luźne pogadanki #10

38 5 2
                                    


Jak mówiłam w poprzednim rozdziale, potrzebuję się wygadać o paru sprawach...

Ciągle myślę o tym coming oucie przed mamą. Czas mija, a ja coraz bardziej nie chcę jej mówić. Niby między nami jest ostatnio w miarę okej. Ale ona sprawia, że czuję się mega niekomfortowo. Staram się być dla niej miła i spędzać z nią czas, ale muszę ukrywać jak mnie irytuje i wprawia w dyskomfort. Zachowuje się dziwnie, mówi dziwnie. Tzn w taki jej sposób. To nie jest dziwne u niej, bo czasami ma takie epizody. Ale ja nienawidzę tych epizodów. Więc nie chcę jej mówić, teraz na pewno. Nie chcę żeby wiedziała i gdybym nie była do tego zmuszona, to tak szybko bym jej nie mówiła. Może za kilka lat, kto wie.
Ale kurde muszę jej powiedzieć. Bardzo mi zależy na tej terapii hormonalnej, nawet już wiem skąd wziąć pieniądze na nią, mam już praktycznie wszystko przemyślane. Jestem pewna, że chcę to zrobić, zamierzam to zrobić. Ale potrzebuję do tego jej. Między innymi dlatego, że ona ma moje dokumenty szpitalne i zna historię moich chorób. A to będzie istotne, w końcu to terapia HORMONALNA. Boję się, że moje przeszłe choroby uniemożliwią mi to. Także no. Sądzę, że powiem jej w ostatnim momencie albo trochę po moich urodzinach. Czyli około za miesiąc będzie się działo. Dam znać.

Teraz temat, który męczy mnie najbardziej z tych wszystkich. Nie mam komu o tym powiedzieć, a powoli zaczynam wariować.
Nienawidzę moich snów. Nienawidzę mojej dziwnej przypadłości, którą mam już od dziecka.
Mam dużą zdolność do zapamiętywania snów. Mój najwcześniejszy sen, który pamiętam, to jak mialxm trzy lata. Także serio duża pamięć i duże oddziaływanie. Codziennie od razu po przebudzeniu pamiętam co najmniej trzy. Od może jakoś dwóch lat (nie jestem w stanie określić dokładnie) mam tak, że w nocy ciągle się budzę. Po jakimś czasie pomyślałxm, że może mi się wydaje. Więc starałxm się kontrolować moje przebudzenia w ten sposób, żebym za każdym razem potrafiłx sprawdzać godzinę. Nie myliłxm się. W ciągu nocy budzę się jakoś co dwie godziny. To jeszcze bardziej pogłębiło moją zdolność zapamiętywania. Dzięki temu po przebudzeniu pamiętam więcej niż trzy sny. Codziennie naliczam około siedem.
I wydawało by się, że to nic takiego. Każdy ma sny, każdy jakieś tam pamięta i wszystko jest spoko. Na tiktoku np czasami widzę jak ludzie śmieją się ze swoich snów. Że są one chaotyczne i podchodzą bardziej pod fantastykę. Moim problemem jest to, że moje sny są w cholerę realistyczne.
Wszystko co się dzieje, jest realistyczne, nic nie wybiega poza świat rzeczywisty. Najczęściej śnią mi się sprawy, o których dużo myślę albo są głęboko zakodowane w mojej głowie. Śnią mi się rzeczy których się boję, sytuacje, które nie chcę żeby się wydarzyły, stare traumy, wspomnienia, sytuacje, których nie chcę mieć w głowie i które mi w niej mieszają, moje ukryte pragnienia... Wszystko co miesza mi w głowie. Później potrafię cały dzień myśleć o tych snach. Przez nie czasami tracę poczucie rzeczywistości. Nie wiem co jest prawdziwe. Może też przez to, że kiedy śnię potrafię odczuwać ból, potrafię odczuwać temperaturę, potrafię myśleć tak jak normalnie myślę. Te sny czasami łączą się z realnym światem.
Przykład (nie jakiś mocny, ale przyszedł mi pierwszy do głowy):
Wczoraj na watt napisałxm w rozdziale "damskie postępy", że już damskie komplementy na mnie źle nie wpływają. I co dzisiaj pojawiło się w moim śnie? Ktoś powiedział do mnie, że jestem śliczną dziewczyną, a ja poczułxm ból w klatce piersiowej. O czym pomyślałxm? "Kurde muszę napisać na watt, że jednak się jeszcze do końca nie udało."
Czaicie? Świat rzeczywisty i moje wspomnienia i czyny połączyły się w sen. Tak jest ciągle. To mnie przeraża. Jak te głupie sny na mnie wpływają. Kiedyś jak mialxm depresję wpadłxm w uzależnienie od snów. Wolałxm być w tym świecie niż w tym realnym. Nauczyłxm się jak je kontrować, jak łączyć nieświadomy sen ze świadomym. Umiałxm budzić się i przerywać to kiedy chcę, umiałxm modyfikować tamten świat, umiałxm tworzyć nową rzeczywistość. Sporo pracy to kosztowało, ale nie miałxm wielu rzeczy do roboty. Tak się uzależniłxm. Udało mi się z tego wyjść. Więc... planuję znowu nauczyć się budzenia ze snów. Przez ostatnie miesiące niszczą mnie jeszcze bardziej. Zaczynam tracić zdrowy rozsądek i wpływają na mój cały dzień, bo o nich myślę. Myślę jak bardzo chcę żeby były prawdziwe. Dlatego muszę wymyślić sposób jak się z nich budzić. Próbuję od kilku dni, ale to nie jest takie proste. Muszę sobie przypomnieć jak kiedyś to zrobiłxm.

