41.Koniec z owocami morza

15.6K 544 65
                                    

Nadszedł dzień wyjazdu z Waszyngtonu. Oczywiście ja postanowiłam zostać, gdyż nie mogłabym zostawić mojego Matt'a. Chciałabym być pierwszą osobą, którą zobaczy po przebudzeniu. Znajdowałam się właśnie w pokoju Kenny'ego, który pakował swoje rzeczy do dużej, czarnej walizki.
- Dasz sobie radę? - zapytał.
- Tak, jestem duża. - zachichotałam chyba po raz pierwszy od wypadku.
- Wiem, krowo. - zażartował. - Masz codziennie dzwonić. Do mnie i do dziadków.
- Dobrze.
- Obiecaj.
- Obiecuję, Kenneth'cie Thornton'ie Mitchell. - powiedziałam z powagą łapiąc się za serce.
- Ej chwilunia! Skąd wiesz, że mam na drugie Thronton?!
- Twój tata mi powiedział. No iii... rozmawiałam z twoim dziadkiem. - puściłam mi oczko.
- Jakim dziadkiem?
- Thornton'em. - powiedziałam, po czym oboje wybuchliśmy śmiechem. - I widziałam twoje prawo jazdy. - dodałam.
- Jędza. - uśmiechnął się, co odwzajemniłam, ale po chwili poczułam się jak na rollercoasterze. Wszystko wokół mnie zaczep wirować i zanim się obejrzałam moje śniadanie opuściło mój żołądek w trybie ekspresowym.
- Melanie, nic ci nie jest? - zapytał blondyn podbiegając do mnie.
-Wszystko spoko. Ale chyba muszę przestać na okrągło jeść makaron z krewetkami. Owoce morza chyba mają mnie dość. - powiedziałam wiążąc moje już cholernie długie włosy w wysokiego kucyka.
- Zawołam kogoś z recepcji żeby posprzątał trochę ten... bałagan. - oznajmił i wyszedł z pokoju. Usiadłam na łóżku i wyjęłam z kieszeni miętówkę, aby zabić smak rzygów. Zdecydowanie koniec z owocami morza. Może czas na owsianki, albo sałatki. Może sałatki z krewetkami...
Co ja wygaduję?
Koniec z owocami morza. Definitywnie.

***

Weszłam do sali, w której leżał mój ukochany.
- Ooo, Melanie. Witaj. - usłyszałam ten skrzeczący głos.
- Tak, hej. - powiedziałam niezauważalnie przewracając oczami. - Jak on się ma?
- Chyba dobrze.
- Chyba?
- No oddycha i jest okej. - o mój Boże jak można mieć taki mały mózg? - Przynieść ci kawę?
- Tak, możesz. - zgodziłam się, aby zostać z Matt'em przez te pare minut sam na sam.
- Hej. - powiedziałam do bruneta, gdy tylko blondi wyszła z pomieszczenia, miko tego, iż mężczyzna dalej był w śpiączce. - To ja, dziewczyna, której prawdopodobnie uratowałeś życie. Co prawda nie musiałeś tego robić, ale jednak. To był dowód, że... naprawdę ci na mnie zależy no i.. chyba mnie kochasz. Chcę ci powiedzieć, że ja też cię chyba kocham. I tęsknię, więc proszę, Matt, wróć. Wróć do mnie. I nie znikaj już nigdy. Proszę. - wyznałam, po czym po moim policzku spłynęła pojedyncza łza.
- On kocha mnie. - usłyszałam skrzeczącą Vivian.
- Vivian?
- Tak, Vivian. I wszystko słyszałam. On kocha mnie. - warknęła.
- Mylisz się, on kocha mnie. Powiedział mi to. Chwilę przed wypadkiem. - rzuciłam.
- Pff. Wielkie mi co. Mi powtarza to codziennie. - poprawiła grzywkę.
- A mi powtarzał to codziennie jakieś dwa lata temu.
- No i widzisz? To dowód, że już cię nie chce. Zrozum, głupia. Taki ktoś jak Matthew Jeffrey nie lubi biednych sierotek, tylko prawdziwe lalunie.
- Chyba dmuchane. - wymamrotałam.
- Wypraszam sobie! A teraz możesz stąd spieprzać, bo pożałujesz, że ze mną zadarłaś. Ostrzegam, znam karate. - spojrzała na mnie groźnie, przez co zachciało mi się śmiać. W tej właśnie chwili mój szacunek do niej się skończył.
- Uważaj bo botoks ci z ust wypłynie. I nigdzie się stąd nie ruszam. I w łóżku tez chyba nie jesteś taka dobra, bo trzy dni temu to ze mną zabawiał się Matt. - powiedziałam z jadem. Miałam ochotę wyjąc jej te dwa napompowane chirurgicznie balony i wepchać je do jej plastikowego gardła.
- Co tu się dzieje? - zapytała pielęgniarka zaniepokojona prawdopodobnie naszymi wrzaskami. - Proszę się uspokoić, albo będą panie musiały opuścić szpital.
- M...M.. - usłyszałyśmy mamrotanie wydobywające się z bruneta. Jak oparzona podbiegłam do łóżka i wpatrywałam się w ukochanego.
- Matt'uś, powiedz kogo wolisz, wspaniałą Vivian czy tą... Melanie. - powiedziała z odrazą.
- Ale ty wiesz, że on narazie nie kontaktuje? - wyjaśniłam tej głupiej suce.
- Mm..Me...Melanie..Mel..Melaniee... - mówił w kółko, a moje serce biło tak szybko, że nie mogłam złapać tchu. Złapałam rękę ukochanego, a z moich oczu już któryś raz z kolei popłynęły łzy.
- Zawołam lekarza. - oznajmiła pielęgniarka opuszczając pomieszczenie, aby za krótką chwilę wrócić do niego wraz z doktorem i dziadkami Matt'a.
Długo czekałam na ten moment. Moment, w którym znów mogłabym zobaczyć jego cirmnobrązowe tęczówki, przy których aż nogi mięknął.
Pielęgniarka podała mu szklankę wody, a on wypił ją w ciągu kilku sekund.
- Może pan poruszać palcami? - zapytał lekarz, a Matthew wykonał  jego rozkaz bezbłędnie. Czułam się jak matka oglądająca przedstawienie, w którym występuje jej dziecko. Byłam naprawdę wzruszona. W pewnym momencie brunet zaczął jeździć wzrokiem po całej sali i gdy tylko mnie zauważył szeroko się uśmiechnął.
- Kicia. - wyszeptał.

___

Oto kolejny rozdział tego dnia :D Mam nadzieję, że się cieszycie, a ja z tego miejsca chciałabym Wam bardzo podziękować za 2K głosów i każdy motywujący komentarz <3 Jesteście naaaaajlepsi!

Love on a gangsterWhere stories live. Discover now