Rozdział LXII

24 4 2
                                    

— Wszystkie mapy położyłam na stole w twojej kajucie, Jack. — powiedziałam, podchodząc do kapitana wypatrującego czegoś przez lunetę.

Pirat spojrzał w moją stronę i uśmiechnął się do mnie jak do dziecka.

— Myślałem, że to ty będziesz dowodzić — zaśmiał się, nadał nie odrywając ode mnie wzroku. — Chyba, że znowu dostałaś zakaz od Norringtona.. cóż, nie będę w to wnikał.

Kiedy wspomniał o Jamesie, mój dobry humor postanowił mnie opuścić. Nadal czułam, że moja relacja z nim jest odgórnie naznaczona nieszczęściem. Oddalałam się, ponieważ nie potrafiłam przewidzieć jak będzie wyglądała nasza przyszłość. Nie lubiłam, kiedy coś mnie zaskakiwało.. w dodatku na razie musiałam skupić się na poznaniu prawdy. Musiałam znać więcej szczegółów na temat mojej matki..

— Nadal myślę nad tym co mi powiedziałeś.. —zaczęłam. —Ja... ja muszę wiedzieć więcej. Chcę wiedzieć więcej...

Sparrow spojrzał na mnie z politowaniem. Zdawałam sobie sprawę, że niekoniecznie było to coś czym powinnam się teraz zajmować.. ale żyłam w kłamstwie tak długo, że teraz gdy w końcu miałam okazję, aby poznać prawdę, chciałam skorzystać z niej w pełni

— Nie pomogę ci, Mag. — westchnął, składając lunetę. — Wiem do czego możesz się posunąć.. nie będę ułatwiał ci zniszczenia sobie życia.

Zacisnęłam wargi i przybrałam poważniejszy wyraz twarzy. Skoro i Jack postanowił nie udzielać mi pomocy, byłam zdana już tylko na siebie. Całe szczęście Sparrow nie był chyba świadomy, że Gibbs miał słabą wolę. Zbyt słabą, żeby nie udało mi się nic z niego wycisnąć.

— Dlaczego twierdzisz, że zniszczę sobie życie? — zapytałam.

— Bo mnie już oszukałaś. — powiedział, a jego ton brzmiał bardzo karcąco.

Spojrzałam na niego pytająco, nie mając pojęcia o co chodzi.. ostatnio nie zdarzyło mi się kłamać przy Jacku.. oczywiście kłamać na temat, który byłby dla niego czymś ważnym.

— Nic cię nie łączy z Norringtonem?

To pytanie faktycznie było znajome. Jack miał rację. Wtedy go oszukałam.

— Norrington to ostania osoba, której życzyłbym w ogóle jakiegokolwiek szczęścia. — mruknął, patrząc mi prosto w oczy. — Ale widzę jak bardzo mu na tobie zależy.. pamiętam jak dwa lata temu powiedziałaś mu, że go nienawidzisz po tym jak zgodził się na wszystko co rozkazał Tickell.. nie zrobił tego, żeby chronić siebie.. wiedział, że Edward cię zabije, a tego by sobie nie wybaczył.

— Jack.. skończ. — syknęłam, chcąc, aby zakończył już swój monolog. To, do czego zmierzał nie było tym o czym chciałam teraz rozmawiać.

— Ale oprócz jego szczęścia, widzę, że dzięki niemu szczęśliwy jest także ktoś jeszcze. — dodał, nie zwracając uwagi na moje słowa i puścił mi znaczące spojrzenie. — Wiem skarbie, że go kochasz. Nie powinnaś go odtrącać.. możesz już nie spotkać kogoś, kto da ci tyle samo szczęścia i miłości.

— Nie są mi one potrzebne. — warknęłam, chcąc żeby w końcu przestał mówić.

— Sama to sobie wmówiłaś.. a nie jest to prawda. — powiedział, unosząc mój podbródek, który opuściłam, chcąc unikać jego wzorku. — Myślisz, że ja się nigdy nie zakochałem? Wiem czym jest miłość.. być może źle to wykorzystałem, ale nie oznacza to, że masz zrobić tak samo.

— Nie mam zamiaru się od was odwracać, Jack. — powiedziałam szorstko. — Jeżeli wróciłabym do mojego normalnego życia, mogłabym skończyć tak jak ostatnio... Oficjalnie nadal wisi nade mną wyrok.

Commodore - Best or DeadWhere stories live. Discover now