś, stary? Zostawiasz mnie samego z dziewczynami? Jak możesz? - Zażartowałem. Viggo poleciał z Tris na Tajemnicę odpocząć, a Jack z Marianne zniknęli nie wiadomo gdzie. W domu zostaliśmy tylko ja, Selena, Rachel i Ewa.

- Było gdzieś iść. Nie byłbyś sam wśród dziewczyn. - Usłyszałem głos Seleny. Po chwili wynurzyła się spod blatu stołu.

- Oj no dobra, dobra... co tam ciekawego robicie? - Zapytałem i usiadłem na przeciw Rachel koło Seleny.

- Różne rzeczy... malujemy paznokcie, obgadujemy...

- Kogo?...

- Ciebie jakbyś nie wiedział. - Wtrąciła. Nie kontynuowałem rozmowy. Dziewczyny dalej robiły co robiły, a ja przeglądałem papiery Łupieżców.

Dręczyło mnie skąd do jasnej anielki oni mają dwie Nocne Furie!? I co zamierzają z nimi zrobić? Czy skrzywdzili? Wykorzystali? Zabili?...

Nie dopuszczałem do siebie takich myśli. Wstałem i wsiadłem na Szczerbola. Wystartowaliśmy z charakterystycznym świstem.

W powietrzu wykonywaliśmy różne sztuczki. Beczki, przeplatanki i inne wymyślone przez nas powietrzne akrobacje. Nie zauważyłem nawet, kiedy polecieliśmy za daleko Wyspy Cierni.

Dałem sfawole i pozwoliłem smoku sterować. Położyłem się i odpoczywałem. Chłodny wiatr muskał moją twarz.

- Co tam, Mordko? Też tak się martwisz o te Furie jak ja, czy to ja hiestryzuję? - Furia zabulgotała co wziąłem za: Tak. Ja też się martwię. Wcale nie histeryzujesz... Poklepalem go i podziękowałem. Nie wiadomo skąd i zowąt, z chmur nadleciała Ewa, Selena i Rachel.

- Co wy tu robicie? - Zapytałem. - Nie odpoczywacie?

- Nie... Za chwilę do nas dołączą Marianne, Jack, Tris i Viggo.- Powiedziała Ewa.

- A tamci nie odpoczywają? - Zapytałem.

- Stwierdzili, że nudno im jest... A Jack i Marianne byli, jak się okazało u Anne. Mari stało coś się w rękę. Ale już wszysko w porządku. - Odpowiedziała.

Przed nami z purpurowych obłoków, wyleciały cztery smoki. Burzochlast, Gronkiel, Koszmar Ponocnik i Śmiertnik Zębacz.

- Witam szanowne Państwo! - Krzyknął Viggo. - Przylecieliśmy, bo było nudno... - Przywitał nas niebieskooki.

- No co ty nie powiesz! Bez nas jest nudno... Minęło około dziewięć lat naszej znajomości, a teraz odkrywasz, że bez nas jest nudno! - Odszczeknęła się szatynka na Wandersmoku.

Na rozmowie upłynęło kolejne parę godzin. Lecieliśmy przed siebie i nawet nie zwracaliśmy uwagi gdzie i dokładnie lecimy.

Mijały kolejne godziny i nikt nie powiedział by wracać...

Pogoda była w kratkę.
Raz padało i świeciło słońce. To zimno to gorąco. Szczerbatek powoli dostawał szoku termicznego. Nie lubił zimna i źle je znosił.

- Tak w ogóle to gdzie jesteśmy? - Zapytała Powell.

- Nie mam zielonego pojęcia... - Szczerze odpowiedziałem patrząc na lewą stronę. Była taka mgła, że ledwo co widziałem twarz dziewczyny.

Błąkaliśmy się i błąkaliśmy. Na mój pech zgubiłem kompas. A mapa była zbędna, skoro nawet nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy. Zdenerwowałem się na poważnie, bo zbliżała się burza.

Pod nosem mruczałem najróżniejsze przekleństwa, a mój wierny przyjaciel ze spokojem ich słuchał.

Jak wcześniej pomyślałem, tak się stało. Zaczęło padać. Thor jeszcze chciał burzy z piorunami.

- A niech Odyn trzaśnie... - Powiedziałem w nicość znajdującą się przede mną. - Wszyscy są?! Nikt się nie zgubił?! - Zdołałem usłyszeć jedynie jakieś niewyraźnie głosy. Spróbowałem policzyć i jak na razie nikt nie zgubił się w szalejącej burzy. Wyliczyłem wszystkich.

- Ludzie, wiecie gdzie lecimy i w co? - Ktoś próbował przekrzyczeć wiatr. Zdołałem rozpoznać Jacka.

- Nie!... - Jeźdzczyni Wandersmoka odpowiedziała, próbując przekrzyczeć szum szalejących fal pod nami. Sztorm rozwinął się i nie chciałbym być na miejscu żeglarzy.

Szczerbatek z trudem machał skrzydłami. Lotka też nie była w najlepszym stanie. Musieliśmy czym prędzej gdzieś wylądować. Inaczej wpadniemy w szalejącą oceaniczną bryzę...

Poczułem koło siebie obecność Białej Furii, Wandersmoka, Śmiertnika Zębacza, Zbiczastrzała i Burzochlasta. Chłopaków nie słyszałem w ogóle.

Przede mną i innymi wytworzyła się potężna trąba powietrzna. Od podstawy oceanu i rosła ku górze. Podrywała ze sobą wszystko co napotkała włącznie z nami...

Zrywało nas z równego toru lotu. Furia z rozpaczą mocno machała skrzydłami, starając się uwolnić z otchłani powietrza. O dziwo udało się, ale nie obeszło się bez uszczerbku na zdrowiu. Ni stąd, ni zowąd w moim kierunku przyleciała strzała. Z wielką siłą uderzyła we mnie, a grot trafił w ramię. Krzyknąłem, ale nie wydałem z siebie żadnego dźwięku.

Trzymając się ramienia bezpiecznie, daleko poleciałem z Szczerbatkiem. Koło mnie znalazły się wszyskie dziewczyny. Chłopaków nadal nie było.

Dziewczyny też były pokiereszowane i całe w bliznach.

- Czkawka, a gdzie... Ty krwawisz! - Rachel podleciała na przeciw mnie i złapała za twarz. Spojrzałem w miejsce, gdzie wystawała strzała. Wszystko było czerwone i umazane krwią. Zacisnąłem zęby i wyrwałem strzałę.

- Aaaa!... - Ból był niemiłosierny, ale wytrzymałem. Wziąłem jakiś materiał z koszyka doczepionego do siodła i obwiązałem ranę. Przynajmniej nie razi w oczy.

- Czkawka, musimy natychmiast gdzieś lecieć i znaleźć chłopaków! - Odpowiedziała. Zgodziłem się. Skierowałem wzrok na resztę. Mari i Tris były nieobecne. Wiedziałem co jest. W końcu Viggo to chłopak rudowłosej, a Marianne to bardzo bliska przyjaciółka Powella. Sam nie wiem co bym zrobił, gdyby zniknęła Rachel.

Widać było po ich oczach, że cierpią. Z twarzą nie pokazującą żadnych emocji oprócz żalu i smutku, poleciałem bliżej cierpiących i płaczących dziewcząt. Musiałem się nimi opiekować jako jedyny mężczyzna w obecnym składzie. Oby chłopakom nic się nie stało...

~~~

I jest kolejny rozdział! Rozpisałam się jak na siebie! 972 słów bez notatki.

Dziś taki powstał rozdział... Co o nim sądzicie?

Do kolejnego!

Co Serce Pokochało Rozum Nigdy Nie Wymaże~JWS ✔Where stories live. Discover now