Rozdział V ⚔|Kaczki strażniczki|⚔

78 5 35
                                    

W forcie zjawiłam się dosyć wcześnie, patrząc na to że praktycznie nie spałam.

Odrazu chciałam iść do Smitha i wyjaśnić kilka spraw dotyczących nocnych straży. Ku mojemu zdziwieniu on sam wezwał mnie na rozmowę.

Nie zastanawiałam się nad powodem tego wezwania. Ostatnio nic nie zrobiłam, więc raczej nie powinien mnie za coś karać.

— Witam. — powiedziałam radośnie - nawet trochę zbyt radośnie - i podeszłam do jego biurka.

— Raczysz mi wytłumaczyć dlaczego tak długo zwlekaliście z przesłuchaniem, komodorze? — powiedział, z początku spokojnie.

— Przesłuchaniem kogo? — spytałam.

Nie przypominałam sobie, żebym miała coś takiego przeprowadzać. Nawet jeśli Norrington miał kogoś przesłuchać, no to on miał to zrobić, a nie ja.

— Ostatnio aresztowaliście niejakiego Robertsa. Mieliście go przesłuchać i w razie potrzeby przekazać to wszystko dalej, aby wydać wyrok.

— Podejrzewam, że skoro został aresztowany, to napewno dostałby wyrok. Wie pan, szubienica i te sprawy. — zaśmiałam się. Humor nadal mi dopisywał, więc tak jak zawsze nie zachowywałam żadnej powagi.   

— Niestety więzień zbiegł wam po prawie tygodniu od aresztowania.— dodał. 

— No.. i co w związku z tym, admirale? Mam go osobiście poszukać? — spytałam i skrzyżowałam ręce.

— Mozore nie pogrywaj sobie. Ostatnio trochę cię obserwuje i mogę śmiało stwierdzić, że ty chyba przychodzisz tutaj dla rozrywki. Tylko i wyłącznie. Teraz jeszcze okazuje się, że zaniedbujesz swoje obowiązki. Przymknę na to oko, ale drugiej takiej sytuacji nie będę tolerował. — powiedział poważnym tonem.

Nawet nie wiedziałam o czym mówi. Jakiś Roberts, przesłuchanie, jakieś wyroki. Pierwszy raz o tym słyszałam. Jeżeli okaże się, że Norrington miał to zrobić to obiecuję, że wydłubię mu oko. Albo nawet jedno i drugie.

— Dlaczego twierdzi pan, że sobie pogrywam? Zacznę od tego, że nie zostałam przez nikogo poinformowana o tej sprawie. — wypaliłam.

Smith spojrzał na mnie krzywo, ale zacisnął usta i się nie odezwał. Może to nawet lepiej?

— I nawet jeśli przychodzę tu dla rozrywki, to nic panu do tego. — zaczęłam. Jeżeli powiedziałabym, że mnie to zdenerwowało, to bym kłamała. Wkurwiło mnie to. Autentycznie. — Wykonuję to co do mnie należy. Zarywam noce, żeby się ze wszystkim wyrobić, a pan mi mówi, że zaniedbuje swoje obowiązki?! Jeżeli komodor Norrington powiedział panu, że zajmiemy się tym oboje, to pragnę pana poinformować, że nic mi o tym nie wiadomo.

— To czy ktoś panią poinformował, czy też nie, wcale mnie nie obchodzi. Przecież jest pani taka niezależna. — zakpił.

Jaki śmieszek. Tak mnie to rozbawiło, że aż zapomniałam się zaśmiać. Miałam wrażenie, że im wyższy stopień ktoś posiadał, tym miał mniej ludzkich cech. No chyba, że ja też się taka stałam, ale tego raczej nie sprawdzę.

— Powiedziałem, że tym razem przymknę na to oko. Po raz pierwszy i ostatni. Następnym razem prawdopodobnie się pożegnamy. — dopowiedział  ozięble.

Miałam ochotę powiedzieć, że jak chce to może mnie wywalić tu i teraz.

— Coś jeszcze, admirale? — spytałam, opanowując nerwy.

— Nie. Możesz odejść, komodorze. — powiedział spokojnie.

Podeszłam spokojnie do drzwi, otworzyłam je, wyszłam i zamknęłam. Moja dłoń powoli zsunęła się z klamki i uderzyła o moje biodro. Wzięłam głęboki oddech, żeby przypadkiem nie wybuchnąć i wolnym krokiem poszłam do swojego gabinetu.

Commodore - Best or DeadWhere stories live. Discover now