Rozdział LX

54 5 25
                                    

Jasna łuna była widoczna z daleka.

Tortuga pomimo lat wciąż tętniła życiem, ściągając do siebie równie wielu żeglarzy co poprzednio.

Zapięłam ciasno pas i zaczęłam przypinać do niego sakwę.

Była pusta, ale dobrze było sprawiać przynajmniej jakieś pozory.

— Co zrobimy z tym statkiem? — spytał Norrington, także przygotowując się do zejścia na ląd.

— Statkiem? To zbyt poważne określenie. — prychnęłam. — Zostawimy go gdzieś. Niech go sobie ktoś weźmie.

James westchnął ciężko i przez chwilę nic nie mówił. Nie byłam w stanie określić czy znowu coś mu nie pasowało, czy wymyślił sobie jakiś inny problem. To niestety nigdy nie było całkowicie pewne.

— Sparrow napewno tam będzie? — zapytał w końcu i przestał wtedy cokolwiek robić.

Odwróciłam się ku niemu i uśmiechnęłam się sztucznie.

— To się okaże.

— A jeżeli go nie będzie, to co chcesz zrobić? Nie będziesz mieć już nic na czym będziesz mogła wrócić, bo przecież chcesz zostawić tą łajbę.

— Owszem proszę pana. — odparłam. — W takiej sytuacji poszukam innych sojuszników, a jeżeli i ten plan zawiedzie, to może zbuntujemy jakąś załogę przeciwko kapitanowi i przejmiemy nad nimi dowodzenie.

Nie wyglądał na przekonanego. Ja także, ale wierzyłam, że Jack tam jest. Wszystko na to wskazywało.

— Chciałbym żeby wszystko było tak proste jak twoich wyobrażeniach. — rzucił krótko.

— Spróbuj inaczej postrzegać świat, Norrington. Wtedy wszystko stanie się łatwiejsze.

— Cieszę się, że nigdy nie próbowałem patrzeć na niego tak jak ty. Mógłbym już nie żyć. — odparł uszczypliwe, brzmiąc jakby miał do mnie coraz większy zawód.

— Gdybyś był w mojej skórze, wcale nie byłoby to coś złego. A teraz Carpe diem, bo nikt nie wie ile nam takich zostało. — zaśmiałam się żałośnie i wyszłam z powrotem na pokład.

                    |~|~•~°°°~•~|~|

Uciążliwe wrzaski mew i wilgotne powietrze, wraz z którym do moich nozdrzy wpadał zapach ostrego dymu oznaczał, że Tortuga nadal jest taka jak przedtem.

Nasza czwórka prezentowała się bardzo porządnie. Pomimo tego w jakich warunkach spędziliśmy ostatni czas, Norrington wraz z Grovesem i ostatnim z pozostałych żołnierzy nadal trzymali się sztywnych zasad umundurowania, pomimo barku mundurów.

Każdy z nich wyglądał nieskazitelnie.. tak jakby miał pieniądze. A sprawienie takiego wrażenia w tym miejscu było dość przydatne.

— Będą się za tobą uganiać. — zaśmiałam się do Norringtona.

— Co? — zapytał jakby wyrwany z zamyślenia.

— Zaraz zobaczysz co.. raczej kto. — odpowiedziałam idąc prosto przed siebie.

Wokół było bardzo wielu ludzi. Czułam na sobie wzrok wielu z nich. Wiedziałam że niektórzy mogą mnie rozpoznawać, ale dopóki się do mnie nie zwracali było to coś nieistotnego.

Zobaczyłam, że trzy kobiety ubrane w bardzo kolorowe i przyciągające oko suknie, wytęrzały wzrok ku moim towarzyszom.

Uśmiechnęłam się pod nosem i poczekałam aż reszta do mnie dołączy.

Commodore - Best or DeadWhere stories live. Discover now