87

542 94 11
                                    

Vic kupił samochód. Ale nie był to taki zwykły samochód. To był Volkswagen Beatle, żółty, wymarzony i piękny, że skórzanymi siedzeniami i dużym przebiegiem.
Samochód nie jeździł. I chyba tylko dlatego było go na niego stać. Ale chłopak się nie poddawał i dalej inwestował w niego kolejne pieniądze. Bo to była inwestycja, prawda? I chociaż przez miesiąc mieszkał na koszt swoich współlokatorów, to jednak w końcu mu się udało. Naprawił go. A ten "pieprzony, żółty grat" znowu się zepsuł.
Vic przez tydzień na niego narzekał, a potem kupił jeszcze trochę niezbędnego sprzętu i wziął się do działania. I udało mu się. Uruchomił go spowrotem.
Przez całą naprawę Kellin przychodził do garażu pod ich budynkiem, oczywiście wliczonego w koszt mieszkania, i starał się pomóc. Starszy nie wiedział, jak dużą chłopak miał wiedzę na ten temat, dlatego raczej dawał mu proste zadania, ale gdy Quinn naprawił mu tłumik, przestał w ogóle coś mówić. Razem udało im się postawić samochód na nogi a Vic postanowił uczcić to przejażdżką.
- Będzie super. Sally się sprawdzi. Zobaczysz. - mówił, jakby to był dla Kellina największy problem. Prawda była jednak zupełnie inna. Większym problemem było to, że chłopak nadał imię swojemu autu. No i to, że młodszy traktował tę propozycję dość osobiście. Ale jak tu się dziwić?
Kellin nie do końca był gejem i nie do końca był pewien, czy chce wiedzieć, kim tak właściwie jest. Ale wiedział, że zakochał się w Vicu. Wiedział to od bardzo dawna. Najpierw starszy po prostu mu się podobał, ale gdy poznał go głębiej, zrozumiał, że naprawdę sie zakochał. Pierwszy raz w życiu.
No, może drugi. Chociaż, z Frankiem nie było szans, to było dla niego oczywiste. Dlatego zaczął o nim myśleć jak o przyjacielu. Pomogło. To znaczy, że to nie była miłość. I bardzo dobrze, bo Gerard i Frank było parą nierozrywalną.
Ale zakochał się w Vicu. A potem Vic go chamsko, okropnie, samolubnie przeleciał.
Kellinowi chciało się płakać. Relacje typu fuck friend nigdy go nie interesowały, a tak się właśnie teraz czuł. A jedna wiadomość ze słowami "zależy mi" wcale go nie przekonywała. Tysiąc wiadomości też nie, prawdę mówiąc. Wolał czyny, nie słowa.
I nawet, gdy Vic pisał codziennie, chłopak się nie ugiął. Z premedytacją go ignorował, wyciszył wszystkie możliwe konwersacje i usunął jego numer. A i tak o nim myślał. I to było chyba najgorsze.
Wreszcie znalazł rozwiązanie. Fuentesa raczej nie zadowoliłby prawdziwy związek, dlatego postanowił udawać, że on również nie byłby tym usatysfakcjonowany. A ponieważ wcześniej się przyjaźnili, teraz też mogli, prawda? I wszystko będzie dobrze.
Od tego friendzone Vic miał ochotę krzyczeć i rzucać poduszkami. Ale się nie ugiął. Musiał udawać, że właśnie na tym mu zależało. Tylko przyjaźń. A przyjaciele mogą przecież pisać do siebie wiadomości na dobranoc, mieszkać razem i jeździć na przejażdżki samochodowe, prawda?
Oczywiście, że mogli. Więc Kellin się zgodził.
I tak wylądowali w starym, żółtym beatlesie, o jedenastej w nocy, jadąc do papierowego miasta pełnego przyjaciół i kochanków. Albo, do Richmond. Bo tak wskazywał drogowskaz.
W każdym razie, nie dojechali do żadnego z tych miejsc, ponieważ Vic, wiedziony natchnieniem, skręcił w mały, niepozorny zjazd z autostrady, prowadzący do miasta o specyficznej nazwie Christmas. Idealne miejsce na pierwszą nierandkę dwojga przyjaciół.
Chriatmas okazało się ciemne i przygnębiające. Dostatecznie ciemne, by włączyć długie światła, i dostatecznie przygnębiające, by wyłączyć silnik i stanąć na poboczu. Chociaż samochody też im nie groziły. Miasto spało. Jeśli w ogóle żyło.
- Kellin - zaczął Vic. Wyjątkowo wiedział, jak ubrać w słowa swoje uczucia. Ale potem spojrzał mu w oczy i ujrzał lęk - i nie wiedział już nic.
- Victor - okropne imię w cudownych ustach.

- Co zrobiłem nie tak? - nie żartował.
- Wiesz przecież - młodszy zmarszczył brwi. - To było złe.
- Chciałem to zrobić. Ty też tego chciałeś. Jak się kogoś kocha, to się tak robi. Jeśli wolałeś czekać do ślubu, trzeba było powiedzieć. - powiedział ostro.
- Nie zaczekałbyś! - wybuchł Kellin. - I nie kochasz mnie. Gdybyś mnie kochał...
- Co bym zrobił? - Vic też był zły.
- Poznałbyś mnie lepiej! - krzyczał chłopak.
- Okay, może cię nie kocham! - krzyknął  Fuentes, prawdopodobnie budząc jedynego kota w Christmas, który wybiegł z krzaków. - Ale chcę cię kochać. Chcę znać cię lepiej. Chcę wiedzieć, jakie jajka lubisz na śniadanie. I gdzie chcesz wziąć ślub. Ale nie będę pytał o pozwolenie! - gdyby nie szyby, prawdopodobnie cała społeczność miasta by się obudziła. Nawet ta martwa.
- Ja ciebie też nie kocham - wyznał Kellin, prawie z radością. - Ale mam nadzieję, że cię pokocham. I że ty pokochasz mnie. - dodał z ulgą.
- Jaki ty jesteś upierdliwy czasami - Vic przewrócił oczami z irytacją i oparł głowę na kierownicy. Dokładniej, na przycisku klaksona.
Teraz już nikt w Christmas nie spał.

~

Nie wiem, na ile wróciłam, ani na ile podoba Wam się rozdział. Ale bardzo za Wami tęskniłam.

xx

friends • 2:21 book IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz