Mój Aniele

1.8K 94 10
                                    

***Jace***

Mimo podpuchniętych, zaczerwienionych oczu i paru zadrapań, z poszarpanymi ubraniami nadal wyglądała pięknie. Tak pięknie, spokojnie można było tak stwierdzić. Nigdy nie myślałem tak o żadnej dziewczynie - pomyślałem - były ładne lub seksowne, ale nigdy nie urzekały mnie czymś więcej.

Jednak Clary - niziutki rudzielec - wyglądała na przerażoną, ale nadal piękną.

Serce mi pękało, kiedy słyszałem jej cichy szloch w moją szyję. Kiedy dreszcze oraz zimno zawładnęło jej ciałem, kiedy była taka bezbronna i przestraszona. Nawet nie chciałem wiedzieć, co by tu się stało, gdybym nie przyszedł. Taa... tylko właśnie... nie wiedziałem, dlaczego wróciłem, tak po prostu... coś tam w środku rozsadzało mnie bym wrócił. Wiedziałem, że zraniła mnie nieumyślnie. Ja też przesadziłem...

Clary nie znała mnie wystarczająco długo, więc co się dziwić, że wyrobiła sobie o mnie tak złą opinię. W pewnym sensie ją rozumiałem. Chociaż nie mogłem zaprzeczyć, że jej słowa trafiły w mój najczulszy punkt.

Towarzyszyło mi niezrozumiałe uczucie odpowiedzialności za nią. Nie chciałem jej zawieść.

Coś się tu we mnie budziło. Nie była to miłość w każdym razie. Nie szukałem kandydatek na całe życie. Budziła się we mnie pewnego stopnia sympatia. Rad byłem spędzać z nią czas.

Kiedy dziewczyna, zapewniając mnie, że nic jej nie jest - co swoją drogą nie brzmiało przekonująco - wyplątała się z moich ramion, poczułem cholerne zimno spowodowane brakiem jej ciała przylegającego do mojego torsu, jednak można było to łatwo wytłumaczyć zimnym północno-wschodnim wiatrem powiewającym wprost w moją stronę oraz brakiem jakiegokolwiek okrycia oprócz t-shire'u.

Posłałem jej pocieszający uśmiech, który zniknął z przestrachem, kiedy Clary spojrzała na mnie z bólem w oczach, po czym zaczęła osuwać się na ziemię. Dzięki mojemu refleksowi, który zawdzięczałem za tyle lat treningów, złapałem dziewczynę kładąc jej już bezwładne ciało na swoje kolana.

- Clary? Clary!

Byłem roztrzęsiony i złudny, licząc na jakikolwiek odzew z jej strony. Straciła przytomność. Dlaczego? Nie wiedziałem co powinienem uczynić, czy rysować jej *iratez, czy jak najszybciej przetransportować do instytutu.

Zdecydowałem się na opcję pierwszą. Wyciągając swoją stelę, w pośpiechu zaklinowała się w tylnej kieszeni spodni. Parę szarpnięć i niecelowe wyrwanie szlufki pozwoliło skorzystać z przedmiotu.

Dopiero po zdobyciu instrumentu zrozumiałem, że nie do końca wiem gdzie umieścić runę. Podwinąłem ostrożnie rękawki małego żakieciku, gdzie zobaczyłem przeraźliwą ranę, z której, o dziwo nie leciała zwykła krew. Wyciekało z niej bardzo powoli jakby o wiele jaśniejszych kolorów gęsta substancja. Konsystencją przypominało to smołę, jednakże kolorem truskawkową herbatę, którą nadzwyczaj uwielbiała pić Isabelle.

Umieściłem runę nad obojczykiem dziewczyny oraz centralnie po prostej linii nad raną. Kończąc wypalanie runy, sięgnąłem do kolejnej tylnej kieszeni spodni wyciągając telefon. Zacząłem wybierać numer po kolei, najpierw do Alca, który nie odebrał, a następnie do Izzy, która także nie odebrała. Po cholerę im te telefony skoro nawet ich nie używają? - pomyślałem.

W trakcie ponownego dodzwonienia się odebrała w końcu Isabella.

Podałem jej zaistniałą sytuację oraz miejsce naszego położenia, uspokajając przy tym dziewczynę. Zdecydowanie dzwonienie do niej w tej sprawie nie było dobrym rozwiązaniem, niestety nie dysponowałem innym wyjściem z tej sytuacji.

- Będę czekał, ale błagam pośpieszcie się! – Powiedziałem nieco już zirytowany, a przede wszystkim wkurzony i przestraszony.

Tak, ten Jace Herondale bał się o dziewczynę!

- Tak, już, już biegniemy Jace! – usłyszałem w słuchawce drżący głos Isabelle.

Odwróciłem wzrok od telefonu, spoglądając na spokojnie leżącą Clary. Wyglądała jakby zapadła w głęboki sen.

Przyglądając się dziewczynie zapomniałem o nadal trwający połączeniu, kiedy zauważyłem coś niepokojącego. Bardzo niepokojącego!

Zamiast ciemnienie się run, one po prostu wsiąkały w skórę jak niewidzialny tusz w kartkę papieru, znikał na dobre. Jakby wcale ich tam nie było.

- Jace?! Cholera...

- Pośpieszcie się. Runy, one... nie działają... - przerwałem dziewczynie w słuchawce.

Mój Aniele! Co się z tobą dzieje?

♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥

* IRATZE : Runa lecznicza

Na samym początku przepraszam, że rozdział taki krótki, ale postanowiłam dać tylko perspektywę Jace'a za waszą zgodą :* oraz, że tak długo nie było rozdziału, ale był on tworzony  w Wielkiej Brytanii, a nie miałam tam niestety na tyle dobrego internetu by wstawić rozdział. 

Mam nadzieję, że się spodobał rozdział i że macie chęć na więcej...

Czytałeś ?Zostaw po sobie ślad! ♣

Dary Anioła Miasto młodszego PokoleniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz