Żmudna nadzieja

644 36 14
                                    

*rozdział kompletnie nie sprawdzony!

- Nie chcę być niegrzeczny, ale nie uważasz, że wykończyłaś już na dziś nić absurdalnych zarzutów i pytań? - zagadnąłem, niespiesznie przenosząc się na jedno ze szpitalnych łóżek. 

- Chyba nie myślisz, że dasz radę wyprowadzić mnie z równowagi swoim bezczelnym zachowaniem? - zapytała równie nieomylnie matka moich przyjaciół. 

- Nie zauważyłaś, że już to zrobiłem, Merice - mruknąłem w jej stronę z cwanym, wyćwiczonym uśmiechem. 

- Mam nadzieję, że nie brałeś w tym udziału - przeszła do rzeczy, wzdychając powoli powietrze. 

- Niby w czym? 

- Nie testuj mojej cierpliwości, młodzieńcze.

- Kiedy ja na prawdę nie mam pojęcia o czym mówisz - naburmuszyłem się, udając zniecierpliwienie, ale widząc, że moja gra aktorska nie robiła na niej większego przekonania, wydukałem przez śmiech - Chyba nie posądzasz mnie o pomoc w ucieczce Sebastiana na litość Boską! 

- Przecież wiem, że pomogła im Clarissa, bo któż inny?!

- Z całym szacunkiem, ale nie wygląda mi na kogoś, kto mógłby... - wyśmiałem jej pomysł. 

- Myślisz, że zdołasz mnie oszukać? To widać w twoich oczach.

- Co dokładnie - Odparłem, starając się ze wszystkich sił u kryć swoje zaniepokojenie. 

- Uczucia, którymi ją darzysz - odparła już spokojniej, a lekki i niezrozumiały  żal zamajaczył w jej oczach. 

- Do Clary? Żartujesz? Myślałem, że kto, jak kto, ale ty znasz  mnie Marice całkiem nieźle i wiesz, że nie posiadam żadnych uczuć.

Chęć wypowiedzenia przez nią słowa wypływała z jej wyrazu twarzy, kiedy przerwałem jej, mówiąc - Nie obrażaj mnie i mojej godności, przecież mnie znasz... Czy byłbym w stanie poczuć coś do... kogoś takiego... albo nawet się zbliżyć, jeśli nie miałbym w tym jakiegoś skrytego celu?

To zdziwiło kobietę wystarczająco dosadnie. Wiedziałem, że odwracanie jej uwagi od zbrodni Clary byłoby błędem, bo i tak by w to nie uwierzyła. Obrałem za cel więc inną taktykę, chcąc sprowadzić ją na niebezpieczną drogę. Musiałem stworzyć historię tak absurdalną, że aż realną i logiczną. 

- Mów - odparła kobieta, wyglądając przez okno. 

- Postawmy sprawę jasno, zdecydowanie polubiła mnie bardziej, niż powinna, więc skorzystałem z okazji, trochę na tym zyskując. Dlaczego? Bo wiem o sygnetach, Merice, wiem o nichw wszystko. 

Kobieta odwróciła się w moją stronę, a żyłka na jej szyi skoczyła raptownie. 

- Jakich sygnetach? 

- Mieliśmy się nie kłamać. Traktujmy się z szacunkiem - dodałem szermowsko. 

- Skąd? 

- Kontynuować, czy nie? - warknąłem, dając wyraźnie do zrozumienia, że nie odpowiem na jej pytanie. 

Na znak kiwnięcia jej głowy, odparłem - Nie osądzam cię pochopnie, byłbym w tedy hipokrytą, bo jeszcze parę dni temu, bez wątpienia jako główną podejrzaną wskazałbym Clary, ale Merice, musisz mi uwierzyć... - przerwałem, słysząc żałosną desperację w moim głosie.

Doprowadzając się do porządku, kontynuowałem - śledziłem i kręciłem się obok niej od dłuższego czasu i kiedy sygnety zaczęły znikać, za każdym razem miałem ją na oku. Może jest ruda, może i też fałszywa, ale z pewnością, to nie ona stoi za tym wszystkim. Clary za bardzo nienawidzi swojego ojca, żeby być w stanie z nim współpracować.  Jeśli na pierwszy rzut oka nie wierzysz w mojej słowa, to jest to dla mnie zaszczyt, że udało mi się tak dobrze zagrać swoją rolę. Szkoda tylko, że przez nasze pochopne podejrzenia będzie musiał ucierpieć na tym niewinny rudzielec, kiedy dowie się, że Ambar zawsze zajmowała miejsce wyżej od niej. - westchnłąłep przeciągle, pewny swojego kiełkującego sukcesu. 

Dary Anioła Miasto młodszego PokoleniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz