Nowy

1K 77 10
                                    

Pod szpitalem przywitał nas tłum ludzi.Ktoś otwiera mi drzwi, wychodzę, a moja dłoń trafiła na jakąś zimną dłoń która pomogła mi wysiąść. Staję i powolnym krokiem ruszam do wejścia. Słyszę jak ktoś mnie woła, czekam na pozwolenie wydane ze słuchawki w uchu. Dostaję je, podchodzę do kobiety z maleństwem na rękach. Wygląda schludnie lecz biednie. Podchodzę do niej i wyciągam ręce, a ona podaje mi dziecko w odpowiedzi na moją niemą prośbę. Patrzę na małe zawiniątko. Dziecko jest dobrze odżywione w przeciwieństwie do matki, mój wzrok pada na nieco starsze dziecko. Jest równie zadbane, jego okrągłe policzki kontrastują z wychudzonymi matki. Widać był, że matka odkłada sobie jedzenie od ust, aby dzieciom niczego nie brakowało. Zaczyna mówić.

- Królowo mój mąż zginą 8 miesięcy temu w wypadku samochodowym. Już wtedy nie wiodło nam się najlepiej, wystarczało jednak aby wykarmić nasze dziecko i zapłacić rachunki. Po jego śmierci pieniądze z naszych marnych oszczędności zaczęły się drastycznie kurczyć. Podjęłam prace, to jednak nie wystarczyło aby opłacić podatki i czynsz. Komornik pojawia się u nas bardzo często. Od niedawna mimo, że sama mało jadam muszę odbierać mojemu synowi jedzenie. Nie mam już na nic. Proszę o pomoc. Obiecuję, że się odwdzięczę. Jakoś, proszę.-prośba w jej głosie sprawiła, że z całego serca pragnęłam jej pomoc. Mimowolnie przytuliłam ją.

- Bardzo mi przykro- powiedziałam i rozejrzałam się- Julio! Proszę sprawdź możliwość pomocy tej rodzinie. Wierzę, że dasz sobie radę. Wybacz, muszę już iść.- pochyliłam się i pocałowałam maleństwo w czoło. W tym momencie błysną flesz. Oddałam dziecko matce. Ruszyłam w stronę wejścia. Uderzył mnie charakterystyczny zapach. Wtedy uderzają wspomnienia. Oczami wyobraźni widzę jak pędzę do skrzydła operacyjnego. Po raz kolejny na moich ustach widnieją trzy imiona: Wiki, Alicja i Gladys. Do mojego serca po raz kolejny wtarga niepokój. Nie chcę tu więcej przyjeżdżać. Moje oczy stają się mokre. Potrząsam głową aby pozbyć się myśli. Stoję przed dyrektorem placówki. Wygłaszam krótką mowę o tym jak ich służba ratuje życie. Po mnie wystąpiło jeszcze parę ludzi.

Już od trzech godzin zwiedzam szpital, aktualnie jestem w oddziale dziecięcym. Gdy z niego wychodzimy słyszę krzyk kobiety. Poznaję ją. To ta kobieta, to ona. Matka pięcioletniego chłopczyka. Biegnie do mnie, a obok niej chłopczyk. Chce przede mną uklęknąć. Co ona robi? W porę ją powstrzymuję i przytulam. Nie wiem dlaczego tak zrobiłam.

-Pani, och Pani. Tak bardzo dziękuję, po twojej wizycie mój synek wyzdrowiał. Lekarze mówią, że to cud. Mój synek będzie ze mną na zawsze. Nie wiem jak to zrobiłaś, ale bardzo ci za to dziękuje. Dziękuję, jest już zdrowy. Tak bardzo dziękuję- kobieta płacze w moje ramię, ledwo odróżniam słowa. Ktoś ją odciąga, nie protestuję takie są zasady, podchodzi do mnie chłopczyk.

- Dzięki Pani moja mama znów się uśmiecha, chociaż nadal czasami płacze. Częściej się śmieje, a ja lubię jej śmiech. Jej oczy są wtedy takie piękne. Dziękuję Pani.- kucam prze nim i biorę go w ramiona.

- Och, mój mały bohaterze. Obiecaj mi, że będziesz kochał i dbał o mamę. Przyrzekasz?- mówię i wystawiam mały paluszek, on robi to samo i uśmiecha się do mnie złączając je.

-Obiecuję.- Obdarowuje mnie pięknym uśmiechem. Wstaję i jeszcze raz ściskam kobietę. To był ostatni punkt w w szpitalu. Znów wracam do pałacu po kolejną suknie.

Po raz kolejny stoję przed lustrem, została godzina do kolacji. Patrzę w swoje odbicie, jestem ubrana w czerwoną sukienkę z rękawami 3/4 sięgającą do połowy ud. Zrobiona jest z koronki. Góra jest przylegająca, natomiast dół rozkloszowany. Na nogach mam niebywale wysokie krwiste szpilki. Zabije się w nich. Na szczęście przez większość czasu będę siedzieć. W ręce ściskam dużą kopertówkę tego samego koloru. Na szyi wciąż mam ten sam naszyjnik, a na moim nadgarstku kołysze się złota bransoletka ze znakiem nieskończoności. Moje włosy są tym razem wyprostowane. W moich oczach widnieje... pustka. Rozlega się pukanie. Po chwili do pokoju wchodzi Tobias.

- Królowo Julia prosi abyśmy się spotkali w sali głównej. - kiwam głową i idę obok niego. Gdy przechodziłam obok niego w jego oczach zobaczyłam coś dziwnego. Coś na kształt podziwu, szacunki i... nie to tylko się mi wydawało. Z zamyślenia wyrywa mnie głos Tobiasa.- Pani wyglądasz ślicznie.- zaraz, co? Dlaczego to powiedział? Miał mnie tylko pilnować, a nie komentować mój wygląd. Zamiast powiedzieć o tym, że tak nie powinien robić dziękuję cicho. Dalszą drogę pokonujemy w ciszy. Nie jest ona jednak taka jak zawsze, teraz jest denerwująca i krepująca. Tobias otwiera przed mną drzwi. W pokoju stoi Julia i jakiś mężczyzna. Ma no oko 25 lat, 185 centymetrów wzrostu. Ma krótko przystrzelone blond włosy, niebieskie oczy, ładną, owalną twarz i posturę wzbudzająca respekt. Jest całkiem przystojny.

- Pani- Julia dyskretnie zwracając na siebie uwagę. - Jakub, twój ochroniarz niestety zachorował i nie może cię strzec w następnych dniach. Na jego zastępstwo został przeze mnie mianowany Marcin  Bednarski. Ma on doskonałe wyniki, ukończył z wyróżnieniem szkołę wojskową.- mówiła Julia kiedy ja przeglądałam jego dokumenty. Niewiele się pomyliłam miał 27 lat, 186 centymetrów. Kłania mi się kiedy Julia go przedstawia, za plecami słyszę ciche prychnięcie. Uśmiecham się pod nosem. Podchodzę do nowego i delikatnie ściskam jego dłoń.

- Witaj na pokładzie.

KrólowaWhere stories live. Discover now