Światło

1.1K 90 10
                                    

Zza rogu wybiegła Julia. Nie była taka jak zawsze. Była przerażona.  Musiało się stać coś strasznego. W moje serce po raz kolejny wtargną ból i strach.Nieco zasapana Julia dobiegła do nas.

- Pani stało się coś strasznego!- wykrzyczała.

-Mów co się stało.- nieznacznie podnoszę głos.

- Pani twoi przyjaciele i pokojówka pojechali dopilnować przygotowań w pałacu Królewskim. Niestety spotkało ich nieszczęście. Mieli wypadek. Lili i kierowca niestety zginęli na miejscu. Max i Gladys są na sali operacyjnej. Najmniej ucierpiała Bella, jednak grozi jej utrata czucia od pasa w dół. Lekarze robią co mogą.- Po korytarzu rozległ się dźwięk rozbitej porcelany.
 Nie to niemożliwe. Nie, nie teraz. Proszę, nie. Nie chcę i ich stracić. Co oni chcą osiągnąć, czemu pragną mi odebrać ostatnich przyjaciół. Nie mogą!

- Niech przygotują samochód. Jedziemy do szpitala.- Julia z początku próbuje mnie powstrzymać, ale coś w moich oczach ją przekonało. Mój głos jest inny, zimny, wyprany z emocji. Jak robot wsiadam do auta i nawet nie pamiętam jak dotarłam do szpitala. Pierwszy raz czekałam po tej stronie drzwi, było o wiele gorzej. Patrzyłam jak z sal wybiegają i wbiegają pielęgniarki, nie chcą odpowiadać na moje pytania. Mi królowej. Moje myśli podsuwają najgorsze scenariusze. Po jakiejś godzinie do szpitala przybywają rodzice całej trójki. Nie mogę im spojrzeć w oczy. Jak przybywają odrzucam od siebie tą zrozpaczoną dziewczynę, staję się zimną władczynią. Dobrze? Wcale nie, mięknę wtedy kiedy mama Belli mnie przytula. Rodzice Max'a również mile mnie witają, lecz rodzice Gladys zachowują się tak jak "wypada". Mają rację. Ja nie zasługuję na współczucie ani miłość. Nie jestem królową miłości, a królową śmierci. Po moich policzkach spływają łzy.
- Jak się czujesz Pani?- podnoszę wzrok i patrzę w oczy Tobiasa. W dłoni trzyma nowy bandaż, posłusznie wysuwam dłoń. Powinnam dostać kartę stałego klienta w fabryce bandaży.

-Tak jak widać, beznadziejnie. Przyczyniłam się do śmierci przyjaciół. Nie jestem godna spojrzenia choćby dżdżownicy. Wiesz Tobiasie czasami myślę, że lepiej byłoby gdybym nigdy nie istniała. Choć przejdziemy się.- mówię i wstaję. Przez ostatnie miesiące przyzwyczaiłam się do tego, że ludzie robią to czego oczekuję. No nie wszyscy, ale jednak. To dziwne, mam dopiero 15 lat, a odpowiadam za cały kraj. Rok temu nie umiałam nawet zadbać o kota. A teraz? Władam krajem, opiekuję się nim. Idziemy akurat przez oddział dziecięcy. Zatrzymuję się przed moim ochroniarzem.- Tobiasie odpowiedz mi szczerze na moje pytanie. Proszę. Czy ja zasługuję na miłość i szczęście? - w jego oczach widzę wahanie i szok. Zaczynam się odwracać, powstrzymuje mnie jednak.

- Pani jesteś najwspanialszą kobietą jaką znam, jesteś silna i kochasz swoich poddanych. A oni kochają ciebie.

-A czy ty mnie kochasz?- na pytanie wypowiedziane cichym szeptem nie dane mu odpowiedzieć. Korytarz przeszywa niesamowity krzyk bólu i rozpaczy. Odwracam się w tamtą stronę. Pod ścianą widzę klęczącą kobietę, chowa twarz w dłoniach. Jej ciało drży. Podchodzę do niej i klękam. Podnosi wzrok, jej oczy są pełne łez które szybko znajdują ujście. Nagle jej oczy się zmieniają, rozpoznaje mnie.

- Pani. Och, pani...- zalewa się łzami, a mi na ten widok serce łamie się na pół.

- Proszę cię nie płacz, powiedz co cię męczy. Rozmowa pomaga.- w jej oczach widzę wahanie, lecz po chwili już wybucha. A jej słowa choć nie poskładane wyrażają jej myśli i uczucia.

-Pani, lekarze wydali wyrok śmierci na mojego synka. On ma dopiero 5 lat. Nie zdążył jeszcze pożyć. Całe swoje krótkie życie spędził na szpitalnym łóżku. To takie kochane dziecko, tak radosne i beztroskie. Do niedawna miałam wspaniałego męża. Ale Bóg uznał, że moje grzech są zbyt wielkie. Zginą w wypadku pół roku temu. Podziwiam cię, jesteś tak silna. Wiele osób już dawno by się poddało ale ty walczysz i się nie poddajesz. Mój synek... Wiele osób myśli tak jak ja. Kto wie co oni chcą z nami zrobić, co planują. Ludzie boją się, że się poddasz i oddasz nas im. Ludzie się boją, ale zarazem ufają i wierzą tobie. Moje dziecko... wiesz miałam jeszcze córeczkę, ale zginęła z mężem. Tylko ty pani możesz się o nas zadbać, jesteś dziewczyną z prostego domu, przez ostatnie miesiące obserwujemy jak dojrzewasz, jak stajesz się jeszcze silniejsza. Moje kochane dziecko...- zemdlała w moje ramiona. Spojrzałam na jej zapłakaną twarz. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że i ja płaczę. Szybko otarłam łzy. Obok mnie rozlega się błysk flesza. Odwracam się w stronę fotoreportera. Ten pospiesznie odchodzi, dostał to czego chciał. Uchwycił moją słabość. Delikatnie położyłam na zimną posadzkę bezimienną kobietę. Na samą myśl co przeszła ta kobieta boli mnie serce. Czuję jak już zapomniany przeze mnie medalion ożywa. Rozjaśnia się i unosi, zahipnotyzowana patrzę na niego. Znajduję się na wysokości moich oczu, jak w transie zdejmuje łańcuszek z szyi. On odfruwa ode nie, czubkiem kryształu dotyka miejsca gdzie znajduje się serce kobiety. Następnie unosi się i odfruwa. Wstaję i idę za nim, docieram do sali gdzie na łóżku leży 5-letni chłopczyk, medalion tym razem dotyka jego ust. Po pokoju rozchodzi się niesamowity promień jasności. W mojej głowie pojawia się tak długo nie słyszany głos Bogini.                                                                                                                                                                       

Twoje dobro będzie wynagrodzone innym.Kieruj się nim, a odnajdziesz spokój.

KrólowaOnde histórias criam vida. Descubra agora