51.

1.1K 77 5
                                    

Konrad miał chyba zamiar mnie zabić. Codziennie przychodziłam na trening po to, żeby dać z siebie dwieście procent, po czym ledwo wlekłam się do domu. Mięśnie protestowały na ten ostatni wysiłek, ale wizja czekającego na mnie w mieszkaniu łóżka, pokrzepiała te ostatki sił tak, że zazwyczaj udawało mi się do niego doczłapać. Tylko nie wiedziałam, czy tym razem mi się uda. Ostatnią przeszkodą na drodze do odpoczynku były schody. Cztery kondygnacje. Każda po dziesięć stopni. Spojrzałam na górę, na mój cel, i westchnęłam ciężko. Dzisiaj naprawdę padałam z nóg. Ale nie mogłam położyć się na korytarzu, choć Bóg mi świadkiem, że naprawdę tego chciałam.

Pokonałam pierwsze dziesięć schodów i musiałam odpocząć, bo nogi trzęsły mi się jak galareta. Oparłam się plecami o zimną ścianę i stałam tak przez chwilę. Dłuższą chwilę. Straciłam rachubę czasu. Dopiero czyjeś kroki mnie otrzeźwiły. Spojrzałam na zbliżającą się do mnie postać i od razu wiedziałam, kto to taki. Nie bardzo wiedziałam, jak się zachować, dlatego postanowiłam po prostu nadal robić to, co aktualnie robiłam, czyli stać i opierać się o ścianę.

- Sabina?

Jak cudownie było słyszeć jego głos. Ostatni raz słyszałam go ponad tydzień temu, kiedy oznajmił mi, że to nasz koniec. Od tamtego czasu ilekroć chciałam z nim porozmawiać albo mnie całkowicie ignorował, albo odwracał się na pięcie i odchodził w przeciwną stronę. A teraz stał przede mną, patrząc mi prosto w oczy z troską i zmartwieniem tak, jak wtedy, kiedy ciągle byliśmy razem.

- Co jest? – dopytywał.

- Nic, po prostu zbieram siły na kolejne dziesięć schodów – wzruszyłam ramionami, uśmiechając się lekko.

Ale to wytłumaczenie mu nie wystarczyło.

- Ciężki trening. Zawody są niedługo i Konrad daje mi niezły wycisk.

- Ale przecież robisz to, co kochasz, prawda? – Ten jego uśmieszek... Od razu przypomniałam sobie, jak leżeliśmy u mnie, czując całkowity spokój, ciesząc się sobą. Wtedy właśnie tak mu powiedziałam – treningi mnie relaksują nie męczą, bo robię to, co kocham. I nadal tak było, ale teraz było ich dwa razy więcej i były dwa razy dłuższe. Mięsnie może i protestowały, ale ja nie zamierzałam.

- Prawda – pokręciłam głową z rozbawieniem, po czym odepchnęłam się od ściany i spojrzałam wyzywająco na schody. – Jeśli schody mogą mnie pokonać, to nie mam co się nawet wybierać do Warszawy – zaśmiałam się i ruszyłam przed siebie.

Przeceniłam jednak swoje siły. Zostawanie dzisiaj po treningu nie było wcale dobrym pomysłem, bo teraz słaniałam się na nogach. To była sekunda. Kolano niekontrolowanie się pode mną ugięło i poleciałabym plecami w dół, gdyby nie stojący za mną Kubiak, o którego tors się oparłam. On sam złapał moje biodra, stabilizując mnie w miejscu, po czym bez żadnego zastanowienia, złapał mnie pod kolanami i uniósł w górę.

- Konrad zdecydowanie przesadził – mruknął, ruszając w górę. – Jak mi jeszcze powiesz, że nic nie zjadłaś, to osobiście dopilnuję, żebyś do żadnej Warszawy nie pojechała.

Obserwował mnie uważnie, więc nie mógł przeoczyć, jak moje policzki zaczerwieniły się lekko z poczucia winy. To było oczywiste dla niego, że zgadł przyczynę mojego nietypowego osłabienia. Miał rację, właściwie nic dzisiaj nie zjadłam.

- Chyba żartujesz. – Aż przystanął zdumiony. – W ten sposób się wykończysz, dziewczyno – ruszył dalej, ale jakby mocniej przycisnął mnie do siebie. Moja głowa była tuż pod jego brodą i nie sądziłam, że tylko przez czysty przypadek opierał ją na moich włosach.

Serca DekalogWhere stories live. Discover now