Ponad tydzień temu odsunxłxm od siebie wszystkich moich przyjaciół. Nie wiem już czemu. Żeby ich chronić? Żeby siebie skrzywdzić tym, że jestem teraz samx? Bo mnie zranili?
Chyba wszystko na raz. Zrobiłxm to trochę po tym, jak zaczxłxm wchodzić w czarną dziurę.

Skoro o tym mowa... Tamten Matt już więcej się nie pojawił. Były dwa momenty kiedy zostawałxm samx w domu i namawiał mnie żebym z tego skorzystałx. Ale ja walczyłxm z całych sił żeby ignorować te myśli i go nie wpuszczać. Zamiast tego trochę bardziej skupiłxm się na wspomnieniach i myślach, nie na samym nim, który to wszystko kontroluje. Iii nic. Bariera wciąż jest. Nie pozwalam sobie tam wejść. W sumie się sobie nie dziwię. Chyba jeszcze nie jestem gotowx, booo powoli wchodzę w stan depresyjny. Także koniec. Przerwa. Muszę odetchnąć.

I moim sposobem na odetchnięcie jest myślenie o braniu hormonów. Myślenie o tym sprawia mi szczęście. Świadomość, że za niedługo będzie mi lżej i będę się lepiej czuć samx ze sobą sprawia, że wstaję z łóżka. Że myślę, że może być jeszcze kiedyś lepiej. Sprawia, że bardziej się sobą interesuję, a nie moimi problemami, które ciągle krążą mi po głowie. Ale oczywiście są też negatywne konsekwencje terapii horm., o których myślę. Np jak moja rodzina zareaguje, kiedy usłyszy zmianę w moim głosie albo w ciele. Nie chcę im mówić, ale będzie trzeba... Mam nadzieję, że do tego czasu będę odważniejszx i bardziej pewnx siebie.

Z bardziej pozytywnych rzeczy, to czekam na wiosnę. To moja ulubiona pora roku kskks. Już powoli widzę jak nadchodzi i już zaczynam się lepiej czuć. Gdy jest wiosna, czuję się jak natura. Czuję, jakbym odradzałx się na nowo. Jakby do mojego umysłu wpadał świeży wiatr, który porządkuje moje myśli i koi nerwy. Zapach natury, częstsze wychodzenie na dwór, wycieczki i przygody na zewnątrz, jeżdżenie na rowerze i granie w siatkówkę ahhh. Już to widzę. Nie umiem się doczekać. Myślenie o wiosnie już sprawia, że czuję się lżej i spokojniej. Sprawia, że czuję większy optymizm. Jestem pewnx, że ta pora roku sporo pomoże mi z moimi problemami. Da mi inne nastawienie i punkt widzenia. Tak to na mnie działa.

Od kilku dni znalazłxm w sobie motywację, żeby zacząć ćwiczyć. Chcę sobie wyrobić mięśnie xddd. Wczoraj miałxm takie zakwasy... Przypomniały mi jak dawno się nie ruszałxm xdddd. Ale to mi dało tyle szczęścia. Od razu lepiej. Tylko jedyne czym się martwię, to tym, że wszyscy mówią mi jak bardzo schudłxm. Dosłownie wszyscy. Wszyscy to widzą. Zastanawiam się po czym? Ja nie widzę żadnych zmian po moim ciele. No, może po ubraniach... Jakoś wszystkie ubrania (szczególnie spodnie i bielizna) zrobiły się jakieś takie większe. To mnie trochę przeraziło. Tzn pokazało mi problem. Bo ofc, już od dawna chciałxm schudnąć. Ale przez przyczynę tego schudnięcia nie jestem w stanie się cieszyć, tylko martwić. W ciągu trzech miesięcy straciłxm 7 kg. Nie wiem czy to dużo, bo się na tym nie znam, ale na pewno sądząc po wyglądzie i po tym jak wszyscy to widzą, to tak. Nie wpadam w jakieś zaburzenia odżywiania, tylko to przez mój stan psychiczny. Przez dwa miesiące nie umiałxm niczego przełknąć. Musiałxm się zmuszać do zjedzenia chociaż jednego posiłku w dzień. Zwykle wcześniej jadłxm też dużo słodyczy, a przez te dwa miesiące nic, zero. Ale ten miesiąc pod kątem jedzenia jest zdecydowanie lepszy. Także mogę być bardziej spokojnx.

Jestem chorx już dwa tygodnie i mam dosyć. Są ferie, a ja nie mogę wychodzić z domu. Strasznie się nudzę, a wszystkie czynności jakimi staram się zająć, nie są w stanie dać mi pełnej przyjemności i całkowitego pozbycia się natarczywych myśli. Chcę już gdzieś wyjść. Chcę pojechać na narty, wyjść na dłuższy spacer, spotkać się ze znajomymi, jeździć na rowerze, COKOLWIEK. A mam wrażenie, że choroba nie przechodzi, tylko się zatrzymała na jednym poziomie.
Także zapowiadają się super ferie :))))). I aż dziwnie mi to przyznawać, ale chcę szkołę. Chodzenie tam daje mi jakiś cel, mam jakieś plany, jakieś obowiązki. A tak, to obijam się w domu I JESZCZE TA CHOROBA. Ugh. Jestem uwięzionx.

Dobra chyba tyle. Aż się dziwię, że tak bardzo się rozpisałxm. Zazwyczaj rozdziały z serii luźne pogadanki są najkrótsze, no ale cóż, tak ostatnio jest. Mam nadzieję, że się nie wynudzicie. Chyba wiecie jaki kolejny rozdział jest w kolejce???
Do następnego

Matt 31.01.24r.

Pamiętnik osoby genderfluidWhere stories live. Discover now