6

553 41 0
                                    

Nick:

Czerń, kolor żałoby, smutku, straty, tęsknoty. Widząc osobę, która w upalny słoneczny dzień jest ubrana od stóp do głów na czarno wydaje się nam, że najzwyczajniej w świecie zwariowała. Od dziewczyny bije jednak bezgraniczne uczucie smutku, zagubienia i bólu, na pierwszy rzut oka można dostrzec iż kogoś opłakuje. 

Ludzie, którzy ją znają pewnie nie mogą uwierzyć w to jak zmieniła się przez te kilka miesięcy. Moja kochana siostrzyczka, mój promyczek radości zawsze naładowany pozytywną energią na chwilę obecną wygląda jakby ktoś wyssał z niej wszystkie chęci do życia i najdrobniejszą pozytywną myśl. 

Pęka mi serce, gdy widzę jej zgarbione ramiona, nieobecną jakby zamyśloną minę i podkrążone, zaczerwienione oczy. 

- Wiem, że to głupie pytanie, ale i tak je zadam. Jak się trzymasz?- Emily współczującym gestem łapie ją za dłoń i palcem serdecznym obrysowuje maleńkie kółka na wierzchu jej ręki.

- W ogóle się nie trzymam.- Jej głos tak mi znajomy teraz staje się zupełnie obcy. 

Oczywiście mogę rozpoznać ton jej głosu, jej słodki, dziewczęcy głosik jednak teraz brzmi inaczej jakby poważniej. 

Agnes próbuje uśmiechnąć się do mojej podopiecznej jednak zamiast radosnego czy chociażby smutnego uśmiechu wychodzi grymas bólu, a w jej oczach wzbierają łzy.

- Nie wyobrażam sobie co czujesz, tym bardziej że byłaś z nim bardzo zżyta...

Siostra nic nie odpowiada tylko usiłuje powstrzymać płacz. 

Emily zerka na mnie dyskretnie, sprawdzając jak się trzymam. Chcę jej powiedzieć, że musimy iść, że nie zniosę tego ani sekundy dłużej. Mam ochotę wyć i błagać ją aby w jakikolwiek sposób to przerwała i chociaż teraz, gdy mnie słyszy nie mogę skorzystać z tej nowo nabytej umiejętności. Słowa nie chcą wyjść z moich ust, nie jestem w stanie sformułować żadnej sensownej wypowiedzi. Jakby stał się niemową, a w dodatku był sparaliżowany.

Wiem, że sam prosiłem Em o spotkanie z moją rodziną, wiem że może to i lepiej, że nie widzę ich wszystkich na raz w podobnym stanie. Wiem, że powinienem stać i patrzeć na to wszystko, w jakiś chory sposób odpokutować swoje grzechy. Wiem to, jak jeszcze nigdy w życiu jestem wszystkiego świadomy lecz nie potrafię, nie mogę i nie chce. Jedyne o czym marze to zniknąć. 

Raz na zawsze przestać istnieć,  zakończyć to wszystko. 

Przed oczyma staje mi obraz mojej mamy ubranej podobnie z tym samym wyrazem twarzy, z tą samą aurą tęsknoty, niezrozumienia i bezgranicznego bólu. Widzę ją jakby tu stała, w ręku trzyma piękne niebieskie róże, które wydają się jakieś nienaturalne, nierzeczywiste jakby ktoś je tam domalował. Błękit zupełnie nie pasuje do głębokiego odcieniu czerni, który ją otacza.

Odwracam wzrok i przyjmuje cały ból, nie ignoruje go po prostu staje z nim twarzą w twarz zupełnie jak za starych dobrych czasów. Przygniatający ciężar poczucia winy sprawia iż uciekam. Zapominam o Emily, o ludziach, pozorach czy innych nic nie znaczących sprawach. 

Pędzę tak szybko jak tylko potrafię, ból przenika mnie, wchłania się w każdą cząstkę tego co po mnie pozostało. 

Beznadzieja, bezradność, samotność wracają do mnie jak starzy przyjaciele, pozwalam im zawładnąć moim umysłem. 

Jak zawsze samolubny, jak zawsze egoistyczny i tchórzliwy. Taki właśnie byłem i jestem. Nic się nie zmieniłem, nie licząc tego iż nie żyje i zostałem Aniołem Stróżem. W środku, gdzieś w głębi mnie nic się nie zmieniło, wciąż próbuje uciec, zniknąć, w jakiś sposób się uratować.

Anioł StróżWhere stories live. Discover now