Rozdział LIV

39 5 21
                                    

Stanęłam na prostych nogach, ale straciłam równowagę prawie w tej samej chwili.

Byłam całkowicie wyczerpana po tych kilku godzinach.

Miałam sporo szczęścia, bo prąd zniósł mnie ku wyspom.. chociaż nie tylko mnie.

Okazało się że na piachu było także kilkanaście śladów innych żyjących.

Kiedy miałam wystarczająco dużo siły aby w ogóle ustać na nogach ruszyłam ich tropem.

Nadal miałam gdzieś z tyłu głowy słowa które wypowiedziałam..

Może to nawet lepiej że popłynęliśmy tutaj.. przynajmniej ktokolwiek żył..

Mokry płaszcz coraz bardziej ciążył mi na plecach, ale nie zdejmowałam go.

Pomimo tego, że było napewno cieplej niż w Anglii, nie mogłam mówić że było tu gorąco.

Chłodny wiatr cały czas targał moimi włosami, co przestawało być przyjemne.

Wiedziałam że jest źle, ale chyba nienajgorzej.. 

                             James

Nie tak to sobie wyobrażałem. Zupełnie nie tak.

Straciłem całą załogę.. straciłem tak wielu ludzi których ceniłem..

Wszystko, czego teraz brakowało, było jakąś cząstką mnie..

Nawet palący ból rany nie był w stanie mnie zająć.. serce bolało o wiele mocniej..

Nie miałem wpływu na nic.

Nie mogłem winić za to nikogo.. tylko siebie.

— Poszukajcie suchego drewna. Musimy ogrzać się czymś podczas nocy. — rozkazałem, czując się obdarty ze wszystkiego.

Nadal byłem dla nich dowódcą, więc musiałem dawać im przykład. Musiałem zachowywać się profesjonalnie, a nie się załamywać.

Zdawałem sobie sprawę z tego w jak trudnej sytuacji jesteśmy.

Wokół było tylko morze.. nie było tu nawet śmiesznej latarni, co wydawało się dość niedorzeczne patrząc na to w jaki sposób straciliśmy okręt..

Ta wyspa była najbardziej zapomnianym miejscem na całym świecie.

Postanowiłem że powrócimy w to miejsce.

Niedaleko było kilka skał, które układały się tak, że można było się pod nimi schować. W razie gdyby spotkał nas deszcz przyda nam się chociaż takie schronienie.

— Co my tak właściwie robimy, co? — wymamrotał Groves, wyglądając na konkretnie zmęczonego.

Sam tak naprawdę nie wiedziałem.

Poprostu szliśmy przed siebie, szukając czegoś co będzie mogło nam jakkolwiek pomóc.

Przystanąłem na chwilę, obserwując podążających za nami żołnierzy. Było ich tylko dóch. Każdy w innym wieku.. każdy inny..

— Gdyby Margot tutaj była, nie łazilibyśmy w kółko.

Jego słowa bardzo mnie uderzyły.

Jeszcze kilka godzin temu z szerokim uśmiechem zapewniała mnie, że jesteśmy wystarczająco doświadczeni, żeby stawić czoła takiemu sztormowi.. teraz nie było jej z nami..

— Nie mów o niej. — syknąłem, patrząc na niego twardo.

W tym momencie żałowałem wszystkiego.. żałowałem tego, jak podszedłem do tego co zrobiła.. żałowałem że potraktowałem ją jak jakiegoś zbrodniarza..

Commodore - Best or DeadWhere stories live. Discover now