W innym przypadku

1.3K 61 7
                                    

Na wstępie chciałam podziękować za wybicie 10.000 wyświetleń, które wybyły właśnie dzisiaj! ♥♥

***Clary***

Cała konstelacja gwiazd mignęła mi przed oczami. Ocierając spływający pot, rozejrzałam się dookoła. Napastnik idealnie precyzował umiejętnością bezszelestnego poruszania. Jednak przez napiętą ciszę i gęste powietrze moje włosy rozwiały się poruszone ciepłym oddechem. Zamaszystym ruchem odwróciłam się napięcie, z całych sił napierając na pierś wroga. Zasapany, nie mniej ode mnie, zatoczył się, uderzając plecami o mur. Zyskując chwilę wytchnienia, wydobyłam serafickie ostrze, szepcząc jego imię. Zamrugałam zdezorientowana, kiedy mężczyzna zniknął z mojego pola widzenia. Mentalnie skarciłam się za tak błahy błąd, jak odwrócenie wzroku znad pola walki. Ucząc się na moich błędach, cichaczem zaszedł mnie od boku, precyzyjnie wymachując serafickim ostrzem. Nie będąc mu dłużna, rzuciłam się na niego, wrzeszcząc: "AACH!" Zanim się zderzyliśmy, przetoczyłam się na ziemię i wślizgnęłam po mokrym marmurze dokładnie pod oprawcę. Zdekoncentrowany podskoczył z przestrachem. Rozkładając rękę dzierżącą ostrze, cięłam w łydkę, robiąc najpłytszą ranę, na jaką było mnie stać. Wstając do pionu, moje ostrze wyleciało w powietrze, z brzdękiem opadając na kafle parę metrów obok mnie. Za daleko by po niego sięgnąć.

Za nic w świecie nie chciałam go zabijać. Nie potrzebowałam więc broni. Rzuciłam się w stronę wroga, napierając na niego ciosami bardziej i mniej dopracowanymi. I to był mój kolejny błąd. Ruchy powinny być bardziej precyzyjne. Chłopak wskoczył w zasięg moich ciosów, chwycił za moje nadgarstki i uderzył mną o ścianę. Kiedy biegiem pokonał odległość pomiędzy nami, kopnęłam go w klatkę piersiową. Czułam się tak, jakbym kopała twardą ścianę. Chłopak nie poddał się i znów natarł na mnie, dzierżąc w jednej dłoni poręczny sztylet, najpewniej dobyty z pochwy u pasa. Krawędź ostrza rozdarła mój rękaw i zadrasnęła rękę. Zdumiona wytrąciłam mu sztylet z dłoni i rzuciłam się w jego stronę, osuwając nas na posadzkę. Spowił mną dreszcz, kiedy naga skóra zetknęła się z zimną taflą. W sali zapadła cisza, przerywana jedynie przez nasze rozdarte oddechy.

- Nie najgorzej - wychrypiałam, czując pieczenia podrażnionego gardła.

- Tak, powinnaś jeszcze trochę potrenować - powiedział Jace z zawadiackim uśmiechem.

Przerzuciłam teatralnie oczami, lekko zirytowana, jednak mały uśmieszek cisną się na moje usta.

Chyba byłabym w stanie przyzwyczaić się do jego zgryźliwego charakteru - pomyślałam.

Kiedy prychnęłam pod nosem z zamiarem wstania, poczułam szorstkie usta na czole.

- Hop! - wyciągnęłam rękę w jego stronę, by pomóc mu wstać.

- Remis? - zapytał, pukając mnie lekko w czoło.

- Remis. - przytaknęłam, odsuwając się kawałek, zbierając wcześniej porzucone rzeczy.

- Chodź. - wskazałam w jego stronę, pokazując stele.

Nie podszedł do mnie, a jedynie potrząsnął głową z lekkim uśmiechem.

Posyłając mu nieme pytanie, odpowiedział: - Nie potrzebuję run, nic mi nie jest - zapewnił.

- Dlaczego nie chcesz ich używać ? - zapytałam zdziwiona.

- Ty też ich nie używasz. - zauważył spokojnie.

To prawda, nie za często używałam run (szczególnie leczenia), jednak miałam ku temu powód - pomyślałam - Valentine nie pozwalał mi ich używać i jakoś tak już mi zostało, że robiłam to tylko w kryzysowych sytuacjach. U mojego ojca jednak raczej takich nie było. Poprawka, on żadnych za takie nie uważał.

Dary Anioła Miasto młodszego PokoleniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz