Rozdział I

277 10 25
                                    

Moje buty lekko stukały na brukowanej drodze. Kierowałam w stronę doków, tym razem po raz ostatni tutaj w Anglii. Kilka dni wcześniej, Admirał Walsh poinformował mnie, że będę stacjonować na Jamajce. Szczerze? Cieszyłam się jak małe dziecko! Powrót do Port Royal po pięciu latach wydawał się cudowną wiadomością. Kiedy w końcu zeszłam do doków, w oczy rzucił mi się Interceptor. Wcześniej praktycznie nie było mi dane pływać na jego pokładzie, więc myśl o tym dawała mi jeszcze więcej radości.

 

  ו×__________________________________ו×

Kiedy weszłam na pokład, w moją stronę zaczął zmierzać - sądząc po mundurze - admirał.

— Komodor Mozore? — spytał i złożył ręce za plecami gdy stanął obok mnie.

— Zgadza się — odparłam i przybrałam identyczną pozę. Uwielbiałam naśladować zachowania innych oficerów. Pomimo tego, że zawsze robiłam wszystko po swojemu to zaczęłam tak robić, bo zauważyłam, że traktują mnie wtedy jak każdego innego oficera. A tego właśnie chciałam.

— Admirał Walsh przekazał pani wszystkie informacje? — spytał zaznaczając swoim tonem jakąś wyższość.

— Wydaje mi się że tak —odpowiedziałam z powagą i wyprostowałam się znacznie bardziej.

— W  takim razie ja nie mam nic do dodania, komodorze — powiedział i zaczął odchodzić.

— Admirale! — zawołałam i zrobiłam kilka kroków do przodu. Nie wiedziałam kim jest, bo jego ekscelencja nie raczył się przedstawić. —  Pan to?

— Admirał Jonathan Smith. Coś jeszcze?

— Nie. To wszystko. — odpowiedziałam najuprzejmiej jak umiałam. Zaczynał mnie już irytować tą swoją wyższością. Chyba nie był tak ważny, skoro nigdy o nim nie słyszałam.

Westchnęłam głęboko gdy już sobie poszedł. Wizja dwóch tygodni z takim człowiekiem zaczynała odbierać mi chęci do życia. Miałam ogromną nadzieję, że będzie taki dopóki mnie bliżej nie pozna. Jeżeli by tak nie było, to znając mój charakter prędzej się pozabijamy niż będziemy współpracować.

  

  ו×__________________________________ו×

Załoga chodziła jak w zegarku. Pracowałam z wieloma ludźmi. Jedni byli bardziej ulegli, inni mniej, ale ci zachowywali się idealnie. Moi załoganci byli zdyscyplinowani, ale ci zdecydowanie ich przewyższali.

— Komodorze? — głos dochodzący zza moich pleców wyrwał mnie z zamyślenia.

— Tak? — zapytałam i niechętnie się odwróciłam. Zobaczyłam porucznika. Porucznika Grovesa. Widziałam go u nas kilka razy, ale znałam tylko jego nazwisko.

— Admirał Smith chce z panią pomówić, komodorze — powiedział i spojrzał na mnie wyczekująco. Zaczynało mi się wydawać, że każdy ma tutaj ograniczony czas. Każdemu się spieszyło. Skinęłam tylko głową, bo nic innego mi nie zostało i powlokłam się w stronę kajut. Byłam cholernie ciekawa, co przypomniało się wielmożnemu admirałowi.

   

   ו×__________________________________ו×

— Czemu każesz na siebie czekać, komodorze? — spytał wyniośle i spojrzał na mnie z góry.

— Z całym szacunkiem, admirale, ale skoro czas jest tak cenny to wolałabym nie marnować go na moje opowieści. Po co mnie pan wezwał? — moja cierpliwość powoli zaczynała się kończyć. Może to też ze zmęczenia, bo nie oszukujmy się - byłam od czwartej na nogach a mieliśmy późny wieczór.

Commodore - Best or DeadWhere stories live. Discover now