29.Bal

17.6K 535 3
                                    

MATT

Moja ukochana leży w śpiączce już dwa dni. Lekarz mówi, że tak będzie lepiej. Jestem mu cholernie wdzięczny. Ten mężczyzna bez żadnych pytań zajął się raną postrzałową w barku Mel, złamanym palcem, pogruchotanymi żebrami i licznymi ranami, rozcięciami i zadrapaniami. Andrew wiedział, kogo brał. Siedziałem właśnie w sypialni mojej i mojej kobiety, gdy nagle wszedł do niej Marco.
- Szefie, powinieneś coś zjeść. - powiedział i podał mi tacę z kanapkami i sokiem jabłkowym.
- Dzięki. - uśmiechnąłem się niemrawo. Nie byłem głodny. Niecierpliwie czekam momentu, w którym moja dziewczyna otworzy wreszcie swoje śliczne, brązowe oczy. Brakuje mi jej. Nie mogłem jej przytulić i pocałować już dokładnie cztery dni. Dwa spędziła w „więzieniu", a dwa w krainie snów.
- Masz to zjeść na moich oczach. - rozkazał blondyn. Wiedziałem, że w tej kwestii nie mam nic do gadania, więc sięgnąłem po kanapkę z masłem orzechowym i dżemem. Skupiłem wzrok na widoku za oknem. Miasto tętni życiem. Chciałbym teraz pospacerować z Melanie. Byłoby to możliwe, gdyby nie to, że jestem kim jestem. Nienawidzę tego. Moja kobieta mogła zginąć. Nie zasługuję na nią nawet w pieprzonej jednej setnej. Może... lepiej, jeśli się rozstaniemy?
Szybko rozwiałem moje myśli i dokończyłem posiłek. Pustą tacę zaniosłem do kuchni, po czym podziękowałem Marco. Gdyby nie on prawdopodobnie byłbym teraz odwodniony.

***

- Matt? - usłyszałem. Cholera, zasnąłem na nogach Mel.
- Przepraszam, już idę. - wyszedłem z pomieszczenia i dopiero po zamknięciu drzwi dotarło do mnie, co właśnie się stało. Melanie się obudziła!!! Szybko wbiegłem do sypialni i rzuciłem się na swoją kobietę.
- Skarbie jak się czujesz? - zapytałem całując jej piękne ręce.
- Chujowo. - powiedziała zachrypniętym głosem, po czym posłała mi najpiękniejszy uśmiech na świecie.
- Przyniosę ci wody. - powiedziałem i wybiegłem z pomieszczenia jak oparzony. Marco spojrzał na mnie jak na idiotę, lecz za chwilę zrozumiał co jest powodem mojego zachowania. Oboje pognaliśmy do sypialni.
- Skarbie, pamiętasz co się stało? - zapytałem.
- Chyba tak. Wszystko zaczęło się od... porwania. Czerwone auto Tracelli'ego zajechało nam drogę. Później spędziłam trochę czasu w jakiejś piwnicy. Bił mnie, torturował. - mówiąc to spojrzała na zabandażowany palec. - Rozbił telefon, a później założył worek na głowę i przywiózł tutaj. - powiedziała, po czym przejechała ręką po opatrunku na jej barku.
- Już po wszystkim, kochanie. - zapewniłem.
- Ale... gdzie on jest? Co się z nim...
- Tracelli nie żyje. - przerwałem. Melanie pokiwała głową.
- Mam nadzieję, że miał powolną i bolesną smierć. - powiedziała, a ja zrobiłem wielkie oczy. Naprawdę podobała mi się ta ostra, pewna siebie dziewczyna w ciele cichej bruneteczki. - Pomóż mi wstać.
- Kochanie, powinnaś odpoczywać.
- Matt, nic mi nie jest. Prawie nie boli. - zapewniła, na co ja i Marco wybuchnęliśmy śmiechem.

MIESIĄC PÓŹNIEJ

MELANIE

Od ostatnich wydarzeń minął miesiąc. Mój palec i bark doszły już do siebie. Co prawda miałam trochę zadrapań i ran, ale wyglądałam już tak, że mogę wyjść swobodnie na ulicę i ludzie nie będą się na mnie dziwnie patrzeć. Chciałabym zapomnieć o tym wszystkim, lecz codziennie podczas brania prysznica spoglądam na bliznę po kuli. Jest niewielka, ale zmieniła na pewniej okres mój pogląd na moje ciało. Przestałam się sobie po prostu podobać. Zmieniło się to, kiedy przypomniałam sobie, że Matt ma taki sam znak, ale troszkę niżej.
-Melanie, jesteś gotowa? - usłyszałam głos zza drzwi. Przygotowywałam się właśnie na bal do dziadków Matthew'a. Miałam nareszcie poznać jego rodzinę.
- Prawie. - westchnęłam, po czym mój mężczyzna wszedł do pokoju. Siedziałam wpatrzona w lustro toaletki. - Myślisz, że mnie polubią?
- Skarbie, jestem tego pewien. - uśmiechnął się, po czym złożył czuły pocałunek na moim czole. Dosyć często mnie tam całuje. Uwielbiam to. Chwilę później ubrana w śliczną, granatową sukienkę (widoczna w mediach na samej gorze) poprawiłam swoje splecione włosy w kłosa i razem z Matt'em w garniturze od Armaniego godnego miana najseksowniejszego mężczyzny na świecie zjechaliśmy windą do garażu i wsiedliśmy do Mustanga. Dziadkowie mojego wybranka specjalnie pod nas urządzili bal w Waszyngtonie. Nie moglibyśmy pojechać aż na Florydę, a nawet do Nowego Jorku ze względu na to, że muszę brać leki i się nie przemęczać. Oprócz tego w moim barku nadal znajdują się szwy.
Po około pół godzinie jazdy mój ukochany zaparkował auto pod sporych rozmiarów salą, którą wynajęli gospodarze imprezy.
- Gotowa? - zapytał pomagając mi wysiąść.
- Tak. - powiedziałam pewnie, po czym spletliśmy ręce i weszliśmy do środka. Było tam masakrycznie dużo ludzi. Sala była bardzo ładnie ozdobiona. Kwieciste akcenty, dominacja koloru białego, marmurowa podłoga i błękitne ozdoby. Zdecydowanie mój styl.
- Matt! - usłyszałam łagodny głos kobiety, który wyrwał mnie z podziwiania wnętrza sali.
- Cześć babciu. - uśmiechnął się brunet, po czym przytulił czarnowłosą kobietę. Wyglądała dokładnie jak Ruth, lecz z kilkoma zmarszczkami. Wyglądała na bardzo miłą i serdeczną.
- Babciu, dziadku, to jest Melanie, moja dziewczyna. - wskazał na mnie, a ja nieśmiało się uśmiechnęłam.
- No, no wnusiu. Jest jeszcze ładniejsza niż opowiadałeś. - rzekł osiwiały mężczyzna
- Miło państwa poznać. - powiedziałam.
- Skarbie, żadne „państwo". Mów mi Rose, a to mój mąż Vincent. - oboje obije mnie przytulili, a później wskazali nam miejsce przy stole. Są naprawdę bardzo sympatyczni. Rose przypomina mi trochę moją babcię z charakteru.
- Uwielbiają cię. - szepnął mój chłopak, a ja się zarumieniłam. Siedzielismy zaraz obok państwa Jeffrey. Wplątana w rozmowę z nimi nie zwróciłam nawet uwagi na to, że o podanej godzinie muszę wziąć leki. Przypomniał mi o tym brunet, z którym przez to poszłam do łazienki. Nie chciał mnie puścić samej pod argumentem, że jest tu dużo takich typów jak on. Zmierzając za rękę z Matt'em czułam na sobie parzące spojrzenia niektórych lasek. Nie sądziłam, że nawet na takim przyjęciu znajdą się zazdrosne lalunie.
- A kogo ja widzę? - usłyszeliśmy przed drzwiami łazienki. Odwróciliśmy się i ujrzeliśmy wysokiego, jasnowłosego mężczyznę. Matthew ścisnął moją rękę.
- Cześć Steve. - chłopaki wymienili między sobą uścisk dłoni.
- A to kto? - zapytał spoglądając na mnie.
- Nikt dla ciebie. - warknął brunet.
- Ooho, spokojnie Matthew. - uśmiechnął się chytrze. Trochę się go boję. Weszłam do łazienki i położyłam torebkę na umywalce. Połknęłam leki, po czym poprawiłam makijaż. Usłyszałam skrzyp drzwi.
- To teraz czas na zabawę. - do moich uszu dobiegł niski głos. Głos, który słyszałam jakieś pięć minut temu.

Love on a gangsterWhere stories live. Discover now