Rozdział XLV

38 5 30
                                    


Obudziłam się wręcz idealnie, żeby móc wyrobić się ze wszystkim na czas.

Wciągnęłam na siebie czarne spodnie i równie czarną koszulę. Oczywiście żeby nie było, wzięłam także płaszcz i pelerynę, bo nie było zbyt ciepło.

Ostatnio polubiłam czarne ubrania.. wynikało to raczej z tego, że pod mundurem nosiłam białe. Cóż.. jak mus to mus.. jakieś zasady mnie w końcu obowiązywały.

Kiedy zbiegłam na dół, mając już wszystką broń i amunicję, zobaczyłam mojego kamerdynera.

— Dzień dobry, proszę pani. — powiedział półszeptem, patrząc na mnie trochę zdezorientowanym wzrokiem.

— Coś nie tak? — zapytałam, widząc sposób w jaki na mnie patrzył.

— Zdziwiła mnie pani obecność. Rzadko widzę, żeby wychodziła pani o tak wczesnych porach.

— Dziś jest wyjątek. — odparłam z małym, pogradliwaym uśmieszkiem. — Niech mi pan lepiej powie, czy mój ojciec nie sprawiał problemu.

Na jego twarz wpłynął cień zmieszania. Bałam się, co mi odpowie. Mogłam tak naprawdę spodziewać się wszystkiego.

— Nie zrobił zbyt wiele.. tylko nieco.. tylko wybił okno. — odparł w końcu.

— KTÓRE?! — spytałam o wiele głośniej niż chciałam.

— W salonie.. Ale nie są to wielkie straty. Tylko dwie szyby.. — powiedział, nie patrząc mi już w oczy.

— Dobrze.. — zaczęłam, pocierając skronie. — Dopilnuj proszę, żeby nie zrobił nic więcej. I gdy tylko minie mu kac, niech opuści moją rezydencje w trybie natychmiastowym.

Mężczyzna skinął głową, a ja wcisnęłam na głowę kapelusz z długim potem i wyszłam na zewnątrz.

ו×_____________________________ו×

Na oblodzonym bruku stały cztery ogiery.

Trzy kare i nieco młodszy od nich, gniadosz.

Początkowo chciałam dosiadać jednego z moich starszych koni, ale nie chciałam narażać żadnego z moich kuzynów.. więc postanowiłam że się poświęcę.

Nie lubiłam tego konia. Siedziałam na nim cztery razy.. i wszystkie cztery razy prawie przypłaciłam życiem..

— Trochę zimno, prawda? — zapytałam, podchodząc do mężczyzn.

— Zawsze mogło być gorzej. — zaśmiał się Stanley.

Chwyciłam wodze w jedną rękę i pewnym ruchem odbiłam się od ziemi, żeby zasiąść w siodle.

— Po lesie grasują wilki, pani. — zawołał stajenny, wychylając się nieco za drzwi.

— Czyli mamy na co polować! — roześmiałam się, wiedząc, że jeżeli spotkamy jakiegoś kruka to będzie już sukces.

Kiedy tylko poprawiłam się na koniu, poczułam że jest spięty.. bardzo spięty.. jak wrócę cała, to dopiero będzie sukces.

— To za polowanie! — krzyknął Lucas, unosząc kielich.

Każdy uniósł swój i wypił jego zawartość. Takich rzeczy nie dało robić się bez żadnych wzmacniaczy..

— Wypuść te klacze! Niech nie kisną, zamknięte w czterech ścianach. Trochę śniegu im nie zaszkodzi! — zawołałam do stajennego, dając ogierowi mocną łydkę, żeby zagalopował.

ו×_____________________________ו×

Dwie godziny tułaczki po lasach nie były zbyt owocne.. nie upolowaliśmy nic.

Commodore - Best or DeadWo Geschichten leben. Entdecke jetzt