Rozdział IV

84 9 34
                                    

Jako, że sama nie potrzebowałam zbyt dużo czasu, żeby się ogarnąć mogłam ku własnej uciesze obserwować jak jakimś cudem unikamy właśnie wojny. Wojny domowej, dla jasności.

Po ostatniej rozmowie z ojcem, podczas której stwierdziłam, że będę bronić tyłka mojej siostrze, poszłam z nią porozmawiać z nadzieją, że chociaż ja dowiem się co ona znowu kombinuje.

Mówi się, że nadzieja jest matką głupich. Wychodzi na to, że jestem głupia, bo nie dowiedziałam się niczego ciekawego. W zamian za to, Mary rozpoczęła jakąś, moim zdaniem, bezsensowną kłótnię i kazała mi odpieprzyć się od jej życia.

— VALENTINA! — wydarł się mój ojciec.

Powolnie poszłam w stronę jego gabinetu. Niech sobie nie myśli, że będę na każde jego zawołanie.

— Nie. Nie ja wynoszę ci alkohol. — powiedziałam, wchodząc do pokoju.

— Nie o to mi chodzi — syknął.

— A więc o co?

— Brakuje mi kilku map i raportów. Proszę cię, mów jak coś pożyczasz. No i oczywiście to zwracaj. — powiedział trochę spokojniej.

— Tato.. Ale jakie raporty?

— Nie żartuj sobie.

— Ja nie żartuje. — powiedziałam poważnie.

Joseph spojrzał na mnie niespokojnie. Nie miałam pojęcia o jakich mapach i raportach mówi.

Tak po pierwsze, kto trzyma takie rzeczy w domu? No ale w to nie będę już wnikać.

— Może poprostu gdzieś je zostawiłeś. — powiedziałam.

— Nie mogłem tego nigdzie zostawić. Nie wynosiłem ich stąd. — odparł.

— Już nie przesadzaj. Znajdą się — uspokoiłam go.

ו×____________________________________ו×

Popołudnie mijało bardzo powoli. W towarzystwie Smitha i innych osobistości jeszcze wolniej.

Wędrowałam wzorkiem od Norringtona do Smitha, którzy cały czas debatowali na temat ucieczki Sparrowa.

Przepraszam bardzo, z tego co wiem, to sam Norrington dał mu dzień przewagi, więc do kogo miał teraz pretensje.

Zauważyłam, że sam co jakiś czas na mnie spoglądał.

— Osobiście dopilnuje, żeby zawisnął na stryczku. Nigdy więcej nie pozwolę na taką sytuację. — powiedział pewnie.

Parsknęłam cichym śmiechem, słysząc te słowa. Spotkało się to z ostrym spojrzeniem komodora, ale jak dla mnie, mógł sobie sądzić o mnie co chciał.

Smith również popatrzył na mnie z pewnym zdegustowaniem, ale i jego zdanie miałam głęboko w poważaniu.

W końcu postanowiłam, że pójdę się przewietrzyć, a z tego co wiedziałam, to gubernator miał naprawdę imponujący ogród w pobliżu swojej rezydencji.

Uprzejmie przeprosiłam panie i panów tam zebranych i wyszłam. Poprostu wyszłam.

Kiedy przekroczyłam próg, moim oczom ukazał się przepiękny ogród. Wszystko było tutaj idealnie dobrane, posadzone i przycięte. Nie tak jak u mnie, chociaż w sumie bardziej u mojego ojca. Tam to wszystko rządziło się swoimi prawami.

Moje zachwyty przerwały czyjeś kroki, zbliżające się w moją stronę. Po ich brzmieniu łatwo było wywnioskować, że nie był to żaden z panów, co mnie trochę ucieszyło, ale z drugiej strony oznaczało, że jest to Mary i właśnie zmierza w moją stronę, żeby dalej wykłócać się o to kto powinien interesować się jej życiem, a kto nie.

Commodore - Best or DeadWhere stories live. Discover now