Rozdział 34

251 17 2
                                    

~ Ghost ~

Słońce powoli kryło się za horyzontem więc postanowiłem, że nadszedł już czas. Do tej pory czekaliśmy i próbowaliśmy wymyśleć jakiś plan ale było ciężko. Nie wiedzieliśmy ilu jest ich w środku, jaką mieli broń ani jak duży był ten bunkier. Szliśmy kompletnie w ciemno jak krety.
I to dosłownie.

Gdy dotarliśmy na miejsce, zdążyło zrobić się już ciemno więc założyliśmy noktowizory. Postanowiliśmy się rozdzielić, żeby dokładnie przeszukać teren. Wiedziałem, że skoro za pierwszym razem nie odkryłem wejścia to znaczy, że było zajebiście dobrze ukryte.
Miałem tylko nadzieję, że nie trzeba będzie kopać każdego metra kwadratowego, tego pieprzonego lasu ale nawet jeśli to i tak bym to zrobił.

- Ej Soap - odezwałem się.

Mieliśmy połączone słuchawki, dzięki czemu cały czas byliśmy w kontakcie.

- No?

- Tylko Ty nie masz maski. Nie pasujesz do nas.

Ktoś parsknął śmiechem ale nie byłem pewny kto konkretnie. Reszta ekipy miała czarne kominiarki a ja miałem swoją maskę szkieleta.

- Moja twarz jest zbyt piękna żeby ją ukrywać - odparł Johnny.

- Jasne, wmawiaj sobie - powiedziałem i tym razem wszyscy się zaśmiali.

Po około godzinie przeszukiwania terenu, spotkaliśmy się we wcześniej wyznaczonym punkcie kontrolnym. Znajdował się zaraz obok charakterystycznego, przewróconego drzewa.
Znowu zaczynała we mnie wzbierać złość i byłem pewny, że tym razem nie odejdę stąd, dopóki czegoś nie znajdę.
Instynktownie czułem, że byłem blisko i już prawie miałem tego śmiecia na wyciągnięcie ręki.

- Może mała przerwa? - odezwał się Soap.

Zastanawiało mnie, jakim cudem potrafił żartować dosłownie w każdej, nawet najcięższej sytuacji. Był cholernym optymistą i czasami działał mi tym na nerwy ale jednocześnie poprawiał mi humor.

- On tu gdzieś jest - warknąłem i zacząłem nerwowo chodzić w tę i spowrotem.

Nagle mój wzrok zatrzymał się na niedalekiej kupce mchu, która z początku wyglądała naturalnie ale gdy się zbliżyłem zauważyłem, że jest zbyt równa.
Zdarłem roślinność i znalazłem metalowy właz, który odrazu zacząłem otwierać.
W środku była drabinka prowadząca w dół.

- Czegoś takiego jeszcze nie widziałem - powiedział Soap, stojący obok mnie.

- Wygląda jak schron podziemny na wypadek zagrożenia promieniowaniem - odparł Racoon. - Widziałem takich kilka.

Ja jedynie stałem i wpatrywałem się w ciemność, do której prowadziła metalowa drabinka. Byłem już tak blisko ale coś mnie powstrzymywało. Instynktownie czułem, że to może być podstęp dlatego postanowiłem wejść pierwszy.

Gdy dotarłem na sam dół, zeskoczyłem z drabinki i zdałem sobie sprawę, że mój instynkt mnie nie mylił. Światło się zapaliło i zostałem otoczony przez rosyjskich, zamaskowanych i uzbrojonych po zęby żołnierzy.
Stałem nieruchomo, uważnie ich obserwując i obliczając czy miałem jakiekolwiek szanse.
Było ich dziesięciu a ja jeden.

- Rzuć broń - warknął jeden z nich, ten stojący najbliżej mnie.

Powoli odłożyłem swój karabin na ziemię obok swojej nogi i poczekałem aż któryś z nich podejdzie, żeby ją zabrać.
Miałem szczęście, że byli idiotami bo faktycznie jeden się zbliżył i zaczął się schylać a ja tylko czekałem na ten moment.
Szybko kopnąłem go kolanem w twarz i złapałem go od tyłu, używając jego ciała jako tarczy, przeciw ich pociskom. W tym samym momencie wyszarpnąłem schowanego glocka i zastrzeliłem dwóch stojących najbliżej żołnierzy a trzeciego raniłem w dłoń tak, że upuścił swój karabin.

Wroga Miłość Where stories live. Discover now