Wyszedł na drugie piętro ze mną w ramionach i nawet nie dostał zadyszki. Jak widać po kontuzji bardzo szybko wracał do formy... Dopiero w tym momencie zdałam sobie z tego sprawę.

- Twoje kolano! – wykrzyknęłam, bojąc się, że przeze mnie uraz mógł się odnowić. Wyprężyłam się jak struna w jego ramionach, prawie że wypadając z jego uścisku.

- Spokojnie – zaśmiał się, ale nadal mnie nie postawił na ziemi. Schody już dawno były za nami, ale moje nogi dotknęły podłogi dopiero w momencie, kiedy Kubiak zatrzymał się pod drzwiami mieszkania.

I wtedy zrobiło się nieco niezręcznie.

Całkiem normalne wydawało mi się wspięcie na palce i ucałowanie jego ust w ramach podziękowania, ale nie byliśmy już razem. Więc co mi pozostawało?

Przez chwilę po prostu patrzyliśmy na siebie, wzrokiem przekazując sobie więcej niż moglibyśmy za pomocą słów. Wtedy miałam już pewność, że Michał chciał tego rozstania tak samo bardzo jak ja, czyli w ogóle. Miałam pewność, że on po prostu chciał mnie odsunąć od tego całego kabaretu z Bartmanem, ale i tak sama się w to wplątałam.

Przylgnęłam do niego w mocnym uścisku, nie dając mu szansy na wycofanie się. Ale on nie zrobił nawet jednego ruchu w tym kierunku. Od razu objął mnie, tak samo mocno i wtulił policzek w moją skroń. I tak było dobrze.

*

- Masz wszystko?

Damian wziął do ręki mój wypchany po brzegi plecak i rozejrzał się po mieszkaniu na końcu zawieszając wzrok na mnie.

- Chyba tak – uśmiechnęłam się dość niemrawo.

Byłam zmęczona kolejnym wyczerpującym treningiem, ale nogi się już pode mną nie uginały. Kubiak idealnie zadbał o to, bym już się więcej nie zaniedbywała. Jak? To proste – napuścił na mnie Damiana. Mój kochany brat wczoraj przywitał mnie wyzywaniem od kretynek i idiotek, potem nafaszerował jedzeniem jak gęś przed ubiciem, a na dokładkę napoił trzema litrami zielonej herbaty. I sam również trzy litry zielonej herbaty wypił. Kochany.

Nie chciałam jechać. Nie lubiłam opuszczać domu i Damiana nawet jeśli to tylko na trzy dni. Ale Warszawa czekałam. Miałam ją podbić. Szkoda tylko, że nikt nie będzie tego świadkiem. Damian z chęcią rzuciłby treningi na ten czas i zabrał się ze mną, ale miał mecz. Co innego treningi, co innego mecz. Nie mógł zwieść drużyny. I rozumiałam to, ale nadal było mi smutno.

- Dasz radę, siostra. Pokażesz im, ile jest warte nasze nazwisko – podszedł do mnie i uścisnął mocno.

Tego właśnie mi było trzeba.

- Okej, muszę już iść – wyswobodziłam się z jego ramion i uśmiechnęłam z nieco większym zaangażowaniem.

- Pomogę ci z tymi torbami – powiedział.

Konrad już czekał na mnie na parkingu. Po zastanowieniu doszedł do wniosku, że własny transport będzie dużo lepszym wyjściem niż komunikacja publiczna, a ja mogłam się tylko z nim zgodzić. Chciałam oczywiście, żebyśmy się podzielili kosztami za benzynę, ale trener się uparł. Powiedział, że jak wygram, to żadne pieniądze nie będą warte tyle, ile ten sukces. Tak samo dla mnie jak i dla niego.

Wyszedł z samochodu, by otworzyć bagażnik. Damian wrzucił do niego moje rzeczy i zamknął drzwi. Stanął przed Konradem i chociaż był nieco niższy, zmierzył go groźnym spojrzeniem.

- Ma dojechać cała i zdrowa – powiedział mój brat, a Konrad, ku mojemu zdziwieniu, skinął jedynie głową, nie siląc się na żadne uszczypliwości. Po czym przybili sobie piątkę po męsku na pożegnanie i mój trener zniknął wewnątrz samochodu.

Serca DekalogDove le storie prendono vita. Scoprilo ora