Epilog

1.5K 77 11
                                    

Czas... nie miał znaczenia. Pustym wzrokiem wpatrywałam się przed siebie. Nie płakałam. Nie myślałam. Tylko klęczałam na podłodze. W tym samym miejscu, w jakim upadłam, kiedy nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Gdyby ktokolwiek próbował wtedy zwrócić na siebie moją uwagę, nie udałoby mu się to. Bo byłam tylko ja. I mój świat, który groził zawaleniem.

- Sabina...

Słyszałam głos brata. Słyszałam jego kroki na drewnianych panelach, słyszałam jego urywany oddech, który pewnie pojawił się po tym, jak przeskakiwał po trzy schodki, by dostać się do mieszkania jak najszybciej. Słyszałam to wszystko, ale nie potrafiłam zareagować. Byłam całkowicie bezsilna.

Damian opadł na podłogę obok mnie i przygarnął mnie do swojej piersi, otaczając ramionami i przyciskając mocno do siebie. Wtuliłam policzek w jego pierś, próbując w jakiś sposób pożyczyć nieco jego sił, otulić się jego ciepłem, by zimno, jakie czułam, nie przedostało się do serca. Próbowałam to wszystko przełknąć, zepchnąć na drugi plan tak, by nadal żyć mimo wszystko. Ale nie potrafiłam. W tamtym momencie mogłam myśleć jedynie o tym, że Michał był gdzieś tam, najpewniej na komisariacie policji albo już w tymczasowym więzieniu, że był tam sam wściekły na siebie, na Bartmana, obwiniający się o wszystko, cierpiący... To było dla mnie za wiele.

Łza spłynęła po moim policzki, a za nią toczyły się następne. Wypływały nieprzerwanym strumieniem, zamazując mi całkowicie widok. Gardło zacisnęło się. Oddech zmienił się w spazmatyczne wdechy, które ledwo tłoczyły tlen do moich płuc. Zacisnęłam rozpaczliwie place na materiale bluzy Damiana i jęknęłam żałośnie. Potem sama nie wiedziałam, co się ze mną działo. Nie liczyłam, ile łez wylałam. W końcu ich zabrakło. Oczy pozostały zaczerwienione i palące, ale policzki wyschły. Damian podniósł mnie z podłogi i posadził na kanapie, zostawiając mnie na chwilę samą. W tym czasie skuliłam się w kłębek i schowałam twarz w oparciu. Kiedy wrócił, stanowczo odwrócił mnie w swoją stronę i włożył w moje ręce kubek z wodą.

- Pij – polecił, a ja posłuchałam.

Cieszyłam się, że mogłam zdać się na niego, że nie musiałam myśleć o tak prozaicznych rzeczach, jak uzupełnienie płynów, by się nie odwodnić.

Do łóżka również mnie zaniósł. Położył mnie, okrył kołdrą... A potem westchnął głęboko, rozdzierająco. Ostatni raz widział mnie taką po śmierci rodziców. Wtedy jakoś się pozbierałam, ale czy teraz też tak będzie? Czy dam radę się podnieść na nogi, skoro w tym momencie nie miałam na tyle siły, by chociażby skinąć palcem?

Nie wiedziałam. Nie wiedziałam, co będzie jutro, co będzie za miesiąc. Nie wiedziałam. Nie wiedziałam, jak będzie wyglądać teraz moje życie. Nic nie wiedziałam. Bo wokół mnie była tylko czerń.

*

Łóżko nie było wygodne. Sen nie przynosił ukojenia. Czas wcale się nie zatrzymał. A ja nie rozpadłam się na milion kawałeczków, które umożliwiłyby mi wieczne zapomnienie. Nadal byłam sobą. Nadal miałam swoje obowiązki. Nadal się uczyłam i przygotowywałam do matury. Nadal musiałam chodzić do szkoły. Nadal żyłam.

Na przekór wszystkiemu w poniedziałkowy ranek niebo napawało błękitem, a promienie słońca koiły swym ciepłem. Ale tylko tych, którzy potrafili to dostrzec. Dla mnie świat był szary. Szare były ubrania, w jakie się rano ubrałam. Szare były pomidory, jakie kładłam na kanapki. Szary płaszcz, szare buty, szare chodniki i szare ściany budynków. Nic się nie wyróżniało. Wszystko straciło znaczenie.

Próbowałam wtopić się w tłum licealistów, przechadzających się po korytarzach. Chyba mi się to udało, bo nikt mnie nie zaczepiał. Stałam sama, pozwalając, by wszyscy mnie mijali. Było w tym coś przytłaczającego. Bo chociaż ja nie chciałam z nikim rozmawiać, to w takim samym stopniu nikt nie chciał rozmawiać ze mną. Uśmiechnęłam się cierpko na tę myśl, zastanawiając się, dlaczego niby chcieli ze mną rozmawiać. Nie miałam tutaj wielu znajomych.

Serca DekalogOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz