17.Kolacja

26K 645 50
                                    

MATT

Promienie słoneczne zbudziły mnie z mocnego snu. Rozejrzałem się po pokoju i dostrzegłem, że nie ma nigdzie mojej drobnej bruneteczki. Znaczy... jeszcze nie mojej.
Sięgnąłem po mój telefon i wybrałem numer do Melanie. Pierwszy sygnał, drugi, trzeci i nic. Postanowiłem napisać SMS'a, aby upewnić się, że nic jej nie jest.

Do:Melanie
Gdzie jesteś? Martwię się, mała.

A co, jeśli coś jej się stało?
Cholera, Matt przecież to Mel. Nic jej nie jest.
Poszedłem do swojego pokoju, aby wziąć długi prysznic, po którym założyłem biały t-shirt i dżinsy. Wyszedłem z pomieszczenia i ruszyłem do recepcji.
- Witaj, szefie.
- Cześć Ronald. Co u dzieci? - zapytałem swojego pracownika.
- Toby ma ospę, a Veenie znalazła sobie chłopaka. - westchnął.
- I co? Nastraszyłeś go już? - zaśmiałem się.
- Pan się śmieje, a mi się nóż w kieszeni otwiera, gdy widzę, jak ją całuję. Zresztą, jeśli sam będziesz miał córkę i znajdzie sobie chłopaka wtedy to ja będę się śmiał. - przewrócił oczami.
Ronald to mój pracownik od bardzo dawna. Odkąd założyłem hotel pracuje tutaj. Znam jego żonę i dzieci, ale mimo tego Ronald nie chce przestać mówić do mnie „pan", mimo że jest ode mnie starszy o jakieś dziesięć lat.
- A jeśli będę miał syna zamiast córki? - uśmiechnąłem się cwanie.
- To wtedy będziesz musiał przeprowadzić z nim rozmowę na temat seksu, zabezpieczania się i kobiet.
- A co u Samanthy? - zapytałem wesoły.
- Pojechała do spa z psiapsiółkami. - zasmucił się.
- Oj tam. Należy jej się. - pocieszyłem mężczyznę.
- Jak będzie szef czegoś potrzebował, niech szef woła.
- I wzajemnie, Ronaldzie. - uśmiechnąłem się do przyjaznego mężczyzny i poszedłem do swojego biura. Zająłem się biurowymi sprawami, gdy nagle poczułem wibracje w kieszeni.

Od:Melanie
Jestem w pracy, wracam o siedemnastej ;)

Kamień spadł mi z serca, gdy to przeczytałem. Teraz wiem, że moja Mel jest bezpieczna. Szczerzyłem się do siebie jak idiota, gdy do mojego gabinetu wbiegł blondyn.
- Szefie, kurwa.
- Też miło cię widzieć, Marco. - przewróciłem oczami. - Czego?
- Kojarzy szef tę wstrętną ropuchę, co wczoraj zrobiła zamieszanie na pół hotelu?
- W sensie matkę Melanie?
- No. Właśnie drze się na Ronalda. Niech szef szybko tu przyjdzie, bo zaraz będziemy tu mieli mini-zapasy. - powiedział, a ja szybko wstałem z fotela i pobiegłem do holu. Przy recepcji stała pani Tibbets i darła się na starszego mężczyznę.
- Co tu się dzieje? - zapytałem przerywając w ten sposób tej dwójce.
- Ta pani sądzi, że zostawiła coś w swoim pokoju, kiedy się wymeldowywała. Teraz ten pokój zajmuje ktoś inny. - wyjaśnił.
- Niestety, wczoraj pokojowa niczego nie znalazła, kiedy sprzątała to pomieszczenie.
- Jesteście wszyscy beznadziejni! - krzyknęła, dzięki czemu obejrzało się za nami kilka osób.
- Proszę się uspokoić. - rozkazałem.
- A ty - wskazała na mnie. - Jesteś równie beznadziejny jak moja puszczalska córka.
Przesadziła.
- O nie, proszę pani. To nie Melanie jest beznadziejna, tylko pani.
- Słucham? - oburzyła się.
- Proszę opuścić hotel. - rozkazałem gniewnie.
- Nie ma mowy. - krzyknęła.
- Marco, pokaż pani, gdzie jest wyjście. - powiedziałem i wróciłem do swojego biura.

***

MELANIE

- A słyszałaś, że ten twój ginekolog odszedł z pracy? Podobno miał jakiś wypadek. - powiedziała Cat.
- Ohh, naprawdę? - udałam zdziwioną.
- Dlaczego zerwaliście? - zapytała.
- Nie pasowaliśmy do siebie. - rzuciłam i zabrałam swoją torebkę. Mój dyżur minął zaskakująco szybko. Pożegnałam się z przyjaciółką i szybkim krokiem ruszyłam na parking. Wsiadłam do swojego auta i udałam się w stronę hotelu należącego do nieziemsko przystojnego bruneta. Zaparkowałam przed pokaźnym budynkiem i weszłam do środka. Poszłam prosto do swojego pokoju. Otworzyłam drzwi i ujrzałam leżącego na moim łóżku Matt'a.
- Co tu robisz? - uśmiechnęłam się.
- Czekam na piękną kobietę, którą zaproszę na kolację. - odwzajemnił uśmiech.
- W sensie na mnie?
- Dokładnie tak, mała. - podszedł i szepnął mi to zdanie do ucha. - Bądź gotowa za pół godziny. - powiedział i wyszedł. Czym prędzej pobiegłam pod prysznic. Użyłam mojego ukochanego kokosowego żelu. Po kąpieli nabalsamowałam ciało, wykonałam nieco mocniejszy makijaż niż zwykle i wyprostowałam świeżo umyte włosy. Nadszedł czas na strój. Postawiłam na długą, czarną sukienkę z wycięciem na nodze i odsłoniętymi ramionami. Całość dopełniłam czarnymi szpilkami. Zabrałam kopertową torebeczkę i zeszłam na dół. Ujrzałam tam prawdziwego boga w garniturze. Matt wyglądał nieziemsko. Kiedy mnie zobaczył oczy mu się zaświeciły.
- Wow... - wydusił. - Wyglądasz prześlicznie.
- Dziękuję. Ty też się postarałeś. - uśmiechnęłam się szeroko.
Wyszliśmy razem z hotelu i wsiedliśmy do Mustanga bruneta.
- Gdzie jedziemy? - zapytałam.
- Na kolację. - uśmiechnął się cwanie.
- A dokładniej?
- Zobaczysz. - powiedział, a ja przewróciłam oczami i włączyłam radio. Akurat leciała moja ulubiona piosenka, więc zaczęłam cicho ją nucić.
- Zaśpiewaj. - usłyszałam.
- Co?
- Zaśpiewaj, mała. Wiem, że umiesz. - uśmiechnął się.
- Nie śpiewam przed kimś... - westchnęłam.
- Okej, jak chcesz. - rzekł, a za chwilę zaczął drzeć się... tak, drzeć... na całe gardło. Nie mogłam powstrzymać śmiechu, ale po chwili dołączyłam do niego z tym całym „śpiewaniem". Kiedy zatrzymaliśmy się przed restauracją opierałam łzy śmiechu. Dawno nic mnie tak nie rozśmieszyło.
- Masz głos anioła, Matt. - zażartowałam, gdy wychodziłam z samochodu.
Kiedy wchodziliśmy do budynku Matthew cały czas obejmował mnie w talii. Nie przeszkadzało mi to ani trochę.
- Nazwisko? - powiedział salowy, po czym spojrzał na nas.
- Jeffrey.
Chłopak sprawdził coś w komputerze i pokiwał głową.
- Proszę za mną. - rozkazał, a my wykonaliśmy jego polecenie. Usiedliśmy w oddalonym od innych stoliku. Kelner przyniósł nam kartę dań, ale przy okazji obczajał niezbyt dyskretnie moje cycki.
- Nie ma pan co robić? - warknął brunet, z którym tu przyszłam. Młody kelner speszył si i bez słowa odszedł od naszego stolika. Wzięłam menu i zaczęłam czytać. Wybrałam sobie makaron z krewetkami. Siedzieliśmy w luksusowej restauracji, na którą pewnie nigdy w życiu nie byłoby mnie stać.
- Melanie? - powiedział cicho przystojny mężczyzna siedzący naprzeciwko mnie.
- Tak?
- Słuchaj, te pół roku temu... ja nie mówiłem prawdy.
- W jakiej sprawie? - zdziwiłam się.
- Zależało mi ma tobie jak cholera... Ale nie mogłem pozwolić, aby coś ci się stało ze względu na to, kim jestem. - posmutniał.
Miałam mieszane uczucia. Radość i smutek. Nie wiedziałam, co powiedzieć.
- Matt... - dotknęłam jego ręki. - Wszystko dobrze.
Tak, Mel, a teraz powiedz jeszcze, żeby nie był smutny, ty pieprzona pocieszycielko.
- W dzień, w który Perry spłacił dług ja... chciałem ci to powiedzieć. - wyznał, a ja dostałam jakiegoś paraliżu. On chciał mi to wyznać już wcześniej... On chciał ze mną być... Tylko, że ja nie wiem, czy dalej czuję to samo.
- Matthew, ja... nie jestem pewna co do swoich uczuć.
- Nie musisz nic z tym robić. Chciałem ci to po prostu powiedzieć. - rzekł, a ja ścisnęłam mocniej jego dłoń. - Mam coś dla ciebie. - powiedział i wyjął małe pudełeczko z kieszeni marynarki.
- Matt, nie trzeba było. - uśmiechnęłam się. Wzięłam pudełeczko do ręki i zdjęłam pokrywkę. Moim oczom ukazała się prześliczna, złota celebrytka z małym pistoletem.
- O mój Boże... to jest piękne. - powiedziałam.
- Pomogę ci założyć. - oznajmił, po czym wziął wisiorek w rękę i zapiął mi go na szyi.
Po zjedzeniu kolacji jeszcze chwilę porozmawialiśmy, po czym Jeffrey zapłacił rachunek i opuściliśmy lokal.
- Gdzie jedziemy? - zapytałam, kiedy zorientowałam się, że nie wracamy do hotelu.
- Zobaczysz. - powiedział brunet z przyklejonym tym swoim chytrym uśmiechem. Jak ja go kocham... znaczy uśmiech.

/
Tak wygląda naszyjnik Mel:

/Tak wygląda naszyjnik Mel:

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Love on a gangsterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz