Rozdział 46

192 16 1
                                    

~ Ghost ~

Czułem się, jakby przejechał po mnie walec i to wielokrotnie. Bolało mnie całe ciało a głowa mocno pulsowała, jakbym za dużo wypił. Westchnąłem ciężko i powoli otworzyłem oczy, próbując się zorientować co się stało. Rozejrzałem się ostrożnie i zdałem sobie sprawę, że leżałem na podłodze w laboratorium. Powoli się podniosłem, czując każdą obolałą kość i zobaczyłem leżącą na podłodze Zarrę. Nie ruszała się i nie byłem pewny czy oddychała więc odrazu się zerwałem i na kolanach do niej podszedłem.
Przyłożyłem dłoń do jej szyji i po chwili wyczułem bardzo delikatny puls. Odetchnąłem z ulgą i dopiero wtedy skupiłem się na otoczeniu.
Naokoło panował chaos, jakby stoczyła się tam agresywna walka. Szklane probówki oraz fiolki walały się po podłodze, niektóre były rozbite na drobne kawałki.
W głowie miałem pustkę i nie miałem pojęcia co się właściwie działo, ani dlaczego do cholery byłem nieprzytomny. Spróbowałem obudzić dziewczynę ale nie reagowała i dopiero wtedy zobaczyłem na jej szyji odciski dłoni, jakby ktoś ją próbował udusić. Delikatnie przyłożyłem tam swoją dłoń, żeby sprawdzić dopasowanie i zdałem sobie sprawę, że to byłem ja.
Przed oczami zaczęły mi się pojawiać niewyraźne i chaotyczne przebłyski wydarzeń. Jedyne na co się zdobyłem, to ciche przekleństwo wychodzące z moich ust. Westchnąłem i zacząłem myśleć nad wydostaniem nas stamtąd ale drzwi były zablokowane od zewnątrz.
Już miałem zacząć taranować je swoim ciałem ale usłyszałem na zewnątrz odgłosy czyjejś obecności.
Cofnąłem się i chwyciłem leżącą na podłodze broń a następnie wycelowałem prosto w intruza, który właśnie wszedł do środka. Już prawie nacisnąłem spust ale na szczęście w ostatniej chwili się powstrzymałem, klnąc głośno ze złości.

- Johnny co Ty tu kurwa robisz? - zapytałem, patrząc na niego z niedowierzaniem.

Z tego co zapamiętałem, Raze przejął dowodzenie nad oddziałem i zabrał ich gdzieś śmigłowcem więc nie spodziewałem się, że go jeszcze zobaczę.

- Naprawiam swoje błędy - odparł, rozglądając się po pomieszczeniu i podchodząc do leżącej dziewczyny. - Żyje? Co tu się stało?

- To moja wina. Prawie ją zabiłem - odparłem po krótkiej chwili. - Majers zaraził mnie tym cholernym wirusem.

- A ona Cię uratowała - skomentował Soap, podnosząc z podłogi urządzenie do wstrzykiwania serum.

Pokiwałem głową bo nie byłem zdolny do jakichkolwiek słów. Wiedziałem, że nigdy nie będę w stanie jej tego wszystkiego wynagrodzić.

- Dobra, nie mamy czasu. Majers właśnie się szykuje żeby wystrzelić rakietę i musimy go powstrzymać - powiedział.

- Najpierw ją stąd zabiorę - odparłem i podszedłem do leżącej na podłodze dziewczyny.

Jeszcze raz upewniłem się, że jej stan był stabilny i wziąłem ją na ręce a następnie skierowałem się w stronę wyjścia. Johnny szedł pierwszy, żeby w razie czego osłaniać mnie przed strażnikami. Staraliśmy się poruszać jak najszybszą drogą, co było trudne bo budynek był cholernym labiryntem pełnym schodów oraz korytarzy, które były prawie identyczne. Byłem ciekawy jakim cudem wytrzymywali tutaj strażnicy i nie zwariowali od monotonii jaka tam panowała.
Zatrzymałem się gdy Soap dał mi znak dłonią i po chwili usłyszeliśmy czyjeś kroki. Johnny już miał przygotowaną broń do strzału ale w ostatniej chwili się powstrzymał.

- Racoon? Co Ty tu robisz? - zapytał opuszczając pistolet.

Przewróciłem oczami bo był ostatnią osobą, którą chciałem akurat wtedy widzieć. Nie miałem ochoty na pogaduszki więc bez słowa ich minąłem i ruszyłem dalej w stronę wyjścia z budynku. Nie poszedłem daleko bo zza rogu korytarza wyłoniło się dwóch strażników, mierzących prosto we mnie ze swoich pistoletów.

Wroga Miłość Where stories live. Discover now