106

509 90 29
                                    

Frank jeszcze nigdy nie czuł się tak dobrze w garniturze. Zawsze miał wrażenie, jakby jego strój był nieadekwatny do jego niskiej sylwetki, niedopasowany czy po prostu śmieszny. Tego dnia jednak czuł się piękny. I chciał już mieć swojego równie pięknego chłopca tylko dla siebie.
Oczywiście, cieszył się każdą chwilą przygotowań, a fakt, że ta, prawdopodobnie najlepsza chwila w jego życiu, jest dopiero przed nim, był wręcz cudowny, ale po części chciał mieć to za sobą. Bo mimo, że w pełni ufał Gerardowi, nie ufał sobie, i cały czas bał się, że zrobi coś, co całkowicie przekreśli te wszystkie lata. Typowe zmartwienia pana młodego.
A Gerard był prawdopodobnie nawet jeszcze bardziej zdenerwowany niż on. Niepokoiło go wszystko, nawet całkowite drobiazgi; od świeżo pofarbowanych włosów, które, nieco zbyt czerwone, wręcz raziły po oczach, przez dziwnie ciasny garnitur (Czy to możliwe, że utył od czasu ostatnich przymiarek?), a na świeżo ściętych kwiatach kończąc (Czy nie wydają się zbyt oklapłe?). Problemy wyższej wagi po prostu go przygniatały, dlatego starał się o nich nie myśleć. Jednak jak długo można pomijać tak poważne zagrożenia? Mogło się przecież zdarzyć praktycznie wszystko; od zepsucia się instrumentów orkiestry, do odwołania całej uroczystości. A tego by chyba nie przeżył.
Natomiast Kellin i Vic godnie reprezentowali całkowicie wyluzowanych dróżbów, dla których ten ślub był wpasowany w naturalny ciąg rzeczy, pisany narzeczonym od początku. Nie znali bardziej dobranej, a zarazem specyficznej pary i wierzyli, że kiedyś to samo będzie można powiedzieć o nich.
Mikey postanowił nie wyrażać swojego zdania na ten temat, ponieważ był pewien, że zszargałaby ona jego nieposzlakowaną opinię nieczułego macho. Jemu po prostu chciało się płakać za swoim małym (chociaż starszym o rok) braciszkiem. W końcu, spędzili razem sporą część życia. I nawet, jeśli przez większość tego czasu Mikey najchętniej oddałby brata do zoo, to jednak bardzo go kochał i wciąż widział w nim naburmuszonego siedemnastolatka który zabraniał mu palić papierosy. Właściwie od tego czasu Gerard za bardzo się nie zmienił, ale to tylko potęgowało to okropne wrażenie.
Ale, czy Mikey tego chciał, czy nie, uroczystość miała się odbyć. I to nie byle gdzie, bo był to śliczny pałacyk, oddalony kilka kilometrów od miasta, idealny na taką ilość gości, jaka miała się pojawić. A było ich dużo, bo przez te kilka lat kariery Frankowi udało się poznać naprawdę sporo ludzi, których nie wypadało pomijać przy rozsyłaniu zaproszeń. Zwłaszcza, jeśli sami zadeklarowali chęć przyjścia. W końcu kto by odmówił Jennifer Lawrence? Na pewno nie Frank i Gerard.
Dlatego wynajęli cały pałacyk, a nie tylko jedną salę. Dzięki temu goście mieli gdzie spać, a i oni sami dostali trochę prywatności, której jednak nie mogli wykorzystać, ponieważ cały czas było coś do zrobienia. Chyba najważniejszą z tych rzeczy był tort, który spóźnił się pół godziny i który znacząco podwyższył ryzyko zawału u wszystkich organizatorów przyjęcia. Bo w końcu kto gubi siedmiopiętrowy tort? Na pewno żaden dobry organizator.
Ciasto na szczęście dotarło, w jednym kawałku, po czym zostało zniesione do kuchni, by tam przeczekać do uroczystości weselnej. Jednak zanim miała ona nastąpić, musiało jeszcze dojść do ślubu. A narzeczonych czekało jeszcze trochę mniej lub bardziej istotnych komplikacji. Te mniejsze problemy na spokojnie rozwiazywali Mikey, Vic i Kellin, ale te  większe wymagały jednak udziału Gerarda i Franka. A jedną z nich było przestrzeganie amerykańskich tradycji ślubnych.
Bo Gerard, jak powszechnie wiadomo, uwielbiał wszelkie tradycje, a więc także te ślubne. Dlatego zarówno on, jak i Frank musieli, po prostu musieli mieć ze sobą coś starego, nowego, niebieskiego i pożyczonego. A znalezienie wszystkich tych rzeczy dokładnie w dniu uroczystości okazało się nie być takie łatwe.
- Ta tradycja jest starsza nawet niż twój samochód - tłumaczył Vicowi, który poddał się po tak trafnym argumencie i ruszył na poszukiwania.
Najszybciej poszło z czymś niebieskim, bo były to skarpetki, dobrane tak, by komponowały się z krawatem Gerarda w tym samym kolorze. Czymś starym były zegarki, kupione niegdyś w sklepie z antykami. Czymś nowym - srebrne spinki do koszul. Czegoś pożyczonego nie było.
- Nie mam nic - zarzekał się Kellin.
Gerard poważnie się zmartwił.
- Nic? - upewnił się.
- Mogę ci pożyczyć zapalniczkę - zasugerował Mikey.
- Ja też mam - zgłosił się Vic.
- Okay - zgodził się czerwonowłosy.
W ten sposób ta najważniejsza dla niego tradycja została spełniona, a on mógł odetchnąć z ulgą i starać się wyglądać na spokojnego. W końcu nic nie mogło już przerwać uroczystości.
To nieprawda, było jeszcze wiele innych czynników. Ale fakt, nic jej nie przerwało. Sala wyglądała przepięknie, cała ozdobiona białymi kwiatami. Wszystkich pięciuset dwunastu gości zajęło swoje miejsca, muzyka zaczęła grać, a narzeczeni mogli złapać się za ręce i odsunąć czerwoną kotarę, dzielącą ich od równie czerwonego dywanu, prowadzącego do podwyższenia, na którym leżały dwie złote obrączki. Obok niego stał urzędnik, specjalnie przybyły na tę właśnie okazję, a z drugiej strony znajdowało się aż trzech dróżbów. W pierwszym rzędzie ławek siedzieli rodzice Franka, Gerarda, brat Vica, Mike, jego przyjaciel, Tony, a także przyjaciele Mikey'ego, Patrick i Pete. Trochę dalej znaleźli się rodzice Kellina, jednak ich syn doceniał fakt, że w ogóle przyszli. Rodzice panów młodych byli chyba jeszcze bardziej zdenerwowani niż oni sami. Donna zaczęła płakać, gdy tylko usłyszała wstęp do przysięgi małżeńskiej. A w momencie samej przysięgi jej makijaż był już całkiem rozmazany. Gdzie się podział jej mały synek? Nie wiedziała.
Jej mały synek, wprawdzie trochę starszy niż by się mogło wydawać, wpatrywał się ze zniecierpliwieniem w urzędnika, wypowiadającego chyba najdłuższy monolog na świecie.
- ...życzę wam, aby wasza miłość na zawsze uczyniła wasz świat lepszym i szczęśliwszym. A więc, czy ty, Frank, bierzesz Gerarda za męża, i obiecujesz wspierać go w każdym momencie jego życia? - zadał wreszcie to pytanie. Czerwonowłosy już myślał, że tego nie dożyje.
- Tak, biorę - Frank spojrzał swojemu prawie - mężowi w oczy. - Oczywiście, że chcę. - Mrugał szybko, jakby tamował łzy wzruszenia.
- A czy ty, Gerardzie, bierzesz Franka za męża, i obiecujesz wspierać go w każdym momencie jego życia? - mężczyzna spojrzał tym razem na niego.
Chłopak nie wahał się ani chwili.
- Tak, biorę - potwierdził. Jeszcze niczego w życiu nie był tak pewny.
- A więc, przypieczętujcie swoje przysięgi tymi obrączkami. - mężczyzna podał im czerwoną poduszeczkę. Obydwaj założyli sobie nawzajem obrączki. Gerard - na małe, szczupłe rączki swojego chłopca. Frank - na długie, równie szczupłe ręce urodzonego pianisty. Jego męża.
- Na podstawie nadanych mi uprawnień ogłaszam was małżeństwem. Możecie się pocałować! - podsumował urzędnik.
Teraz Frank nie musiał ukrywać łez. Z radością rzucił się Geradowi na szyję i połączył ich usta w długim, namiętnym pocałunku.
- Kocham cię! Kocham cię! Kocham cię! - powtarzał.
- Ja też cię kocham - odparł mu na to Gerard. - Najmocniej na świecie.

~

Jest prawie pierwsza w nocy, a ja nie dodawałam nic tak strasznie długo, że boję się, jak na to zareagujecie.

...

NIE WIEM ALE FRANK IERO - WAY BRZMI TAK CUDOWNIE ŻE AŻ WENA MI WRÓCIŁA

Btw jadę jutro (dzisiaj!) na narty i kompletuję sobie playlistę. Zostawcie mi więc tutaj co najmniej jedną piosenkę, którą lubicie, a ja ją tam dodam i przesłucham. c:

lots of love xx

friends • 2:21 book IIWhere stories live. Discover now