49.

1.2K 73 8
                                    

ZAPNIJCIE PASY BEZPIECZEŃSTWA, WKRACZAMY W STREFĘ TURBULENCJI. 

*

Widok wody niezmiennie mnie zadziwiał. Jej powierzchnia lśniła, odbijając światła lamp. Nieruchoma tafla wyglądała tak spokojnie, a jednak była jednym z żywiołów. Podeszłam do brzegu, pochyliłam się i przeciągnęłam po niej dłonią, zaburzając spokój. Żywioł nie może być spokojny, nie przez dłuższy czas.

Drzwi do kantorka Konrada zamknęły się z hukiem. Obejrzałam się przez ramię na trenera, który z wkurzoną miną zbliżał się do mnie. Nie znałam powodu jego złości, ale jedno wiedziałam na pewno. Co złego, to nie ja. Nie w tym przypadku.

Nie chciałam być wścibska, ale jednak zapytałam.

- Miałem rozmowę z dyrekcją. Jak można się domyśleć, nie była zbyt przyjemna.

Rozmowa z dyrekcją zakończona niezbyt pomyślnie. Chyba nie chciałam znać szczegółów. Dlatego zrobiłam, co tylko było w mojej mocy, by odciągnąć jego myśli od problemu. Skierowałam je za to na zawody, które miały się odbyć już za tydzień. To skutecznie go rozproszyło. Przyjrzał mi się uważnie i uniósł brwi.

- Co tu jeszcze robisz? Do wody!

I to był mój trener.

Woda otaczała mnie z każdej strony. Woda była wewnątrz mnie. Woda była mną, a ja byłam wodą. Wyciągałam ręce jak najdalej przed siebie, jakbym próbowała sięgnąć brzegu. Ale on był ode mnie oddalony. I chociaż zbliżałam się do niego z każdym ruchem, nie on był moim celem. W końcu do niego dobiłam, ale zamiast chwycić się go i wspiąć na powierzchnię, po raz kolejny zawróciłam i uciekałam od niego, jakby był moim wrogiem. Ciągle szybciej, ciągle mocniej, ciągle walczyłam z palącymi płucami, które dopominały się tlenu. Ale jeszcze nie teraz. Jeszcze chwilę. Wdech. Jeden, głęboki haust. Musiał wystarczyć, ale płuca były wdzięczne i za to. Zawróciłam po raz kolejny i zdałam sobie sprawę, że to już finisz. Ostatnia prosta. Zmusiłam się do jeszcze większego wysiłku. Naciągałam ręce, teraz naprawdę chcąc sięgnąć brzegu. I w końcu do niego dopłynęłam. Ręką chwyciłam krawędź i wynurzyłam się.

Konrad już na mnie czekał. Patrzył na mnie z uśmiechem.

- Tylko na tyle cię stać?

Kpiącym uśmiechem.

Więc znowu wróciłam do wody. Znowu starałam się jeszcze bardziej niż poprzednio. Znowu sięgałam prawie do granic wytrzymałości, czując każdy mięsień, licząc każdą sekundę, dzielącą mnie od ponownego wdechu. I cięłam spokojną wodę na pół z uśmiechem na ustach. Bo to nareszcie byłam ja. To był cały mój świat. Moje miejsce. Moje marzenia i moja rzeczywistość.

*

Na zewnątrz ciągle trwała zima w najczystszej postaci. Opatulona grubym płaszczem i zasłonięta szalem aż po same oczy, nadal czułam przenikliwe zimno. Dłonie, osłonięte rękawiczkami, wcisnęłam głęboko do kieszeni i z torbą na ramieniu, szybkim krokiem zmierzałam do mieszkania. Do ciepła. Do jedzenia. I do zielonej herbaty.

Przekroczyłam próg i zadrżałam, czując nagłą zmianę temperatury. Weszłam do siebie tylko po to, by rzucić torbę na łóżko. Zajmę się nią później. Teraz pusty żołądek rwał się w stronę kuchni. Miałam w planach przygotować sobie naprawdę sporą kolację, a potem z kubkiem gorącej herbaty przemaszerować do pokoju i spędzić resztę wieczoru pod ciepłą kołdrą, regenerując siły. Ale moje plany wzięły w łeb, kiedy tylko weszłam do kuchni.

Serca DekalogOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz