Jezioro Broceling

818 39 6
                                    

Zachęcam do skomentowania rozdziału niżej i oddania głosu w zależności od opinii ^^

Mroźne powietrze owiało moją twarz, a krótkie uczucie błogości i ciepła przeminęło z pierwszą nocną gwiazdą wiszącą na niebie. Przyjemna pustka i  melancholijne ruchy zostały zastąpione obolałymi stawami i zmarzniętymi kończynami. 
Zimna para wydobyła się z moim pierwszym oddechem. Jedynym ciepłym miejscem był mój lewy bok, który parzył mnie przez -jak wcześniej mi się zdawało- płytką ranę kłutą, z której zaczęła obficie wypływać krew. 

Syknęłam na obcy dotyk, który podrażnił ranę. 
- Mówiłaś, że nic ci nie jest.
- Portal najwyraźniej otworzył mi ranę. Nic mi nie będzie.
- Usiądź - nakazał chłopak. 
- Nie możemy pozwolić sobie na przerwę, ktoś może nas zobaczyć. 
- Nie sądzę - westchnął, omiatając dłonią całe pomieszczenie. 
- Gdzie...
- To najwyraźniej jakieś opuszczone... Coś. - Stwierdził Jace. - Skąd znasz to miejsce? - zapytał, przekopując czubkiem buta gruz, zaraz obok poniszczonych garnków i patelni, jakby badał, co mogłoby się pod nim znajdować. 
- Nie znam... Powinniśmy znaleźć się na rynku - wyjrzałam przez resztki stłuczonej szyby, nie wychylając się z cienia - To bez sensu, nie powinno nas tu być.
- Siadaj - ponowił prośbę, wskazując na spowity nocnym mrokiem bruk. 
- Jest środek nocy, musimy się sprężać, nie mamy czasy, Jace.
Chłopak w odpowiedzi westchnął. 
Poderwał się z miejsca i pochwycił mnie w ramiona. 
- Jace! 
- Nie każ mi ogłuszać cię patelnią. 
Zaprzestałam gwałtownych ruchów, kiedy ból rozprzestrzenił się po moim ciele. 
- Wybacz najdroższa - wyszeptał chłopak przy mym uchu. 
Delikatnie odstawił moje ciało na spróchniałe drzewo, leżące nieopodal roztrzaskanych okien. 
Ukucnąwszy przy mojej głowie, odgarnął rozlane w ciemności rude pasma włosów, zsuwające się na moje oczy. 
Pochwyciwszy przymocowaną do klingi jednego ze sztyletu czarną wstęgę, owinął nią swoje złote pasma, związując je z tyłu głowy, w krótki kucyk mieniący się złotem nawet w najczarniejszych ciemnościach.
Walczyłam sama ze sobą, by nie krzyknąć, jak pięknie wyglądał w tamtym momencie, kiedy jego przygryziona warga komponowała się z wyrazem czystego skupienia na twarzy, a małe zmarszczki pojawiły się na jego czole. 
Kładąc moją głowę na swoje kolana, mruknął - nie wierć się teraz. 
- Nic mi nie jest, Jace - wyszeptałam niepewnie.
Bałam się, że w każdym momencie mógłby wypuścić mnie ze swoich kojących objęć, znikając w ciemnościach.  
Jace pochwycił wcześniej przygotowane ostrze, rozdzierając nim poły mojej tuniki. 
- Skąd to masz, Clary? 
- Uwierzysz, jeśli powiem, że nie pamiętam? Przez ostatni tydzień stanęło na mojej drodze tyle przeszkód, że teraz gubię się w całości. Wydaje mi się, że to ta kobieta, która chciała nas złapać. Jak to wygląda? 
- Normalnie pokusiłbym się o stwierdzenie, że kiepsko, ale ciebie nie powaliłoby nawet stado koni. Zdecydowanie wygląda na ranę kłutą. 
- Dobrze, skoro to nic poważnego, musimy się stąd wydostać. 
- Słyszałaś, co powiedziałem? 
- Czas nagli, Jace - westchnęłam pełna wigoru, próbując wstać.
Oszukiwałam samą siebie, przyduszając myśli o tym, jak wspaniale byłoby leżeć teraz z Jace'em na trawie, obserwując jego mieniące się w świetle księżyca włosy. 
- Kładź się, na litość Razjela! Co z ciebie za dziewczyna! - Krzyknął chłopak. 
Odwróciłam z przerażeniem głowę w jego stronę, słysząc, jak poderwał się z ziemi. 
- Dlaczego to robisz? Dlaczego musisz wszystkich odtrącać? Dlaczego wszyscy muszą płacić za winy twojego ojca i brata? Dlaczego nie widzisz, że mi na tobie zależy, na litość Boską, nie chcesz przyjąć mojej pomocy! - wrzasnął, wymachując rękoma. 
- Przestań, Jace, ktoś może nas usłyszeć - przełknęłam łzy. 
- Dlaczego udajesz, że nie masz uczuć! 
- Ty niby jesteś lepszy?! 
- Dlaczego kłamiesz, nie mówisz mi prawdy? 
- Nie kłamię, po prostu nie mówię ci wszystkiego! - krzyknęłam, całkowicie rezygnując ze wstania. 
-  Powiedz mi, jaki widzisz sens w naszym związku?! Nawet nie zdążyliśmy szczerze porozmawiać od tego czasu... 
- Przestań, to nie ma nic wspólnego z zaistniałą sytuacją, Jace - powiedziałam, nie dowierzając. 
- Ma, tylko wielka szkoda, że tego nie widzisz - odparł z goryczą.
Chłopak odwrócił się do mnie plecami, szukając czegoś po kieszeniach spodni. 
Nie wiele myśląc, pochwyciłam go za rękę, ciągnąc w swoją stronę. Jace wylądował z trzaskiem na gruzie, odwracając się do mnie z nienawistną miną. 
Pochwyciłam jego twarz, kierując ją w swoją stronę i zaczerpnąwszy powietrze, warknęłam - To ty się mylisz. Moje uczucia względem ciebie nie mają nic wspólnego z tym całym bagnem, w którym teraz siedzimy. Nie wiemy, czy uda nam się uratować Magnusa i Sebastiana, nie wiemy nic o następnym kroku wroga. Nie mówię ci wszystkiego, ale powtarzam, to nie ma nic wspólnego z moimi uczuciami. 
- A są w ogóle jakie? Czy względem mnie są jakieś uczucia z twojej strony? - wyszeptał, przymykając oczy. 
- Jeszcze niedawno obiecałam nauczyć cię kochać. Zapomniałeś jednak, że sama potrzebuje w tych sprawy nauczyciela. Zaklinam się na wszystkie demony tego świata, niech mnie wezmą ze sobą po śmierci, jeśli po powrocie do instytutu nie wytłumaczę ci wszystkiego. Nie jest tego za dużo, bo sama nie wiem co się ze mną dzieje, ale Jace, błagam, nie zostawiaj mnie, nie dam sobie bez ciebie rady. 
- To nie najlepsze miejsce na wszczynania kłótni. Wybacz mi za moją nietaktowność, bądź pewna, że wkrótce wrócimy do tej rozmowy.
- Gniewasz się na mnie?
- Jak stwierdziłaś, nie mam na razie ku temu powodu.
- Więc, dlaczego...
- Pozwól mi sobie pomóc - wskazał na moją ranę, odgarniając kosmyk włosów, który wysunął się z kitki.
Przełknęłam gorycz przegranej, zaciskając usta w wąską linię.
Mimo wewnętrznej kłótni z własną naturą skinęłam głową, z powrotem osuwając się na chłodny żwir.
Ostatnie uczucie rozżalenia i porażki przeminęło z pierwszym dotykiem Jace'a, kiedy chłopak podwinął moją poszarpaną koszulkę.
Musnął moją nagą skórę, swoimi szorstkimi, długimi palcami, w drugiej dłoni dzierżąc stele.
Wrzący metal sunął gładko po moim ciele, pod kontrolą sprawnej dłoni Jace'a. Ciepło rozprzestrzeniło się po całym moim organizmie, kumulując się w samym środku serca.
Przymknęłam oczy, czując narastający ból.
- Nie działa - wyszeptał chłopak.
- Co? - zapytałam zdumiona, wracając do rzeczywistości w której dotyk Jace'a na mojej ranie nie wydawał się już taki magiczny.
- Runa nie działa. Dlaczego nie działa? - zaniepokoił się chłopak.
Zdziwiona zaobserwowałam fakt, iż runa znikała z mojej skóry, nie lecząc rany.
- Nie mam pojęcia.
- Dasz rade wstać? Musimy znaleźć się w instytucie i...
- Chyba żartujesz, już mówiłam, że nic mi nie jest. Nie możemy zrezygnować z być może jedynej szansy uwolniania chłopaków przez niegroźną rankę.
- Nie groźną? Gdyby taka była, nie krwawiłabyś, Clary.
- Już nie krwawię, to tylko draśnięcie, mamy ważniejsze sprawy na głowie. Nie pokona mnie jakaś mała ranka. Nie mów mi, że mi nie wierzysz.
- Nie wierzę w to, co może nas po drodze spotkać - westchnął chłopak - Usiądź i napij się wody - pogładził swój policzek w zamyśle, przejeżdżając po swoim delikatnym zaroście. - Teraz niech wyrażę się jasno, kiedy ja pójdę na zwiady, ty w tym czasie nie ruszysz się z tego miejsca.
- Nie powinniśmy się rozdzielać - odkaszlnęłam, ale kiedy dostrzegłam jego wzrok, którym przeszył mnie na wylot, opuściłam głowę szepcząc - Dobrze, nie ruszę się na krok.
- Zaraz wracam - odparł, odwracając się​ na pięcie i wyciągnąwszy serafickie ostrze, ruszy ku wyjściu z opuszczonej fabryki.
Rozejrzałam się samotnie dookoła, wzdychając na myśl o rozmaitych reakcjach Jace'a. Mimo rozgoryczenia nie mogłam skłamać mówiąc, że dzięki swoim zmianą nastrojów, stawał się tylko bardziej wyjątkowym.
Odparłam głowę o kolano.
- Razjelu! Mam! - stęknęłam uradowana. - Jace! - szepnęłam w ciemności, doszukując się jego cienia.
Chłopaka jednak nigdzie nie było, ślad po nim zaginął, a ostatnie echo jego kroków zatopiły się w gruzie osypanym na żwirze.
Pełna niepokoju dokładnie zbadałam teren, pilnie nasłuchując podejrzanych dźwięków.
- Znalazłem coś bardzo interesującego - zachrypnięty głos odbił się echem od zrujnowanych ścian.
- Nie rób tego więcej! - krzyknęłam w stronę wyjawiających się złotych włosów.
Nie dając nawet najmniejszych szans na jego odpowiedź, uradowana spróbowałam wstać.
Jace pochwycił mnie, kiedy subtelny wstrząs przeszył moje ciało.
- Chyba wiem jak wkraść się do więzienia. Straż przecież obstawiana jest przy każdej kracie i głównym wejściu, ale co z tylnym wejściem? 
- To chyba zaraz po mieście kości najlepiej strzeżone lochy, Clary, na pewno i tam postawiono straż. 
- Nie przeczę co do ich profesjonalizmu, zgodzę się, że gdyby wiedzieli o ów wejściu z pewnością zostałoby obstawione strażą, ale co jeśli o nim nie wiedzą? Pomyśl! Co jeśli istnieje stare, tajemne przejście, o którym z pokolenia na okolenie pamięć zaginęła? Co jeśli istnieje niepozornie małe przejście, o którym istnieniu nawet nikt nie pamięta. 
Blondyn zaniemówił, opuszczając ręce. 
Niezrażona, obeszłam wyrwane z korzeniami drzewo dookoła, obmyślając własną strategię. 
- Problem w tym, że my też nie wiemy nic o żadnym tajemnym przejściu - mruknęłam pod nosem, z powrotem odwracając się w stronę chłopaka. 
Podskoczyłam z przestrachem, łapiąc się za serce, kiedy chłopak zmaterializował się przede mną. 
- Może powiesz mi, że potrzebujemy mapy? - zapytał z nutką kpiny w głosie, wyraźnie dając do zrozumienia, że wyśmiewa mój plan działania.  - Starej mapy, oczywiście - dodał przybliżając się o krok. 
Nabierając głęboko powietrza, uśmiechnęłam się krzywo, nie tracąc własnej dumy. - Dokładnie tak. - postawiłam jeden krok w jego stronę.
Kiedy nasze czubki butów otarły się o siebie, przejechałam dłonią po jego kilkudniowym zaroście, aż dotarłam do lśniących pasm włosów pociągając za kraniec przybrudzonej wstęgi. Jego włosy rozlały się jak blask księżyca lśniący na bezchmurnym niebie. 
Nasze oddech grały razem donośny koncert w opustoszałej fabryce, a usta z sekundy na sekundę przybliżały do siebie coraz bardziej, i bardziej i pewnie złączyłyby się w całość, gdyby nie szorstki pergamin, który znikąd znalazł się pomiędzy naszymi wargami, a cuchnął tak niemiłosiernie, że odstąpiłam blondyna na krok, marszcząc brwi. 
- O to rozwiązanie twoich problemów, najdroższa. 
- Co to? - zapytałam głupkowato, wciąż oszołomiona spazmami jego błogiego zapachu. 
- Mapy Alicante z XVIII w. 
- Gdzie ją znalazłeś! - krzyknęłam, nie wierząc we własne szczęście. 
- Leżała pod stertą gruzu i piachu, ale wystawał jeden z jej zniszczonych rogów - odparł dumny. - No więc, panno Morgenstern, jaki mamy plan? - uśmiechnął się promiennie. 

*********

- Są strasznie zniszczone - fuknął Jace'a, oglądając kolejny zwój pergaminu.
- Są strasznie stare, Jace - westchnęłam, przyduszając kolejny punkt kamieniem. - Czego się spodziewałeś, to już czyste zabytki, ot co! 
- Posłuchaj, to chyba... Chyba musi być to. 
Przetarłam wyczerpana lśniące czoło, starając się nie zamknąć oczu ze zmęczenia i długiego wysiłku.
- A co jeśli wejdzie ci zakażenie? - wypalił nagle blondyn, wskazując na moją ranę.
- Nie przesadzaj, tylko mów co znalazłeś.
- Myślę, że powinnaś...
- Myślę, że skoro tak bardzo się o mnie martwisz, to powinieneś liczyć się z tym, że im szybciej wydostaniemy chłopaków, tym szybciej poddam się twojej troski. Jeszcze tylko trochę, Jace, tylko trochę, a uda nam się... Musi.
- Spróbujmy jeszcze raz - zażądał, wstając z ziemi i otrzepując swoje spodnie.
- To bez sensu, Jace, próbowaliśmy już dwa razy.
- Musi być na to jakieś sensowne wyjaśnienie, runy nie mogą tak po prostu na ciebie nie działać, Clary.
- Na pewno niczego się o tym nie dowiemy siedząc tutaj bezczynnie. Musimy czym prędzej się stąd wydostać.
- Pozwól mi choć przemyć ci ranę - upierał się zawzięcie. 
- Nie marnujmy ostatnich kropli wody. 
Chłopak jednak nie pytał się o zdanie, odkręcając butelkę i wylewając na materiał mojej bluzki wodę. 
- Zaczyny robić się zimno - przyznałam - to zapewne przez adrenalinę, która zaczęła opuszczać nasze ciała. 
- Poszukam czegoś. 
- Czy teraz możemy kontynuować poszukiwania? 
- Spójrz - rzekł, odkładając pustą już butelkę, zaraz po tym okrywając mnie wielkim szalem w kratę. 
Chłopak wskazał na jedną z przybrudzonych map. 
- Jakiś tunel jakby służył kiedyś jako wyjście ewakuacyjne, jego wejście jest przy jeziorze, a wyjście - przerwał chłopak, spoglądając w moją stronę - kończy się u podnóża samego więzienia Clave. 
Uciesznie przetarłam oczy, doszukując się każdego szczegółu na mapie. 
- A gdzie to wejście dokładnie, przecież - wskazałam na mały rysunek na pergaminie, który znajdował się w północnej części jeziora - to musi być źle oszacowane, wejście nie może być, w...
- Głębokim jeziorze... Najwyraźniej może - westchnął.
- Trzeba więc spojrzeć na to z optymistycznej strony.
- A jest w ogóle taka? 
- Przynajmniej w końcu się umyjesz - mruknęłam, posyłając mu lekki uśmiech. - Zatem nie ma co zwlekać. - chłopak uśmiechnął się sztucznie, pomagając mi wstać.
- A tak właściwie - zatrzymał się gwałtownie, mrużąc oczy - Gdzie my tak właściwi jesteśmy? 
- Taaak - zatrzymałam się ku jego boku wzdychając - To dość zasadnicze pytanie, które mogło nam umknąć. 

**********

- To nie możliwe, nie może być - wydusiłam, nie dowierzając. 
- Los się do nas uśmiechnął. 
- To trochę podejrzane, Jace. 
- Powinniśmy się cieszyć, że wylądowaliśmy akurat tutaj. 
- Coś mi tutaj nie pasuje, idzie nam stanowczo za łatwo. - westchnęłam, rozglądając się dookoła. 
Stara fabryka okazała się zapomnianą fabryką przy jeziorze Broceling, w którym na samym dnie miało znajdować się przejście prowadzące do uwolnienia. 
- Dobrze, posłuchaj. Musimy zanurkować i... Nie, najpierw ja, jeśli przejście naprawdę istnieje to... Po prostu dam ci znać.
Przytaknęłam niechętnie​, czujnie obserwując okolice.
Mijały sekundy, nawet minuta, kiedy zaniepokojona podbiegłam do jeziora. Rozwiązałam sznurówki, pozbawiając się butów i syknęłam wniebogłosy, kiedy moje nagie stopy zetknęły się z zimna taflą oświetlonego przez księżyc jeziora.
- Dołączysz? - usłyszałam przed sobą drżący głos Jace'a.
Zaniemówiłam, widząc go tak zmarzniętego.
- Nie zamarznę po drodze? Znalazłeś coś?
- Sama się przekonaj.
- Jace, to nie czas na jakieś twoje fatalne żarty.
- Jeśli to, to, czym ma to być - pociągnął mnie za sobą do lodowatej, jesiennej wody.
Zdusiłam w sobie wrzask, ledwo łapiąc oddech
- To jesteśmy uratowani. A raczej oni są - dokończył i łapiąc mnie za dłoń, zanurkował, ciągnąć mnie w nieznanym mi kierunku.

No tak, witam po dwóch okropnych miesiącach... czy ten rozdział was nie zawiódł i nie zanudził? 

Ta przerwa była okropna, ja wiem i ja ponoszę odpowiedzialność za własne grzechy!



Dary Anioła Miasto młodszego PokoleniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz