Witaj w świecie żywych

1.7K 80 4
                                    

- Wiem, o co Ci chodzi. Jace. On był...  - przerwał niespodziewanie, słysząc skrzypnięcie drzwi.

Oboje odwróciliśmy się w stronę źródła zamieszania.

Przy w połowie uchylonych drzwiach malowały się dwie postacie skaczące wzrokiem po mnie i moim bracie. Przez małą szparkę znajdującą się pomiędzy zasłoną a końcem okna, przedostawało się niewielkie, aczkolwiek intensywne promienie słońca, padające wprost na drzwi, uniemożliwiało nam to dokładnemu rozpoznania ów postaci. Do czasu, kiedy jeden z nich o wyższej posturze, wystąpił o dwa kroki w przód.

-Clary! - krzyknął rozweselony.

Podbiegł do mnie i gwałtownie zagarnął w swoje łapczywe ręce, przy okazji strącając w bok Sebastiana.

-Och... całe szczęście - wyszeptał w moją szyję, łaskocząc mnie lekko przydługawymi włosami, co wywołało delikatny chichot z mojej strony.

Chłopak mi zawtórował, wyplątując się z żelaznego uścisku.

Kiedy miałam już rzucić jakąś cienką ripostę, przerwano nam odchrząknięciem dochodzącym ze strony nieznanego mężczyzny, pomału stawiającego kroki w naszą stronę.

Ciemnowłosy, w błękitnym smokingu, czarnych paznokciach i brokatem dosłownie w każdym miejscu, gdzie to możliwe, definitywnie wskazywało na jedno, czarownik.

Tylko czego on tutaj szuka - pomyślałam.

Nie często można było spotkać czarownika tak wysokiego pokroju w instytucie należącym do nocnych łowców.

Mężczyzna wolnym krokiem z wyrazem głębokiej zadumy przystanął, opierając się na wyblakłej, kiedyś na pewno delikatnie beżowej barierce łóżka. Jego twarz, jak maska, nie odziewała się w żadne uczucia czy emocje. Oczy tak dogłębnie fiołkowe zawędrowały daleko od tego pomieszczenia. Jego jakże magnetyczny wzrok utkwiony był we mnie. Świdrował mnie wzrokiem od stóp do głów, czasem tylko mrugając, by do oczu nie napłynęły chciane łzy.

-Clary to jest...- zaczął Alec

- Bane. Magnus Bane.

- Tak, ale skąd...

- Któż by go nie poznał? Przecież to sam Magnus Bane, jedyny w swoim rodzaju. - pozwoliłam sobie na wyczucie lekkiego sarkazmu, co nie znaczyło, że kłamałam.

Bane, przedstawiciel swojego rodu, dzieci nocy oraz największy czarodziej Brooklynu.

W naszym domu dużo się o nim słyszało. Przede wszystkim od Jeremiasza, jego dalekiego kuzyna. Ciemnowłosy jakby za czarem kryjącym się w tonacji mojego głosu, rozejrzał się po sali, jakby nie wiedział, skąd się tu wziął. Odetchnął, nabierając powietrza do płuc, jak cenne ogniwo.

-Clarissa Morgenstern. Witaj w świecie żywych. - odparł mężczyzna z wyrazem uznania.

Skinęłam lekko głową.

- Witaj Magnusie - Przywitałam w należyty sposób.

Czarownik uśmiechnął się lekko, spoglądając na Aleca.

- No... więc wytłumaczy mi ktoś, co się ze mną działo? - zapytałam niepewnie.

- Naturalnie, biszkopciku - zaczął naprawdę przyjaznym tonem, skacząc fiołkowymi tęczówkami z jednego na drugiego, zatrzymując się na białowłosym.

-Kiedy zemdlałaś, zadzwonił ten przesłodko zniecierpliwiony blondasek - zaczął ostrożnie Magnus, czekając jakby na sprzeciw czy przerwanie.

-A więc po telefonie przetransportowaliśmy cię do instytutu. - kontynuował wcześniejszą wypowiedź Magnusa Alec. - byłaś w krytycznym stanie. Gdyby nie szybka interwencja Jace'a i pomoc Magnusa... Po prostu dzięki Razjelowi, że wszystko skończyło się szczęśliwie. A no i delikatny defekt leczenia Magnusa to, że spałaś pięć dni. - Chłopak, widząc moje zdruzgotane spojrzenia, kontynuował. - Nie masz się czym martwić! Miałaś wręcz za dobrą opiekę. Jace był...

Dary Anioła Miasto młodszego PokoleniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz