Rozdział XXII

52 6 32
                                    

Popołudniowe słońce chowało się już między wyższymi budynkami.

Szłam tą samą ulicą, co wczoraj, tylko że tym razem nie zamierzałam do Grovesa.

Teraz miałam na celu przede wszystkim dowiedzieć się o co chodzi z rezydencją i torchę to wszystko wyjaśnić.

Przechodząc przez ogród, zauważyłam kobietę uwijającą się przy kwiatach.

Nie odezwałam się do niej, tylko dalej kroczyłam w stronę drzwi.

Kiedy tylko podniosłam rękę do drzwi, usłyszałam, że ktoś idzie w moją stronę.

Odwracając się, prawie uderzyłam słup, za którym stałam, ale ostatecznie coś mnie od tego wybroniło.

— Pani Davies i jej córka wyszły jakiś czas temu. — powiedziała kobieta otrzepując ręce.

— Wie pani, kiedy mogą wrócić? — zapytałam.

— Pewnie wieczorem. Raczej nie wcześniej, bo mają wiele spraw do załatwienia. — odparła.

— W takim razie. — zaczęłam, schodząc z werandy i zrobiłam kilka kroków do przodu. — Jeżeli pani chce, to może im pani przekazać, że komodor Mozore zjawi się tutaj w późnych godzinach wieczornych.

Kobieta kiwanęła głową, a ja poszłam z powrotem w stronę bramy.

Kiedy wyszłam, nie za bardzo wiedziałam co ze sobą zrobić. Nie miałam żadnego pomysłu, na to jak mogę spędzić te kilka godzin. To znaczy miałam jeden pomysł, ale jego skutki zbyt bardzo by mi nie pomogły.

Przechadzałam się powoli, kopiąc kamień, który cicho stukał gdy toczył się po bruku.

Wtedy też na myśl przyszło mi coś, co wcale nie było złym zajęciem na ten czas.

Przecież mogłam przejść się w okolice rezydencji i przynajmniej wysnuć jakieś podejrzenia co do powodu, dla którego tam nie mieszkają.

ו×_____________________________ו×

Miasto zaczynało powoli przysypiać, więc nie miałam zbyt wielu niepotrzebnych gapiów.

Powędrowałam spojrzeniem w stronę bramy, która niegdyś o wiele częściej była otwarta niż zamknięta.

Teraz... Spoczywał na niej gruby łańcuch przepleciony przez jej pręty.

Podeszłam do furtki i szarpnęłam kilka razy za klamkę. Nic..

Z początku nie chciałam wchodzić do ogrodu, ale potem moja ciekawość zwyciężyła.

Kiedy wspięłam się na płot, przypomniały mi się pretensje Norringtona, co do mojego wracania do domu.

Jako, że dziś także miałam mundur i także wybrałam przechodzenie przez płot,  byłam ciekawa czy mogę spodziewać się od niego jakiegoś kazania na temat szacunku do tytułu jaki noszę.

Ostatnio dosyć często wspominałam, jak dobrze kiedyś było. Kiedyś, kiedy jedynym problemem było, czy mój ulubiony współpracownik nie postanowi psuć mi nerwów.

Zeskoczyłam w gęsta trawę.

Kiedy się wyprostowałam, okazało się, że sięga mi prawie do ramion.

Zdecydowanie dawno nikt tu nie był.

Przedarłam się przez te wszystkie krzaki i inne utrudniające mi życie roślinki, które cały czas przyczepiały się do moich spodni.

Przed wejściem oczywiście była fontanna, w której skąpałam się już nie raz, kiedy nie byłam całkowicie trzeźwa.

Im dalej szłam, tym mniej przyjemnych widoków widziałam.

Commodore - Best or DeadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz